„Tylko nieliczni mają coś do powiedzenia”. Rozmowa z Jakubem Sajkowskim


Z autorem „Ślizgawek” rozmawia o poezji Michał Słotwiński.

Michał Słotwiński: Jaką rolę odgrywa w Twoim życiu poezja?

 

 

Jakub Sajkowski: Z jednej strony nie jest dla mnie źródłem utrzymania, zatem zapewne należy ją traktować jako hobby – a z drugiej strony w to hobby wkładam pewną konkretną pracę (którą muszę włożyć, żeby te teksty miały ręce i nogi). Mimo tego często dobrze się przy tym bawię, a jeszcze przy okazji tej dobrej zabawy staram się przekazać coś, co jest dla mnie jakoś tam ważne. Sam więc widzisz, że jest to dość skomplikowane.

 

M.S.: Jako poeta jaką więc rolę przyznajesz sam sobie?

 

J.S.: Nie mam zamiaru mówić, że jako poeta nie gram żadnej roli, bo tu już bym zaczynał uprawiać tak zwane umartwianie, natomiast ja nie poczuwam się do tego, by jakąś konkretną sobie „przyznawać”. Trudno mi to zrobić bez udziału czytelnika. Każdy czytelnik zapewne odbierze to trochę inaczej – jeden będzie chciał żeby moje teksty go poruszyły, inny, by powiedziały coś dla niego ważnego, jeszcze inny będzie czerpał przyjemność z samego języka, a reszta stwierdzi, że moja książka nie nadaje się do niczego, ew. jako podstawka pod piwo, co też będzie równie uprawnionym głosem w dyskusji. W każdym razie, to wszystko odbywa się pomiędzy autorem a czytelnikiem. Autor nie za bardzo ma prawo nadawać sobie głosu decydującego.

 

M.S.: Każdy z Twoich wierszy zdaje się skrywać wyraźny i precyzyjny komunikat, a jednak w pierwszym kontakcie z tekstem to właśnie język – przyjemnie brzmiące frazy – wysuwa się na pierwszy plan.

 

J.S.: Forma, tzn. te „przyjemne frazy”, rytm konkretnego tekstu przychodzi na końcu. Oczywiście cieszę się, jeśli ktoś znajduje w czytaniu tekstu przyjemność – jednak najważniejsza jest dla mnie właśnie „precyzja”. Tyle, że nie chciałbym, by ta precyzja budowała „precyzyjny komunikat”, ale raczej przestrzeń, w której czytelnik ma pole do popisu, i z tego również czerpał przyjemność – czyli nie tylko z samego brzmienia języka, ale ze znaczeń, jakie ten język generuje.

 

M.S.: Tę przestrzeń rozciągasz nie tylko w pojedynczych wierszach, ale też między nimi. Ślizgawki to, jak się domyślam, część większego projektu?

 

J.S.: To tak jak z pojedynczym wierszem a jego występowaniem w tomiku – czyta się go zarówno jako osobną całość, jak i część większej całości. Nie jestem zwolennikiem wydawania książek, które mają charakter luźnych i przypadkowych zbiorów wierszy. Jeśli tom jako całość nie opowiada własnej historii, to albo robotę spieprzył autor, albo redaktor, albo jeden i drugi. Natomiast trudno mi się wypowiadać o przyszłości swojego pisania. To, czy uda się zrobić z tego większy projekt, zobaczymy za ileś tam lat, natomiast faktem jest, że w sposób spontaniczny i nieplanowany podejmuję w nowszych tekstach jakieś pojedyncze motywy ze Ślizgawek, po prostu są pewne tematy, które zostają w głowie na dłużej (oczywiście bez popadania w autoplagiat). Robienie większego „projektu” to generalnie fajna sprawa, znacznie fajniejsza niż bycie tak zwaną efemerydą, ale jak będzie w moim przypadku – nie wiem. Na razie mam na koncie zaledwie jedną książkę, więc w szanse są pół na pół.

 

M.S.: Czy ta pierwsza książka zmieniła coś w Twoim życiu?

 

J.S.: Nie sądzę. W pisaniu pewnie tak, bo udało mi się zamknąć pewną całość, w związku z czym mogę teraz zacząć robić nowe rzeczy, które wyglądają inaczej. Ale przecież pisanie to nie życie.

 

M.S.: Pracujesz już nad nową książką?

 

J.S.: Pomysł jest, a co do wykonania, to zacytowałbym Mansztajna (zdaje się zresztą, że z wywiadu dla Wywroty), który zapytany o nową książkę stwierdził, iż: „Trudno powiedzieć, czy już książkę kończę, czy może tak naprawdę dopiero zaczynam ją pisać”, problem w tym, że ja z pewnością nie jestem bliżej końca. Ewentualnie bliżej środka, ale to też nie jest pewne. Z pewnością natomiast będzie w niej więcej humoru, bo Ślizgawki to jednak książka strasznie poważna. Czasem mam wrażenie, że aż za bardzo.

 

M.S.: Co sądzisz o tak zwanej „młodej polskiej poezji”?

 

J.S.: Trudno mi się wypowiadać ogólnie. Wydaje mi się, że siłą polskiej poezji w ogóle jest obecnie różnorodność, to samo się tyczy „młodej” poezji; nie ma, co prawda, specjalnie jakichś wielu młodych „geniuszy”, czy „lokomotyw”, to znaczy dla mnie – z debiutów, które mnie naprawdę powaliły, mógłbym wymienić chyba jedynie Gorzkie jezioro Ryszarda Będkowskiego, oraz Antypody Sławka Elsnera. Jest natomiast gros autorów, którzy mają coś do powiedzenia, choć nikt nigdy nie posądzał ich o bycie „cudownymi dziećmi”, którzy po prostu robią swoje i robią to – przynajmniej dla mnie – przekonująco. Myślę że na „młodopoetycki” wiek to wystarczy, a resztę zobaczy się później – kto przetrwał, kto się rozwinął, kto stanął w miejscu, a kto ostatecznie nic później nie stworzył. Tzw. „cudowne dzieci” mają to do siebie, że mogą wystrzelić, ale mogą też radośnie zmarnować swój talent, gdy uderzy im tzw. „sodówka”. Jeśli coś mnie wkurza, to nawet nie wiersze słabe, raczej te, które są poprawne, które ładnie brzmią, a są tak naprawdę puste w środku; ale to, że są, i że jest ich tak dużo, to jest zupełnie naturalne, tylko nieliczni mają coś do powiedzenia.

 

 

 

 

 

Wywrotowe recenzje Ślizgawek: Michała Domagalskiego i Tomasza Smogóra.