Literatura zdaje się tylko ślizgać po rzeczywistości. Szukanie odpowiednich słów staje się tylko grą.
3
Wiersze Jakuba Sajkowskiego każą podróżować na krawędzi rzeczywistości. Zadają nam wieczne pytanie o relacje pomiędzy światem realnym a przedstawionym. Przedstawionym nie tylko w literaturze, ale w języku w ogóle. Nie tylko w języku, ale we śnie. Wreszcie: nie chodzi tylko o relacje, ale o granice.
1
Wyznaczanie ograniczeń w poezji kojarzy się często z jakimiś zabiegami okołocenzorskimi. Jednak przecież w samej formie wiersza, chęci ułożenia czegoś według zamysłu, tkwi potrzeba znalezienia granicy, naznaczenia tekstu – parafrazując utwór ABRh- – „niewyraźnym tuszem wewnętrznej cenzury”. Najłatwiej sięgnąć po (różnorodnie rozumianą) rytmikę, pewną powtarzalność, która w wierszach Jakuba Sajkowskiego pojawia się chociażby w anaforycznych konstrukcjach od pierwszego utworu. Anafory nie można w przypadku 0Rh- (co częste w poezji) ograniczyć do powtórzeń na początku kolejnych wersów lub strofoid. Nie zapominając o nich, zwróćmy uwagę na konstrukcję zdań:
Okazało się,
że masz jeszcze świeże dziury w ciele. Okazało się,
że krwi zdrowej i chorej nie można mieszać.
Mamy ciekawy przykład, kiedy to anafora (zdaniowa) tworzy równocześnie epiforę (wersową). Powtórzenia w poezji Jakuba Sajkowskiego nie wykorzystują wyłącznie paralelizmu składniowego, ale także walory fonetyczne tkwiące w języku. Najciekawszym tego przykładem są aliteracje z wiersza poświęconego dziadkowi, Ratuś. Otwierają go słowa:
Świat ściera się jak ślizgawki, po których mnie prowadziłeś
Łatwo zauważyć tutaj nieprzeciętne nagromadzenie głoski „ś”. (Występuje ona w cytowanym wersie aż pięciokrotnie – jeśli za „ś” uznamy „s” zmiękczone przez niezgłoskotwórcze „i” w „się”. Natomiast w dalszej części strofoidy nie pojawia się w ogóle.) To jednak dopiero wprawką, preludium do tego, co możemy przeczytać później w tym samym wierszu:
Świat ściera się, śmieje, świstki ściółki w środku
Gdyby nie przyimek „w”, mielibyśmy aż siedem kolejnych słów rozpoczynających się od tej samej głoski. (Warto zauważyć, że w pierwszym wersie utworu aż cztery słowa nie posiadają „ś” w ogóle, zaś w jednym znajduje się ono na końcu, co zmniejszyło znacznie fonetyczną wyczuwalność owego zabiegu. Kontynuując uwagę z poprzedniego nawiasu, dodam tylko, że poza tymi dwoma wersami, w których łącznie mamy aż dwanaście razy głoskę „ś”, pojawia się ona tylko trzykrotnie.)
To, co powtarzane blisko zamienia się czasami nawet w swoistą usypiającą mantrę, jak w wierszu Rejs Moskwa – Odessa muzyka (turbulencje), która „kołysze, kołysze, kołysze”. Ostatnie słowa brzmią niczym trzy razy powoli i cicho zagrany akord. Z bliźniaczo podobnym zabiegiem mamy do czynienia w wierszu Jałta (gdzie czytamy: „I wszystko, wszystko, wszystko”), tym razem jednak czujemy silniejszy przytup. Energicznie i szybko. Mocne podkreślenie dobrze zagranego akordu.
Powtarzalność w Ślizgawkach wykracza poza strukturę wiersza. W kolejnych utworach tomu powracają rekwizyty poetyckie, tworząc grupę leitmotivów. Uparcie powracają krew, czerwień, sen, ciało, język, literatura, Bóg...
2
Jednak w owych powrotach do pojęć, zwrotów, sformułowań tkwi ścieranie, tkwi szukanie opozycji. Tylko pozornie dostajemy zrytmizowaną rzeczywistość. Przecież to, co w języku tym samy, wcale tożsame nie jest. Krew, jak się okazuje, nie tylko różni się grupą. Wystarczy przyjrzeć się – cytowanemu już przeze mnie – fragmentowi wiersza 0Rh-. Rytm wprowadzony tam przez anafory nie ma odzwierciedlenia w treści, gdyż krew raz chora, raz zdrowa – jest inną krwią. Opozycję tę podkreśla, konstrukcyjnie znowu podobna, dalsza część wiersza, w której dwie kolejne strofy – zbudowane każda po trzy wersy – rozpoczynają się odpowiednio od słów „Powiedzieli ci” i „Powiedzieli mi”. Rozwinięcie ich jednak okazuje się diametralnie różne. Zresztą, jakby tego zgrzytu było mało, w ostatniej części 0Rh- pojawia się jeszcze inna krew. Sztuczna. Lejąca się w tanich horrorach.
Swoistą wyjątkowość krwi podkreśla również konkretna grupa podana w tytule. Przy ośmiu różnych układach 0Rh- okazuje się bardzo rzadka (w Polsce ma ją tylko 6% populacji). W drugiej części tomu (zatytułowanej Wracając do ognia) czytelnik odnajdzie wiersz zatytułowany ABRh-. Grupa krwi jeszcze rzadsza, ale łatwiej ją pogodzić podczas transfuzji z innymi. ABRh- jest swoistym rewersem 0Rh-.
*
Ta odmienność składników staje się elementem świata, jego głównym budulcem. Swoista nieprzystawalność części, ich odwrotność paradoksalnie skleja całość. Widzimy to już na poziomie tytułów dwóch części (odpowiednio): Odchodząc od ognia i Wracając do ognia. Widzimy to w kolejnych zabiegach stylistycznych, np. gdy rytmiczność anafory włączona w przerzutnie jednocześnie staje się składnikiem burzącym przystawalność toku składniowego do toku wersowego. Widzimy, gdy zderzone zostają postawy Joanny (w skrócie „Jo”) i (lirycznego) ja (wiersz Joanna i alergie). Gdy opowieść o Kubusiu zderza się z historią pana Jakuba (Głębia). Gdy powtarzają się tytuły (Jałta, You will never walk alone, Małe rezurekcje), choć wiersze rozwijają się inaczej. Gdy wersy z silną aliteracją zderzymy z pozostałymi (jak we wspomnianym Ratusiu).
*
Literatura zdaje się tylko ślizgać po rzeczywistości. Szukanie odpowiednich słów staje się tylko grą, jak w Locie trzmiela, kiedy podmiot liryczny używa słowa pyszczek, bo do „dających głos” ludzi nie przystaje morda. W pierwszych Małych rezurekcjach widać świetnie, że bajki, legendy, a nawet literatura Tołstoja to zaledwie zbiór (szeroko rozumianych) symboli tworzących odrębny świat, który ociera się o ten realny, może nawet jest jego częścią. Na pewno jednak nie jest z nim tożsamy.
Równocześnie ta nadzieja bohaterki, że „Anna Karenina jednak nie rzuci się pod pociąg”, każe nam podejrzewać, że trudno znaleźć jednoznaczną granicę. Znaleźć miejsce będące cienką (ale zawsze) linią wyznaczającą obszary dla literatury i tego, co zwykło określać się światem rzeczywistym. Świetnie zdaje się ten rozdźwięk (będący paradoksalnie miejscem wspólnym) podkreślać przerzutnia międzystrofowa po słowie „Prawda”.
3
Literatura zaprezentowana przez Jakuba Sajkowskiego przypomina sen, jej relacja ze światem zdaje się opierać na takich samych prawach. Wracają różnorodne motywy. Czasami odbijają się w inny sposób, czasami są dosłownym powtórzeniem. Może Ślizgawki nie są pełnokrwistą poezją. Ani nawet krwiożerczą. Jednak każą zatrzymać się. Przyjrzeć się szorstkiej powierzchni wiersza, po której wcale nie da się ślizgać.
© Michał Domagalski
Jakub Sajkowski, Ślizgawki
Gniezno, 2010
str. 50
Biblioteka Debiutów
„Zeszyty poetyckie”