Nigdy nie czułem przymusu pisania. Wiesz, mój mózg jest poważnie upośledzony jeżeli chodzi o percepcje przymusu. To wielkie nieszczęście.
Paulina W.: Jesteś rozpoznawalny w sieci jako autor rewelacyjnej poezji – tak określa cię wielu bywalców sieciowych salonów. Nawet debiutanckie opowiadania ująłeś w poetycką klamrę, dlaczego wobec tego debiutujesz prozą? Czy poezja to już nie TO?
Karol Ketzer: Poetą się rodzisz i zdychasz. Pamiętaj, że pisanie wierszy to tylko jedna z wielu, wielu form wyrażania poezji. Są ludzie, którzy przeżyli życia, będąc poetami z krwi i kości, nie napisawszy ani jednego wiersza. Są też tacy, którzy napisali setki, tysiące wierszy, a poetami nigdy nie byli i nie będą. I nie będę mówił, co i gdzie sobie mogą wsadzić, bo trzeba będzie potem wycinać. Poezja to w Polsce temat niszowy z wielu powodów, o których mógłbym mówić godzinami, to nie jest istotne w tym momencie, bo rozmawiamy o czymś innym. To, że debiutuję akurat opowiadaniami, nic nie znaczy, tomik także wydam za jakiś czas, kiedy skończę nad nim pracować. W odróżnieniu od 90% „młodych” poetów nie myślę o tomiku jako o „zebraniu odpowiedniej ilości wierszy”, tylko jako o spójnej książce poetyckiej.
W twoich opowiadaniach nastąpił synkretyzm skrajnie różnych konwencji – sam mówisz, że byłeś pod wpływem realizmu magicznego, ale dość dawno. Wobec tego, którzy twórcy niekoniecznie związani z realizmem magicznym – byli ci bliscy? Których ceniłeś za idee lub formę, taka powiedzmy twoja trójka, która gościła gdzieś w zakamarkach pisarskiej duszy (nawet jeśli nie trwało to długo)?
Bóg Ojciec, Syn Boży, Duch Święty.
Skoro pozostawałeś pod taką religijną inspiracją, to jaki wobec tego jest twój stosunek do wiary? Wierzysz w wyżej wymienioną trójkę? Czy wyznajesz jakieś zasady bez transcendentnego medium? A może wierzysz w zupełnie co innego?
Czasami wierzę, że da się w coś wierzyć. Ogólnie rzecz biorąc,to jest temat na inną rozmowę, zresztą za jakiś czas zobaczysz dlaczego.
Tradycje literackie to jedno, a co z literaturą dziś? – mam wrażenie, że bardzo krytycznie oceniasz kondycję współczesnej literatury – „podobno rzadko czytujesz, bo pisarze źle piszą” – czy istnieje wobec tego ktoś, kogo cenisz bezkrytycznie, kto przełamuje ten negatywny obraz rynku literackiego, kogo mógłbyś polecić?
Cóż, moje „nie-czytanie” zbyt wiele wynika trochę z tego samego, co moje niechodzenie na koncerty. Kiedy grałem w kapeli na gitarze, nie lubiłem chodzić na koncerty, bo od razu chciałem wskoczyć na scenę, zagrać - zagrać tak jak ja chcę, zrobić to po swojemu. Teraz mam tak samo z pisaniem. Jeżeli chodzi o moje podejście do literatury w naszym pięknym kraju, po pierwsze kryzys czytelnictwa w dużej mierze, a nawet w bardzo dużej mierze spowodowany jest kryzysem twórczości. Bełkot, bełkot, bełkot. Całkowite odklejenie od tak zwanej rzeczywistości. Przeintelektualizowane bzdury. Polscy pisarze to są chyba z kosmosu, a nie z Polski. Już ja bym co niektórych sprowadził na ziemię raz dwa, niestety jedyne skuteczne metody w tej kwestii są wysoce karalne. Z pisarzy martwych przeczytałem chyba wszystko, co miałem do przeczytania, chociaż mam nadzieję, że się mylę. Z pisarzy żywych lubię kilku, np. Dawida Kaina, Kazka Kyrcza. To są chłopaki od bizarro. Oni zdecydowali się robić coś nowego i odważnego w Polsce, z pełną świadomością, że Wielkie Wydawnictwa Literackie raczej im tego nie wydadzą, nie zrobią ładnych, twardych okładek, nie dołączą audiobooka, a „Gazeta Wyborcza” będzie milczeć w kwestii premiery. Żeby tego było mało, w Empikach próżno będzie ich szukać w promocjach trzy w cenie dwóch, jak ostatniej książki Pilcha. Wcale ich nie będzie w Empikach. Mnie z resztą też, jak zamówisz przez stronę to ci przywiozą, ale na półkach nie znajdziesz. Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi ;]
Swoją drogą, ja lubiłem kiedyś dziadzię Pilcha. Ceniłem prozę tego erotomana z czasów Bezpowrotnie utraconej leworęczności, czytałem to w ogólniaku i on wtedy chyba mi trochę imponował. Niestety nie zadał sobie w porę pytania: „ile można pisać o chlaniu i piłce nożnej?”. Teraz wychodzą mu te wszystkie dzienniki i inne demony. Nowa książka może i nie jest taka zła, ale dla mnie ona jest jak ruski, radioaktywny papieros dla nałogowca po paru godzinach bez peta. Zawsze to jakiś zastrzyk nikotyny, zawsze to lepsze niż waniliowy slim, ale paląc tego papierosa, dusisz się, kręci ci się w głowie, szczypie cię język i zasycha w gardle. Chyba nie o to chodzi mi w życiu jednak. Co do reszty, to długo by wymieniać. Nie ma sensu rzucania na prawo i lewo nazwiskami, to nie prowadzi do niczego. Zobacz, kto dostaje najczęściej nagrody literackie. Co ta literatura może znaczyć dla ciebie albo dla mnie albo dla kogokolwiek? To jest pisanie dla jurorów, a nie dla ludzi. To jest po prostu nudne, nawet jeżeli wartościowe w inny sposób, to koszmarnie, totalnie, całkowicie nudne, przez co nieczytelne, nie grywane, oderwane od rzeczywistości, bez żadnej korelacji z nią i co ważniejsze bez żadnego wpływu na nią. Ludzie tego nie czytają, więc tego tak naprawdę nie ma. Co do Kaina, Kyrcza i reszty tej wesołej grupki, teraz znowu robią coś przełomowego jeżeli chodzi o polską literaturę. Mówię o Gorefikacjach, w Polsce nie było przedtem (chyba) porządnych horrorów gore, tylko jakieś smęty dla gospodyń domowych z syndromem niedopchnięcia. Nie wiem, może i były, nie jestem ekspertem, w każdym bądź razie Gorefikacje na pewno przeczytam. Poza tym Żulczyk kiedyś był całkiem niezły, chociaż trochę grafomanił, ostatnio to chyba pisze książki dla młodzieży, nie wiem. Niedawno czytałem też Noc żywych Żydów Ostachowicza i mam wrażenie, że da się jakoś przeżyć. Wyrzuciłem ją przez okno dopiero po ~150 stronach, ale mi już po prostu brakuje nerwów do takich rzeczy więc mój tak zwany gust raczej nie jest żadnym wyznacznikiem. Poza tym cenię sobie Twardocha, nie tylko za pisanie, ale również za jego podejście do środowiska i tych tak zwanych autorytetów. Są też książki „niby do ludzi”, które zdobywają popularność i być może coś w nich jest, ale moim zdaniem to śmiecie. Takim śmieciem jest Pokolenie Ikea. Dla mnie to nawet nie makulatura. Szczerze powiedziawszy, nawet jako rozpałka do kominka, sprawdzała się bardzo przeciętnie, chociaż próbowałem kilka razy. Współczesny bełkot o wydumanych depresjach ludzi ze szklanych wieżowców, nie cierpię tego. Zresztą moja powieść, która zapewne ukaże się w okolicach marca przyszłego roku, będzie w pewnej części ustosunkowaniem się do podobnych zabiegów, ale teraz nie mówmy o żadnej powieści. Teraz jest czas Czereśni.
Kim jest Karol Ketzer (pytam oczywiście o bohatera opowiadania Aport)? Czy ma coś wspólnego z tobą – pisarzem. Coś, co sprawia, że nie mógłbyś go odszczepić, nawet gdybyś bardzo chciał?
Ja jestem Karol Ketzer przecież. Czasami podmiot liryczny pisze wiersz o autorze, czasami opowieść opowiada o opowiadającym. A może i nie jestem Karol Ketzer hmmm….
„Może i nie jestem Karol Ketzer hmm” – muszę powiedzieć, że brzmi intrygująco, choć jak zdążyłam się zorientować ta odpowiedź taka właśnie pozostanie, bo nie dodasz nic więcej. Wobec tego zadam inne pytanie – czy pamiętasz moment, kiedy pierwszy raz poczułeś, że musisz pisać? Taki pisarski pierwszy raz?
Pierwsze rzeczy, jakie napisałem, to było teksty piosenek. Miało to miejsce gdzieś na początku liceum. Nigdy nie czułem przymusu pisania. Wiesz, mój mózg jest poważnie upośledzony jeżeli chodzi o percepcje przymusu. To wielkie nieszczęście.
W Czereśniach prosto z drzewa zastosowałeś prawidłowość – jakby magiczną moc imion, które (podobnie zresztą jak twoje własne inicjały) są powtórzeniem np. Dorota Drim, Michał Mint, Marta Maat itd. – jaka jest geneza i cel takiego zabiegu?
Cóż, stwórcza moc słowa ;] Poza tym to jest przeniesienie pewnego nawyku, którego nabiera się przy pisaniu wierszy. Zwracasz wtedy dużo większą uwagę niż „normalni prozaicy” na melodyjność słów, na rytmikę zdania, na metrum akapitów. Inicjały złożone z tych samych liter prześladują mnie od dawna, podoba mi się brzmienie tych imion i nazwisk w takich zestawieniach.
W swojej debiutanckiej książce zawarłeś pewną diagnozę człowieczeństwa - nie bezpośrednią jak przystało na wymagającego twórcę – czy uważasz, że człowiek to „naturalny drapieżca, próbujący zostać roślinożercą, który zawsze kończy jako kanibal”, parafrazując słowa z wiersza pulse, pulse, pulse? Dodam, że żadne z opowiadań nie kończy się szczęśliwie – jakby nie zasługiwali na nie bohaterowie, ale także odbiorcy?
Jestem daleki od diagnozowania ludzkości, ponieważ to bilet w jedną stroną do krainy patosu, ale w twojej interpretacji tych słów niewątpliwie kryje się bardzo dużo sensu. Co do opowiadań - wszystkie kończą się szczęśliwie, co nie znaczy wesolutko. Zobacz, że w każdym z nich, bohater na koniec dokonuje tego czego wewnętrznie chciał. Czyż nie jest to szczęśliwe zakończenie? Uważajcie, czego sobie życzycie, bo może się spełnić …
Wydaje się, że postmodernizm stworzył już wszystko, że właściwie nie ma już nic do wymyślenia – wszystko było. Jednak Czereśnie prosto z drzewa odważnie wchodzą w subgatunkową przestrzeń – wykorzystujesz surrealizm, fantastykę. Piszesz wulgarnie, jednocześnie poetycko. Czereśnie … łączy się, zresztą słusznie z nurtem bizarro [bizarro fiction – dosłownie dziwaczna fikcja, absurdalne fabuły, dziwaczni bohaterowie] – uważasz, że takie pisanie ma szansę odnowić post-postmodernistyczną stagnację w literaturze?
Czas pokaże. Ale ja nie lubię podciągania wszystkiego pod jakiś post-postmodernizm i tak dalej. To nic nie znaczy.
Zgodzę się, że dziś podciąganie pod coś nic nie znaczy, ale ułatwia odbiorcom stąd pytanie. Jesteś bardzo ciekawym człowiekiem – synestetą, muzykiem. Czy ta mnogość talentów wpływa na twoje prywatne życie? Masz oddanych przyjaciół, czy raczej stronisz od bliskich stosunków z ludźmi?
Niczego nie ułatwia, to tak jakbyś pozbyła się z języka wyrazów jak chipsy, frytki, purre, i zastąpiła je jednym terminem „wyroby ziemniaczane”, ułatwiłoby ci to coś? Jeżeli chodzi o tak zwane interakcje interpersonalne, to ktoś, kto na serio bardzo stroni od ludzi, powinien się zbadać. Wiadomo, że ludzkość jest instytucją niesłychanie naprzykrzającą się na każdym kroku, ale uczestnictwo w społeczeństwie, nawet wyrażone brakiem chęci uczestnictwa w nim, to coś, co chyba leży u podstaw jakiegoś tam człowieczeństwa.
Seks w literaturze jest dziś normą, jednak opisać doznania cielesne tak, żeby nie były pornografią, nudnym opisem czynności wiejących kiczem, to sztuka. Udaje się naprawdę nielicznym – wg mnie twoje opowiadania takie opisy zawierają, że pozwolę sobie przywołać: „Jadą do niego. Jest soczyście. Tętniąca w żyłach krew szepcze zaklęcia rytmizujące ruch ich nagich ciał. Toną we własnym dotyku, zatracają się w coraz szybszych oddechach, w ściśniętych z podniecenia pięściach i paznokciach wbitych w plecy. Więcej. Więcej niż zwykle (…)”. Z drugiej strony brutalizujesz stosunki międzyludzkie – Marcin Mint porzucający partnerkę ze słowami, „zawijam cię w prześcieradło, dlatego że trupy zawija się w prześcieradła…”. Skąd te skrajności? I jaką radę dałbyś młodym twórcom, którzy boją się opisywać erotyzm albo robią to bardzo infantylnie lub rzeczowo?
Może lepiej, żebym nie mówił głośno, jaką ja mam dla nich radę. Jak ktoś się boi czegoś opisywać albo wstydzi - pisanie nie jest dla niego. Jeżeli stara się opisać ciekawie, a wychodzi infantylnie, po prostu musi poćwiczyć bo infantylnie = nudno. Co do samej tematyki, którą poruszyłaś… Seks to mogą być rutynowe czynności płciowe, a może to być też coś wręcz duchowego, chociaż przecież wciąż na polu cielesnym. Seks może stanowić pewien abutment - miejsce graniczne cielesności i duchowości człowieka. Chyba mało osób myśli o tym w ten sposób świadomie, chociaż podświadomie to się czuje. Nie zmienia to jednak faktu, że ludzie przecież po prostu lubią się rżnąć i tyle. Pójście z kimś do łóżka to na ogół jest nic wielkiego, co ma swoje plusy oraz minusy jak wszystko. O tym też trzeba napisać. Po drugiej stronie medalu masz fakt, że w sumie, to mało kto zdejmując komuś majtki, pamięta jeszcze, że tak na dobrą sprawę, to pierwotnie seks jest przecież mistycznym wręcz aktem stworzenia. To największa tajemnica przyrody. To przecież jedyny sposób, aby tworzyć życie. Oczywiście ten aspekt jest całkowicie pomijany i umówmy się szczerze – nie ma co filozofować, żyjemy w takim świecie, a nie innym. Na co dzień ciężko zatrzymać się nad podobnym przemyśleniem, no ale jest przecież literatura. Długo oczekiwana rewolucja w kinie porno trochę o tym właśnie jest. Zresztą, co tu dużo gadać, jak chcesz to ci pokażę o co mi chodzi.
Proponujesz warsztaty dla początkujących pisarzy? Wiesz takie na temat – jak pisać o seksie?
Początkujących pisarek.
Skoro o kobietach mowa – skąd twoje uwielbienie do rudowłosych? Kaprys mężczyzny czy pociągająca mężczyznę inność – oryginalność? Wiesz pisanie o Oli z Klanu czy wywody o Kirsten Dunst w wersji ognistej itp. stały się już legendą twojej także pisarskiej biografii?
Nic nie wiem o tym, żeby coś stawało się legendą. Myślę, że rudy kolor włosów to pewien fetysz Karol Ketzera. Osobiście znam niewiele rudych kobiet i z żadną nigdy nie łączyło mnie nic bliżej.
Autorzy często już po wydaniu książki twierdzą, że wiele by zmienili, że nie jest to jednak taka cudowna książka, za jaką uważali ją w momencie wysłania do wydawnictwa. Czy ciebie jako pisarza także dotyka takie niezadowolenie – czy z perspektywy czasu (dość krótkiego) jako twórca zmieniłbyś coś? Czy Czereśnie prosto z drzewa nabrały dokładnie takiego kształtu, jakiego chciałeś?
Nie wiem, nie czytałem. A poważnie - jasne zawsze coś by się zmieniło dodało, to naturalny odruch, należy po prostu to zignorować i pisać dalej.
Opowiedz jak wydaje się w Polsce książkę – czy rzeczywiście pisanie książek, to ciężki kawałek chleba czy jednak kreatywność, talent i pisarska praca pozwalają zarobić w czasach, kiedy podobno w ciągu roku 20% Polaków nie przeczytało żadnej książki? Może chcesz też pokierować młodych twórców, dając im jakąś radę.
Nie będę się specjalnie wymądrzał, bo jeszcze za krótko w tym siedzę, ale mam wrażenie, że całe narzekanie, to w dużej części „kolejne, polskie narzekanie”. Widziałaś kiedyś plajtującą księgarnię, w miejsce której powstaje sklep z butami czy coś? Ja nie… Trudna sytuacja bardzo wielu autorów wynika z tego, że piszą kiepsko po prostu, albo nawet piszą nieźle, ale liczą, że im reszta z nieba spadnie. Ja bardzo chwalę sobie współpracę z wydawnictwem oraz to, co wydawnictwo robi w kwestii sprzedaży mojej książki, ale sam cały czas przy tym chodzę, cały czas szukam nowych opcji, żeby dotrzeć do ludzi. To jest dla mnie priorytet, to jest dla mnie mega ważne, to jest moja praca. Niestety oprócz mojego pozytywnego nastawienia należy mieć też na względzie fakty. Nie będę tutaj podawał konkretnych przykładów jak wyglądają polskie realia w pewnych kwestiach jeżeli chodzi o literaturę żeby nikogo nie zniechęcać, ale uwierz mi, że czasami zostaje tylko śmiać się lub płakać…
No i trzeba pisać sporo. Trzeba kombinować. Jak ktoś chce być jak ten pajac z Californication, to raczej słabo to widzę. Jest ciężko, ale z drugiej strony: gdzie nie jest? Komuś, kto chce się wydać, a może dopiero napisać i „może potem wydać” mówię jedno: nie gadaj o pisaniu, tylko pisz. Tylko 100% zdecydowanych, konkretnych działań może dać efekt. To jest sztuka, oczywiście. Ale tutaj nie liczy się jakieś bujanie w chmurach i jęczenie, że ciężko, że mało kasy, że i tak nie wydadzą. Liczy się draft twojej książki na biurku wydawcy i twoja pewność, że to, co tam leży to jest hot shit. Tylko i wyłącznie to.
Życzę wobec tego sukcesu Czereśni prosto z drzewa, który zresztą już jest zauważalny. Wielu ciekawych rudzielców i czekam na kolejne literackie owoce … twojego pisania :).
Bóg zapłać.