Ze zwierciadłem gra w od(a)bijanie

Redakcja
Redakcja
Kategoria nisza krytycznoliteracka · 12 kwietnia 2012

Ody Odbite są jak podróż po wielkim gabinecie luster, a im dalej, tym mniej wokół światła.

Już patrząc na psychodeliczne i mylące wzrok grafiki z pierwszych stronic tomiku Karola Maliszewskiego, wiedziałem, że poeta będzie igrał z percepcją czytelnika.

Nie pomyliłem się.

 

Autor zwodzi w samym tytule książki, obiecując ody, zapowiadając jednak, iż będą to ody odbite. Oda, jak wiemy, to utwór charakteryzujący się wniosłym stylem, którym opiewa się i czci osobę lub ideę, ze zbiorowym podmiotem wypowiedzi.W porządku, ale co z tym odbiciem?

 

Bardzo szybko czytelnik przekonuje się, że w odach Maliszewskiego styl szczególnie wzniosły nie jest, częstokroć używa on słownictwa potocznego, wulgarnego nawet. Te wiersze bardzo osobiste, najczęściej z pierwszoosobowym podmiotem lirycznym, przemawia więc jednostka, a nie zbiorowość, jak to powinno mieć miejsce w przypadku klasycznej ody. W Odzie do deszczu widać doskonale ten swojski, bezpośredni styl wypowiedzi, zdecydowanie brak tu patosu:

 

 

drobny deszczyku, miej to wszystko
w dupie, spadaj jak pochodnia
na wyschnięty las, jak wyrok
ucinaj rozmowy na wzniosłe tematy;
zostaw szyfrogram w gęstwinie,
połóż się na dachu i czekaj na słońce.

 

 

Czy ta oda jednak jest utworem pochwalnym? Z każdym kolejnym wierszem byłem przekonany, że jest to raczej pełna trochę gorzkiej, ciepłej ironii zgrywa, sarkazm człowieka znającego realia. Ody Maliszewskiego nie wzlatują nad poziomy, trzymają się blisko ziemi, błota, węgla, i to stanowi o ich uroku. Tworzy to pewien wyraźny kontrast z definicją utworu tego typu, a kontrast to przecież odbicie. Ody są więc odbite tematycznie i stylistycznie, ale tytułowe odbicie na tym się nie kończy.

 

Przewija się bowiem wielokrotnie w tomiku motyw zwierciadła, lustra. Potrafi ono zniekształcić obraz, doskonale go odwzorować, a nawet w sposób magiczny zachować w sobie jego część. Ludy pierwotne wierzyły, iż w lustrzanych odbiciach ukryta była dusza człowieka i każdy, kto takie odbicie uszkodził, narażał sie na wielkie nieszczęście (stąd znany przesąd z rozbitym zwierciadłem). W wierszu o znamiennym tytule Oda do odbicia podmiot liryczny przemawia do człowieka po drugiej stronie lustra:

 

 

Boję się, że piekło realnieje
w twych oczach, niebo kruszeje jak srebro,
dziecinna cynfolia. Ale przecież
miałem się nie bać:
człowiek jest przygodą, grą słów,
za którą ginie. Ginie się bez końca. 

 

Może to być wyjątkowo szczera, prywatna rozmowa z samym sobą, albo próba zrozumienia, identycznego przecież, obcego - tego po drugiej stronie, który jest inny, bo o d b i t y.

 

Tomik składa się z trzech części: pierwszą stanowią tytułowe Ody odbite, traktujące o bardziej lub mniej znaczących elementach życia podmiotu lirycznego – są zwroty do sił przyrody, jak ziemi, czy deszczu, czasem jednak w odach "chwalone" są osoby lub idee. Wyjątkowo urzeka słodko-gorzka Oda do literatury:

 

 

Literatura nie powinna mieć
swych biur, bo te starzeją się


i popadają w dewocję.
Widziałem pijących wciąż to


samo piwo. Nic się nie działo w ich duszach.
Twarze gotowe na przyjęcie migawki. 

 

Część, druga, Wiersze pisane, zawiera w sobie utwory nazywane z naciskiem na to, gdzie były pisanie, ale także na to, kto jest ich adresatem lub komu są dedykowane.  Wiersze zawarte w tej częsci wydają mi się bardziej obrazowe, plastyczne, a przy tym epatujące w pewnym stopniu cynizmem, rozczarowaniem.

 

Tematyka, zarówno w Odach odbitych, jak i w Wierszach pisanych, zakreśla dość szerokie spektrum motywów, od witalistycznej niemal pochwały przyrody, poprzez piłkę nożną i media, aż do portali społecznościowych i internetu. Maliszewski z gracją i rozwagą dawkuje czytelnikowi popkulturowe smaczki, które, choć pojawiają się sporadycznie, dodają tomikowi klimatu. Poeta robi z nich bazę dla błyskotliwych metafor, jak w Meczu w Poznaniu:

 

Chciałbym umrzeć na boisku,
w wyskoku. Za grabarzy mieć
towarzyszy miłych; Grzebala
i resztę zlanych potem
panów po czterdziestce. Umrzeć
dla drużyny, iść w ślady Nemeczka.


Chociaż zremisować, gdy
tamci straszliwi, jak ciemność,
jak Czarne Koszule.

 

Nie należy jednak zapominać o urzekającej liryczności i subtelności obrazowania, z którym zawsze Karola Maliszewskiego kojarzyłem – jego poetykę uważam za wyjątkowo ciepłą, swojską, bliską człowieka, bliską ciała, przyrody. Niewątpliwie obecna jest tam również melancholia, cichy, pogodny smutek, jak w tym nienazwanym wierszu:

 

 

 

Siedzę martwy mieszkam w trzcinie
odbijam się w twych oczach na darmo
klękam na chodniku gdy widzę
twoją twarz w przejeżdżającym aucie


siedzę martwy mieszkam w trzcinie
lubię wpuszczać tam nasienie
niech kiełkuje ogniem myślę
klękam na chodniku gdy widzę


siedzę martwy mieszkam w trzcinie
twoja twarz w przejeżdżającym aucie
odbijasz się w tylu oczach na darmo
tylko moje są właściwe martwe 

 

 

W trzeciej części tomiku, Moim bracie Hiobie, intensywność wspomnianego już smutku zmieszanego z cynizmem jest największa, wiersze są też najbardziej bezpośrednie. Przewija się tu śmierć, ciemność, chłód i cierpienie, podmiot liryczny podkreśla całą mroczną część ludzkiej egzystencji, tworząc przejmujący nastrój melancholii i przemijania, co doskonale widać w wierszu Z kalendarza:

 

 

Kruszy się beton, truchleje
tajemnicza wysepka przed blokiem,
wakacje kurczą się w kalendarzyku,


woźny próbuje związać
rozklekotany dzwonek, by to brzmiało,
skoro musi; koniec i początek.
Ale niechęć jest powszechna.

 

 W pewnym momencie, w wierszu o tytule identycznym z trzecią częścią tomiku, poeta zahacza o turpizm, który połączony z dosadnością obrazowania, mocno potocznym słownictwem i jadowitym sarkazmem, wstrząsa czytelnikiem i stanowi swoiste zwieńczenie stopniowego zwiększania ciężaru utworów.  Zrezygnowany podmiot liryczny podsumowuje ten metaforyczny upadek następującymi słowami:

 

 

Mój krzyż miał być na próbę –
gryzoniowi w labiryncie
dokłada się następne patyczki
i patrzy, czy uciągnie,


jako metafora wasza Bozia sprawdza się
przy takich okazjach. 
 

Ody odbite są jak podróż po wielkim gabinecie luster, poeta prowadzi czytelnika coraz niżej, poprzez zwierciadła wszelkiego rozmiaru i typu, a im dalej, tym mniej wokół światła. Ostatnie lustro, do którego dociera się w pojedynkę, nie wykrzywia rysów, nie zmienia proporcji. Pokazuje tylko i wylącznie nas samych, takich, jakimi jesteśmy. I właśnie to lustro najbardziej przeraża.

 

 

Radosław Kolago

 

 

Ody odbite,  Karol Maliszewski

Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza

Wrocław 2012