,,Odkrywać człowieka, znaczy wymyślać go’’

Tomasz Smogór
Tomasz Smogór
Kategoria nisza krytycznoliteracka · 3 czerwca 2012

Próba przedarcia się języka poza rzeczywistość trudną do zniesienia.

 

 

Czytając debiutancki tomik Kamila Kwidzińskiego, czytelnik może doświadczyć wielu obrazów, wywoływanych jak z ciemni fotograficznej. Do użycia takiego porównania skłania mnie nie tyle sama technika, co tytuł jednej z części książki – Ciemnia. Pierwszym elementem, na który zwraca się uwagę przy lekturze Sezonu arktycznego jest bogata wyobraźnia autora. Możemy się o tym przekonać sięgając po utwór, w którym tworzy swoje teratologie:

 

W brudnych szkiełkach stoją skacowane monstra,

naderwane dłonie, rozpostarte dziąsła; głowa w kranie,

śrubki obok mydła cichną w rdzy.

 

(Ciemnia)

 

Tytuł tomiku może być dla czytelnika mylący. Nie znajdzie w nim bowiem pejzaży zimowych ani odniesień do ludów Północy. Jego ,,arktyczność” jest bardziej ukryta, a sensem w jakim funkcjonuje jest sen, w innym rozumieniu - chyba mniej eksponowanym - jest nastawienie na wywieranie (mrożenie) w czytelniku emocji. W jednym z wierszy mowa nawet o ,,rozlewaniu się mrozu w tętnice”. Jest to tym bardziej uzasadnione, iż głównym tematem jest śmierć, wpisana często w senne, nocne miraże.  Nawet jeśli autor uspokaja nas, że: ,,to jeszcze nie o śmierci’’ (4:24). Można wspomnieć, że tytułowanie ,,sezonami” ma już za sobą długą tradycję, od Rimbauda po Wojaczka czy Sosnowskiego.

 

 Na tomik składają się cztery części: 1. Listy do przesiedleńców, 2. Ciemnia 3. Seans gotyku 4. Flamboyant, korespondujące za sobą. Podmiot tomiku to dwudziestolatek, ledwie natchniony, nucący do złogów morza i nieba (Myślący o panu). Często towarzyszy mu rudowłosa dziewczyna. Bohater utworów wraca zwykle do okresu nastoletniego, zachwiania idyllicznego dzieciństwa, znużenia wiarą, później rozczarowania lekturą listów Rimbauda. Patrząc wstecz pochyla się nawet nad sobą samym (Abrazja).

 

W Sezonie arktycznym wyróżnić można kilka tematów, z których jednym z ważniejszych jest bunt przeciw literaturze, co łączy się już z gombrowiczowskim mottem. Zakłada ono cząstkowość dzieła jako sprzeciw światkowi artystycznemu. I tak od samego początku można odnieść wrażenie ułożenia tomiku jakby od końca, poprzez umieszczenie utworów przejawiających niechęć do literatury (Skan poetycki: list do styczniowej zawieruchy, Biblioteka. Laurze z oddziału 028Koniec Poezji winien być... końcem życia, Przy kuszeniu św. Antoniego, Wampiryzm).

 

 Dużo miejsca autor poświęca, jak nie samej śmierci, to chorobie. Ukazuje świat jako ,,brutalną kołysankę’’:

 

Męczy mnie krew chyląca się ku tobie, dam ci więc sen krwawy,

a całą krew wpoję w glinę ziemi, po której będziesz chodzić.

Męczy mnie czerwień skacząca ze szczytu języka,

dam ci więc brutalną kołysankę, a siłę oddam twoim palcom,

które rozdrapią ramię Indianina.

 

(Wybrzuszenia (kołysanki))

 

 

Z ważniejszych wniosków, do jakich dochodzi Kwidziński w przestrzeni sensu poetyckiego, jest podważenie wartości poznawczych, które powstają z relacji pomiędzy ludźmi; potęguje to obraz samotności. Podmiot wierszy chciałby być odkrywcą, ale wykazuje tylko tchórzliwość (Sypiając z Nemezis). W pewnym momencie stawia tezę, iż: ,,odkrywać człowieka, znaczy wymyślać go”(Tvert i mot). To także kres poszukiwań w znaczeniu antropologicznym (Złoty). Stwierdza, iż wszędzie jest podobnie: ,,Gdziekolwiek byśmy nie byli – kosmos, hotele, czerwone pokoje, w których / miłe prezenterki - koniec.’’ (Z jej brzucha wyrosło kilka źdźbeł trawy). Części trzecia i czwarta zmierzają ku coraz bardziej radykalnemu obrazowi człowieka, wyrażanemu w uczuciach chłodu i grozy, czemu służą już gotyckie tytuły, gdzie bohaterom…:

 

Wolno się tylko spotkać przypadkiem, w przypadkowych słowach

przywitać ukradkiem (dlaczego zawsze śmiechem wszystko

powiedzieć można). Choroba,

a miasto nas w skurczach wypluwa.

Każe jeszcze raz: usta, przełyk, żołądek, jelita.

 

(Flamaboyant)

 

 

Konkluzją tak obranej drogi jest pointa z wiersza Zuzanna:

 

Wystawiamy ciało przez okno, bo dość mamy bycia sobą – istotą, o której

nic nie wiemy.

 

 

Sezon arktyczny to obraz śmierci, przemijania, nienasycenia, mięsa i krwi. Próba przedarcia się języka poza rzeczywistość trudną do zniesienia, gdzie jedynym ratunkiem jest właśnie wymyślenie sobie człowieka. Właściwy tym wierszom jest nihilizm oraz ironia, choć nie brak w tomie subtelności i zwierzęcości, które zbliżają je do erotyków. Autor sięga po wyszukane słownictwo, utwory charakteryzują się długą frazą, ciekawą metaforą i porównaniem. Wyczuwalny jest klimat Leśmiana, Grochowiaka, czy Wojaczka. Trudno natomiast kojarzyć tą poetykę z którąś z aktualnych mód czy dykcji. W moim odbiorze jest to głos osobny i ważny.

 

Kamil Kwidziński to przede wszystkim poeta odwołujący się do wyobraźni, powołujący do życia ,,bizony snów”. Swoistego tonu książce dodaje także delikatna okładka, będąca zobrazowaniem jednej ze scen utworu otwierającego tom.

 

 

 

 

                                                                                             Tomasz Smogór

 

 

Kamil Kwidziński, Sezon arktyczny,

 wyd. Zeszyty Poetyckie, 2011.