Bardzo intymny rytuał przejścia


Rozmowa z Patrycją Beatą Klary, autorką książki poetyckiej „Zabawa w chowanego”.

Marcin Sierszyński: Podczas naszej rozmowy na temat Zabawy w chowanego trudno nie będzie odwoływać się co jakiś czas do postaci Jana Kochanowskiego i jego Trenów, największego osiągnięcia polskiej (a może nawet i wschodnioeuropejskiej) liryki renesansowej. W swojej książce zachowałaś tradycyjną kompozycję poezji funeralnej, co podkreśla związek z Trenami, jednak styl wypowiedzi poetyckiej pozostał twoim własnym, lekko drapieżnym, ale niewątpliwie wyrażającym smutek i ból. Jak myślisz, czy forma trenów, tak ważna w tradycji polskiej liryki, stanowi bardziej wyzwanie, czy może - poprzez oswojenie – wygodny sposób wyrazu?

 

Beata Patrycja Klary: Od samego momentu pisania pierwszego trenu - wiedziałam, że Kochanowski nie jest ani wyzwaniem, ani tematem oswojonym - wiedziałam, że Kochanowski jest po prostu niezbędny! Utwierdziły mnie w tym kolejne dni mojej żałoby. Otóż Jan z Czarnolasu napisał treny w takiej gradacji uczuć jaka w żałobie ma miejsce – pewne niedowierzanie, przyczyna rozpaczy, stan kompletnego opłakiwania i smutku, skupienie na umarłym (zastanawianie się nad jego życiem, nad tym kim był), z tego czerpie się rodzaj pocieszenia. I tu koniec tradycji renesansowej. Po wykorzystaniu tego schematu pomyślałam – i co z tego? Trzeba z tym Kochanowskim coś zrobić, trzeba go w jakiś sposób obalić, od wewnątrz rozmontować, by w tym pisaniu była jakaś sztuka, a nie odtworzenie jedynie. I wtedy powstały kolejne części trenów - przyzwyczajanie się, które wprowadza do - transformatio - czyli najbardziej odlotowej - nowatorskiej części poematu Zabawa w chowanego. Ta część obala wszystko wcześniejsze - tu do głosu dochodzi zmarły - tu role się mieszają i to jest dopiero prawdziwa „zabawa"!

 

 

M.S.: Właśnie, jaki cel miało oddanie głosu zmarłemu? Tylko wprowadzeniu nowej jakości do formy trenu? Zabieg ten kojarzy mi się z Umarłymi ze Spoon River Lee Mastersa, gdzie zmarli z miasteczka dostawali głos, jednak kompozycja bynajmniej nie kojarzyła się z poezją funeralną. U ciebie zaś postać zmarłego ojca mocno łączy się z postacią bohaterki wierszy, uzupełnia poprzednie wiersze i - powiem poetycko – przenosi nas w inny wymiar. Czy trop jest dobry?

 

B.P.K.: Twój trop jest właściwy - na tym polega ta „zabawa” – wprowadzić uogólnienie, pewnego rodzaju utylitaryzm. Każdy umrze, każdy wyruszy w swoją wędrówkę - dlatego najrozmaitsze kody są w tej części poematu - nawiązania do różnych kultur, języków, sposobów widzenia śmierci. Lee Mastersowi dziękuję za jago widzenie. Umarłych ze Spoon River bardzo sobie cenię, uwielbiam nawet. Ten wielo-poetycki głos też ma znaczenie - omówili śmierć wielcy poeci i ci mniejsi - a ja przy ich pomocy - jeszcze w swój inny sposób. Wszystko to jest dorobkiem ludzkiej wspólnoty, której zbiorowym doświadczeniem jest śmierć.

 

M.S.: Nawiązujesz do różnych kultur i języków - podobnie jak Kochanowski, którego odwołania do mitologii greckiej i biblijnej wskazywały na zakorzenienie w naszym kręgu cywilizacyjnym. U ciebie zaś prócz wielu nawiązań literackich (np. do wiersza „Kraj nasz zamknięty” Jorgosa Seferisa), można odszukać odniesienia do szeroko pojętej popkultury. „Wszystko to zniknie jak łzy w deszczu. Pora umierać” - słowa Roya z kultowego Blade Runnera. To bardzo wyraźne inspiracje. Jak uważasz, o śmierci opowiada lepiej literatura, czy film?

 

B.P.K.: Fantastyczne pytanie! Myślałam, że nikt nie wpadnie na Łowcę androidów, mój ulubiony film, który przecież pod przykrywką S-F niesie rozważania o byciu człowiekiem. Te słowa: „Wszystko to zniknie jak łzy w deszczu. Pora umierać” - dotykają istoty śmierci. Kimkolwiek byś nie był, czego byś nie zrobił - jesteś równy ze wszystkimi wobec tej jednej ostateczności. Czy film lepiej robi coś od literatury? - to jest już zupełnie inne zagadnienie. Jeśli masz świetną wyobraźnię - sprawdza się lepiej literatura. A jeśli wolisz wizualizację i gotowe pomysły - film to zaspokoi. Ja akurat wolę film Łowca androidów od książki Philipa K. Dicka Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?.

 

M.S.: A mogłabyś wskazać dzieła sztuki, niekoniecznie tylko literaturę i film, które najbardziej oddawałyby to, co chciałaś zamieścić w Zabawie w chowanego? Innymi słowy jest to pytanie o inspiracje.

 

B.P.K.: Inspiracja ... jest przywołany w poemacie obraz Rembrandta „Autoportret z Saskią”. Dzieło to powstało w czasie, gdy artysta był u szczytu sławy i popularności. Małżeństwo z Saskią to był najszczęśliwszy okres w jego życiu, który przerwała przedwczesna śmierć ukochanej żony malarza w 1642. Jest malowidło z jaskini, jakiś najzwyklejszy gwasz, są sylwetki olbrzymów z Wyspy Wielkanocnej, jest mim z teatru Kabuki. Ważne są miejsca modlitw - choćby ziggurat - charakterystyczna dla architektury sakralnej Mezopotamii wieża świątynna. Sacrum i profanum się przeplatają. Inaczej nie może być gdy mówimy o śmierci.

 

M.S.: A jak to jest z aniołami? Bardziej przypominają ci o życiu pozagrobowym, czy doczesnym? Wiem, że kolekcjonujesz figurki aniołów i nieraz o nich piszesz.

 

B.P.K.: O aniołach powstała jedna bajka i chyba dwa wiersze. Nie jest to więc częsty temat w moim pisaniu. Ale zbieranie figurek to zupełnie inna sprawa. Otóż pierwszego anioła do kolekcji wygrałam w konkursie jednego wiersza „O skrzydło błękitnego anioła”. To był maj 2004 roku. Jak się chwilę później okazało - byłam już wtedy przy nadziei, więc zaczęłam te anioły zbierać dla mojego dziecka. Synek jest ciężko chory i wszelka opieka jest mu bardzo potrzebna. Dziś figurek jest około 300, a pocztówek i innego rodzaju wizerunków prawie tysiąc. Anioły przychodzą do mnie poprzez innych ludzi.

 

M.S.: Jak blisko miłości jest do śmierci i na odwrót? W twojej książce pojawiają się momenty, w których Eros spotyka się z Tanatosem (przepraszam za komunał). Najjaskrawiej widać to tu: „Było mi obojętne, jakie dadzą kwiaty, ale teraz widzę, że białe gladolie lepsze są od lilii. Blisko / im do symboliki biedronki w pobliżu kobiecego krocza.” Myślałem trochę, że to „pozostałości” po Szczekaniu głodnych psów.

 

B.P.K.: Eros kontra Thanatos to w przypadku mojego pisania żaden komunał. Tak po prostu jest. Nie byłoby śmierci bez urodzin, nie byłoby opłakiwania tego, który odszedł bez miłości. Wzajemnie się przenikają – czasem zwalczają. Czy eros jest pozostałością po Szczekaniu głodnych psów? Ba - jest celową pozostałością, która będzie miała kontynuację w najnowszej książce De-klaracje - trzeciej części tryptyku. Tak na te książki trzeba będzie patrzeć - jako na całość. W Szczekaniu... wygrywa Eros - w Zabawie... wygrywa Thanatos, a w De-klaracjach wygra... i to niech pozostanie zagadką.

 

 

M.S.: Już ostrzę zęby na kolejną książkę. Tymczasem powiedz mi, to był wcześniejszy zamysł, ten tryptyk, czy może myśl rozwijana w czasie?

 

B.P.K.: Zdecydowanie w miarę pisania pomysłu rosły, rozwijały się i dopiero po czasie okazało się co z tego ostatecznie wyjdzie. U mnie z pisaniem właśnie tak jest. Jeden pomysł rodzi następny, przemyślenia zmuszają do wyboru konkretnej drogi i później idzie się tym tropem - trochę na czuja, za jakimś ukrytym atawizmem. Dla mnie proces pisania wciąż jest pewnego rodzaju tajemnicą. Nie wiem skąd się bierze dany zamysł i skąd w końcu uzyskuje wymiar konkretnego projektu. To jest trochę coś nieokiełznanego i pewnie dlatego tak to lubię.

 

M.S.: W pewnym momencie cytujesz Simona Weila: „Za pośrednictwem rozumu wiemy, że to, czego rozum nie ogarnia, jest bardziej rzeczywiste niż to, co może ogarnąć”. Jak rozumiesz te słowa i co one znaczą w kontekście Zabawy w chowanego?

 

B.P.K.: Czy śmierć jest do ogarnięcia? A miłość? To co dzieje się poza rozumem, to co nie da się racjonalnie opowiedzieć, wytłumaczyć – jest mi bliższe. I paradoksalnie -nieogarnięte jest bardziej rzeczywiste - bo najbardziej wdziera się w nas, najbardziej cieszy lub boli ... a przecież nawet nie wiadomo do końca co to jest owe zadowolenie i ból - u każdego coś trochę jednak innego.

 

M.S.: A jaki w takim razie miało cel użyć motta do tomiku z - obok Jana Kochanowskiego - samej siebie?

 

B.P.K.: Skoro założeniem było w ostateczności od środka rozmontować Kochanowskiego – to cytat z autorki był konieczny – inaczej jedyną drogą interpretacji byłaby podpieranie się Janem z Czarnolasu. A przecież o to w książce nie chodziło.

 

 

 

M.S.: Uważasz, że taka dekonstrukcja pomoże rzucić nowe światło na specyfikę trenów? I dlaczego sądzisz, że jest to potrzebne? Przeżyło się?

 

B.P.K.: To chyba kwestia rozwoju. Tak jak zmienia się język poezji, tak i budowa klasycznego układu trenów wymaga zmiany. Samo odtwarzanie nigdy mnie nie interesowało – jestem zadziora z charakteru i muszę dodać coś tylko ode mnie, albo nie mówić nic. Moje treny wymagały kolejnych faz żałoby, rozszerzenia całego procesu „odżałowywania”. Część transformatio jest w gruncie rzeczy najważniejszym osiągnięciem tej książki – na wielu polach interpretacyjnych. Dekonstrukcja zawsze wnosi coś nowego - powoływanie nowych bytów interesuje mnie najbardziej.

 

M.S.: „Śmierć, chociaż nie jest wydarzeniem rzadkim lub niezwykłym, zawsze narusza spójność zbiorowości, rodzi niepokój i zatrwożenie, wytrąca z rutyny. Rytuał ma przywracać normalność, utwierdzić od nowa skaleczoną wspólnotę”. To słowa Leszka Kołakowskiego z eseju O pogrzebach. Czy „powoływanie nowych bytów” to dla ciebie tworzenie miejsca zasklepiającego „skaleczoną wspólnotę”, forma rytuału? Pytam niebezzasadnie, bowiem pojawiają się w Zabawie w chowanego takie oto słowa: „Pęknięte / otorbienia wyjawiają wszystko nowe i nic w gruncie rzeczy nowego. Idzie tam, gdzie ma się / jeszcze coś wydarzyć, nim wreszcie padną słowa: sajonara, ojcze, sajonara”.

 

B.P.K.: Każdy w jakiś sposób próbuje śmierć oswoić, obłaskawić, nauczyć się jej. Każdy robi to inaczej. Ja stworzyłam swoje wyobrażenie nowego bytu jaki nabywa osoba zmarła – coś co było otorbione wyzwala się, coś się wydarza, bo tak miało się wydarzyć. Ta droga ma wiele płaszczyzn – ojciec odchodzi we mnie, odchodzi w swoim końcu życia, porusza się gdzieś poza bytem realnym – namacalnym. Choć co jest realne tego nikt do końca nie wie. Profesor Kołakowski był dla mnie ważną postacią. Mówił mądre rzeczy w sposób bardzo przystępny. Dla mnie napisanie trenów stało się rytuałem – niezamierzonym przecież. Gdy postawiłam w poemacie ostatnią kropkę – po siedmiu miesiącach od śmierci ojca – zakończyła się moja żałoba. Zbiorowe doświadczenie było tutaj jedynie przefiltrowane przez jednostkę. To był bardzo intymny rytuał przejścia.