Nisza Krytycznoliteracka: Małgorzata Zmarlak


Powróćmy do korzeni - do poetyckiej mądrości przywracającej wiarę w wartości. Opisującej świat prosty, poukładany, a jednak pełen zaskakujących obserwacji.

„Poezja Autorki, jest nie tylko przedstawieniem obrazów, jest również drogą życia. Droga ta przecina się z innymi, w różnych kierunkach, które właśnie ma odkryć sam czytelnik. Pociąga oryginalność i śmiałość językowa." 

                                                                                     z  Posłowia Barbary Mazurkiewicz 

 

Tomik Postscriptum do świata został wydany w 2012 roku, wiersz Partytura ulicy w 2010 roku  opublikowano w kwartalniku Kozirynek. Poetka publikuje swoje wiersze także na literackim blogu. Znajdziemy w debiutanckim tomiku Małgorzaty Zmarlak wiersze o tworzeniu, o tym, co boli, ale jednocześnie cieszy i zaskakuje. Obok wierszy poważnych do bólu, są te wesołe... Aż chce się powiedzieć: to rzeczywiście Postscriptum do świata! Można by zebrać wszystkie obrazy i stworzyć równanie, którego sumą byłby świat. Bez czarnych barw, narzekania, a jednak nie uciekający od tematów trudnych tj. przemijania. Jest to tomik, w którym zostało zawarte trzydzieści wierszy, a mimo niewielkiej liczby utworów, całość jest jak mozaika... 

 

 

Zapraszam wszystkich Wywrotowców do dyskusji o poezji Małgorzaty Zmarlak. Podyskutujmy, co nowego można znaleźć w jej wierszach, jak wykorzystuje język do tworzenia swojej poetyckiej przestrzeni. Kim są bohaterowie jej wierszy, jaki ma stosunek do świata podmiot liryczny...

Do czego nawiązuje, z czym zrywa?

 

PARTYTURA ULICY

 

Markowi, w podziękowaniu za inspirację

 


Gdybyś tylko widział ciszej
Nawet po gazetę
Nigdy nie idziesz sam
Kobieta w piekarni na rogu
Zmiata z lady okruchy oczekiwania
Klucz jaskółek opada na pięciolinię
Batuta szlabanu ucisza roztańczone niebo
Zaczyna się koncert
Uwertura asfaltu nawijanego na koło
Kwintowe
Solo alarmu ćwierćnutującego wiatr
I Beethoven marki Siemens
Zabłąkany Bemol sąsiadów
Rozszczekuje świt
Tylko dlatego że nadszedł
Jeszcze złączone liście
W sennym nokturnie przeczuwają podróż
Z bagażem wiązki nerwów
Opadają na spóźnione ramię czerwonego płaszcza
Za którym za chwilę zamkną się drzwi
Oczywistego celu linii nr 15
Partytura ulicy
Fragmentarycznie doskonała
Jak miniatury Ravela
Unoszące się nad filiżanką
Porannej nieuwagi

 

 

WIEK XIX


Żyć w XIX wieku, być bogatym właścicielem ziemskim i żeby
wszyscy ludzie żyli w XIX wieku i byli bogatymi właścicielami
ziemskimi
(odpowiedź Bułata Okudżawy na pytanie o jego największe
marzenie)
Dajmy na to rok 1887
Albo późniejszy
Warszawa Paryż Mediolan
Skąpany w słońcu
Podobno ma być wietrznie
Ale tylko miejscami
Konsyliarz spieszy na spotkanie z ukochaną
Wierzchnik dwurzędny z lekkiego meltonu
Podskakuje rytmicznie
Mógłby go minąć Giuseppe Verdi
I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego
Może tylko brak mikrofonów i fleszy
Rejestrujących moment wsiadania do dorożki
Tyle jeszcze przed nami
Ale nie wyprzedzajmy faktów
Niech Wieża Eiffla cierpliwie wspina się pod niebo
A Rubinstein śni o czekoladzie
Nim nokturn szarpnie powiekami
Jakie to szczęście
Wiersze pisać piórem
Przy odkrytej zaledwie żarówce
Rozmawiać bez przerw na reklamy
I nawet nie przypuszczać że
Auschwitz Katyń Jedwabne
Mogłyby się zdarzyć

 

 

 

 

 

ROZWIOSENNIENIE


Próbowaliśmy wyjść wiośnie naprzeciw
Miłość krzyczała z dzienników
Podobno jest modna jak kolor zielony
I trampki Giuseppe Zanotti
Rozwiosennienie wciska się w żyły
Dotleniając uśmiech
Słowa jednak nie są wiatropylne
Przegrywają w sondażach
Z bladymi dekoltami sasanek
Nic się nie stało
Ostrze ledwie drasnęło powietrze
Nie dotykając serca
Nasze wiersze mijają się
Na przeciwległych przystankach
Wspólny język jest martwy

 

 

 

LUSTRO

 

Widzisz nie było nawet blizny
A ty myślałeś że chociaż świat się zawaha
Zaskrzypi ogrodowa furtka
Ziewnie skowronek wybudzony z gniazda
Tutaj cisza deszczowej Juraty
Serce nie biegnie do każdych drzwi
Na byle dzwonek który odróżniam od alarmu
Zostawiłeś szalik ale już wystygł
Nawet zapomniałam o zaciągniętej czerwieni
Rozbieganej przędzy
Chmury uciekły
Zbiera się na słońce
Znowu wychodzę bez płaszcza
Mogłabym zostawić też skórę
Zerwać jak nasturcję
Dziewczynka z zapałkami sprzedaje baloniki
Dostaję za darmo może przypominam jej siebie
Za kilkanaście lat
W napotkanym zwierciadle
Latawiec unosi kobietę zaprzęgniętą w warkocze
Nasturcje już przekwitły
Jutro dowiecie się co było dalej mówi Szecherezada
Zamyka lustro strzepując resztki słów

 

 

 

POSTSCRIPTUM


Ósmy grzech główny
Nieuwaga
Patrzeć i nie widzieć
Pusty śmiech bierze
W końcu liście wszystkie jednakowe
I księżyc ten co wczoraj
W mieście lunatyków
Brak latarni jest błogosławieństwem
Dźwięk nawijany na palce
Pachnie majerankiem
Symfonia z plasteliny
Przypomina pierwszy pocałunek
Narcyz przesiąknięty słońcem
Musi mieć jego barwę
Len miękki i gęsty
Układa się w przędzę
Zaufać oczom to skazać umysł
Na niedopowiedzenie
Przypadkowy przechodzień
Białą laską wystukuje
Postscriptum do świata