Przyjrzyjmy się uważnie debiutowi Hanny Dikty, czyli „Stop-klatce”.
Witamy po wakacyjnej przerwie!
Mamy nadzieję, że podczas urlopów nabraliście sił i spędziliście je przy zachęcających lekturach. W ciągu tych trzech miesięcy ukazało się niemało ciekawych książek skupiających się na literaturze, jak również samej prozy powieściowej oraz poezji. Dziś będzie okazja wykorzystać nabytą wiedzę i doświadczenia czytelnicze, sprawdzić swoją intuicję/wolę mocy, spróbować scalić świat słowem, bo – jak wiadomo – świat jest zapisany na brudno, przez co literatura znalazła się w czasach zarazy. Spróbujemy zebrać te rozproszone głosy, przypominające czekanie cudu, mając nadzieję, że nie spotka nas żaden poetycki horror, a widoki staną się jadalne!
Październik poświęcimy Hannie Dikcie i jej wydanemu w tym roku, nakładem Zeszytów Poetyckich, tomikowi Stop-klatka. Zawierająca 33 utwory książka poetycka zyskała przychylność części krytyki, lecz zanim się ukazała, sama autorka została laureatką kilkudziesięciu ogólnopolskich konkursów poetyckich (m.in. OKP im. Michała Kajki oraz OKP im. Tadeusza Różewicza w 2011 roku). „To jedna z niewielu poetek (i poetów), którą udział w licznych konkursach poetyckich nie zmanierował. Mówię tu o zjawisku konkursomanii, nadgorliwym udziale w turniejowych potyczkach – stającym się celem samym w sobie. Tacy »zawodowi« konkursowicze na ogół z upływem lat zaczynają gonić w piętkę, »drewnieją«, wreszcie znikają w okołopoetyckim niebycie. U Hanny Dikty przeciwnie – konsekwentnie szlifowała warsztat, macerowała język, dodawała »ciężaru« artystycznego strofom, by wreszcie doczekać wielce udanego debiutu w postaci Stop-klatki” - napisała w „Latarni Morskiej” Wanda Skalska.
Na pewno zastanowimy się, czy słowa te zbliżają się do umownej prawdy. W końcu dwa lata temu wyszliśmy od pytania: „Czy to jest ta dobra poezja” i na pewno nie straciło na swojej aktualności, chociaż opozycja dobra – zła literatura jest nieścisła i każdy rozumie ją na swój sposób.
Zaś w „artPapierze” ukazała się recenzja Weroniki Górskiej zwracająca uwagę na funeralne motywy Stop-klatki. „Znaczna część utworów Hanny Dikty opisuje umieranie matki – zarówno to dosłowne, fizyczne, jak i to metaforyczne, polegające na zbudowaniu dojrzałości oraz odrębności przez córkę. Nie jest to z pewnością bezbolesny i szybki zabieg, gdyż »Pomarańczowa kreska pępowiny wciąż nie pozwala / uciec z tamtego obrazu« (»Na pierwszym planie«), a jej zrywanie rozpisane jest na wiele wierszy i wiele lat”. W tym momencie warto przypomnieć sobie innych poetów i poetki poruszających tę tematykę – jak choćby Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego czy omawianą już w Niszy Beatę Patrycję Klary.
Kolejną pochlebną recenzją jest ta opublikowana w „Twoich Wiadomościach”, spod pióra Leszka Żulińskiego. Pisze w niej: „Dikta jest poetką »mroczną«, do jakiegoś stopnia fatalistyczną. W jej introwertycznych obrazach czai się trauma i swoista dolorosa existentia. Istnienie pozbawione radości, nadziei, spełnienia. Doznawany niemal fizycznie ból życia nieustannie dziejącego się pod wyrokiem fiaska, cierpienia i bezgranicznej samotności”.
Nastała dobra okazja, by zweryfikować te słowa. Krytycznym okiem przyjrzyjmy się twórczości Dikty i sprawdźmy, „czy to jest ta dobra poezja”.
Na pierwszym planie
Nadal tam stoję, z rękami mocno przyciśniętymi do głowy,
oddzielona od ciebie granicą koloru.
Zobacz, jak ładnie mi w czerwonej sukience.
Zniszczyłam już twoje okulary i Biblię, podarłam listy,
które pisałaś w hospicjum. Pozwalam ptakom brudzić grób
i nigdy nie patrzę ci w oczy, gdy zapalam znicze.
Pomarańczowa kreska pępowiny wciąż nie pozwala
uciec z tamtego obrazu
Oddział jednego dnia
Na szpitalnych łóżkach przypominałyśmy
prostytutki z obrazu Toulouse-Lautreca,
blade zwierzęce mięso z watą między udami.
Zdziwiłeś się, kiedy poprosiłam przez telefon,
żebyś zanucił tę piosenkę Marie,
przy której zawsze rozpinasz mi buty.
Nie widziałeś, jak na rozkaz korzystam z toalety,
podciągam koszulę. Sprowadzona do tkanek
potrafiłam nawet śmiać się z kiepskich żartów pielęgniarki.
Najgłośniej chichotała czarna spod okna,
wczoraj w nocy umarło w niej dziecko.
Podwójna
Bywam obiema, zwęgloną Dorą i przechrztą Rachelką,
którą uszczęśliwiło czterdzieści
polskojęzycznych kanałów o przyrodzie.
Tamta pierwsza co noc traci dziecko w płomieniach,
gwałcona przeżywa świętokradczą rozkosz
i nie może powstrzymać mrowienia nóg, gdy myśli o matce.
Druga znieczula się kojącym światłem supermarketów,
kiepską literaturą i zapachem piżma.
W kremach anti wrinkle szuka sposobu na nieśmiertelność.
Kiedyś ocalone z pożogi córki zmienią jej ostatniego
pampersa. I nawet nie zdąży się zdziwić,
że na ekranie tak szybko pojawiły się napisy
Na Zielone Świątki
Ciągle zachłannie ocierasz się o plecy, smakujesz gęstą krew,
opowiadasz o córkach, które chciałbyś spłodzić, moich mlecznych
[piersiach.
Pachniesz jak młoda suka, dzieciństwo i wymarzone egzotyczne
[wyspy.
Nie jesteś zazdrosny o chłopców, z którymi całuję się w takt
[jarmarcznej piosenki,
dobrze wiesz, że wystarczy gwizdnąć, przytknąć dłoń do uda.
Schylony w wysokiej trawie, znowu doczepisz mi skrzydła,
będziemy długo kołować nad zastygłym Bugiem, odurzać się
[zapachem palonego zioła.
Tak tu u was pięknie, powiesz, a to zaledwie brudna woda i drzewa.
Kiedy umrę, nie oddawaj książek.
Jeszcze nie wiemy, że to ja pierwsza wejdę do rzeki,
ozdobię dom tatarakiem
W kolejce po lobotomię
Między śniadaniem a psychoterapią nie ma miejsca na dziwki.
Najprościej zamknąć oczy, wertować obrazy, kiedy gaśnie światło,
pomagać sobie ręką, głośnym oddechem wariata spod ściany.
To seks, resztę da się załatwić książkami, oglądaną sto razy komedią
[o szczęściu.
Nie mów mi, że świat ma inne kształty niż geometryczne,
a całe to akwarium można zgnieść w papierowe kulki, rzucać nimi
[w ptaki.
Nie sadzaj na mnie kobiet i nie wkładaj wędki w trzęsące się ręce.
Z kieszeni Wielkiej Oddziałowej też słychać starą indiańską piosenkę,
zaklinanie deszczu.
_______________________________________________________
Więcej informacji na temat nowej odsłony Niszy Krytycznoliterackiej znajdziecie klikając tutaj.