Sezon krytyczny

sin∞ger
sin∞ger
Kategoria nisza krytycznoliteracka · 14 czerwca 2012

Zwieńczenie ostatniego przed wakacjami wątku Niszy Krytycznoliterackiej: recenzja debiutanckiej książki Kamila Kwidzińskiego.

 

 

Już otwierający debiutancką książkę Kamila Kwidzińskiego cytat z Witolda Gombrowicza pokazuje, że czytelnik nie może liczyć na jakąkolwiek litość, a bezkompromisowość będzie pobrzmiewać w każdym znajdującym się w Sezonie arktycznym tekście. Czy mamy zatem do czynienia z kolejnym poetą-punkowcem, który będzie próbował nas szokować ekstremalnymi obrazami, wulgaryzmami i cynizmem? Bynajmniej.

 

Autor cały czas próbuje podkopać fundamenty poezji, co chwilę kwestionując istotę tego, co zwiemy poezją, nie robi tego w sposób buntowniczy i awangardowy. Owszem, bunt wobec zastanej rzeczywistości pojawia się co jakiś czas w jego wierszach, ale nie jest to bunt szczeniacki, a bardzo dojrzały, stonowany, powiedziałbym nawet, że jest to bunt-niebunt. Kwidzińskiemu udaje się trudna sztuka bycia na przekór wszystkiemu bez konieczności stosowania niecodziennych form czy brudnego języka.

 

Co zwraca uwagę w Sezonie arktycznym? Przede wszystkim nieustanne poszukiwanie jakiejś formy wyrazu, w której będzie można zawrzeć więcej niż w wierszu. W książce jak mantra powtarzają się różne wariacje „poszukiwania imienia” - wszystko ma swoje imię, nazwę, ale istnieją takie rzeczy, których język nazwać nie potrafi i z tej niemożności nazwania rodzą się egzystencjalne konflikty. Choć autor cały czas szuka nazw i imion, zdaje sobie sprawę, że ich znalezienie jest albo niemożliwe albo sprowadzi szukającego w banał. Spójrzmy na dwie pierwsze strofy wiersza Powtórzenia banału.

 

Kobieto, dymie uchodzący z nocy, nocy zawiązująca się w dymie,

zielony rozjarzeniu żarówek, wiszący moście spustów i uczuleń –

przebyć i nie nazywać, nie nazywać i mówić, mówić i przebywać

 

nawet w pokoiku, gdzie swędzi ją ciasny gorset,

a wyznane tak niewiele zmienia, jeśli rym gnębi.

Przebywać, mówić, nie nazywać.

 

Prawda, że mocne i bolesne? Kwidziński radzi sobie ze światem takimi właśnie silnymi uderzeniami, wersami, których moc niejednokrotnie rzutuje na cały wiersz. Co najlepsze, gdybym miał wypisać wszystkie frazy, nazwijmy to, „pisane krwią” musiałbym skopiować mniej więcej pół książki. Niektóre wersy jak np. „Więc śmierć to tylko zmiana / ustawienia ust" czy Z listów Rimbauda -„ o tyle jestem mądrzejszy - zrezygnowanie;/ja raczej wstanę, wyjdę i żyć będę - w zielonym tweedzie, w autobusie,/i niżej; jest zegar, nie dla mnie bije,/a Apollinaire nie dałby tu kropki. Ja jednak wstanę, pójdę i żyć będę" uderzają bez ostrzeżenia między oczy i ,choć banalnie to zabrzmi, po prostu bolą, bolą jak niezaleczony ząb.

 

Wielką siłą Sezonu arktycznego jest niesłychanie wręcz piękny i plastyczny język; język, w którym zakochuje się od pierwszego czytania. Nie ma tu nic z taniej erudycji i nawet cienia fałszu – język wierszy Kamila przypomina cicho szemrzący strumień, szum lasu wieczorem czy snop światła padający na mokrą od deszczu ulicę. Takie, wydawałoby się, niewiele znaczące szczegóły mają wielką siłę, z które autor Sezonu arktycznego bardzo mądrze korzysta. Niech przykładem językowej mądrości Kamila Kwidzinskiego będzie pierwsza strofa z wiersza Wybrzuszenia (kołysanki):

 

Czy czujesz jak gryzą – wydry jak płyną – węgorze? Kiedy słucham,

nasłuchuj – myśli, może hałasu gryzącej wydry, pełzu węgorza –

póki nie skoczysz po paru kieliszkach na kawałek kory,

w kołyszące zgliszcza indiańskiego drzewa.

 

Chciałbym wskazać jakieś wady owego tomiku, ale nie mogłem ich znaleźć. Wszystko ma tu swoje miejsce i czas, pojawia się w idealnym momencie i nie ma w tym nic z przypadkowości. Do tego Kamil znalazł i zastosował w swojej książce słowo, które w stu procentach oddaje istotę Sezonu arktycznego. Słowem tym jest flamboyant, które oprócz oznaczania końcowego stylu w architekturze gotyckiej, ma też w potocznym angielskim następujące znaczenie (przytaczam za urbandictionary.com): „adj. florid (writing speech) usually in a freestyle. brillantly colorful. Big L was the best flamboyant rapper.” Nie wyobrażam sobie lepszego określenia dla poezji Kamila.

 

 

 

Kamil Kwidziński, Sezon arktyczny,

 wyd. Zeszyty Poetyckie, 2011.