Wierzę w ten tom, gdy czytam „Antykwariat. Dom publiczny” czy „Ogniskowa. Skupiony wiersz dla Konrada Góry”. Wierzę, że są to istotne teksty. Może nie dla poezji polskiej w ogóle, ale dla pogrążonego w lekturze – najpewniej.
1.
„666 666 666 to numer kobiety, / która ma fajne cycki. Chcesz czytać dalej?” – zaczyna „Instrukcję przysługi” w debiutanckich Wycieczkach osobistych / Code of change poeta z Łodzi, Rafał Gawin. Od tego wiersza powinien zacząć się ów tomik. Asekuracyjny gest, wpisany w drugi wers, byłby wówczas zgodny z duchem książki (żartobliwy ton, prowokacyjne zestawienia) i zmuszałby do większego skupienia uwagi, może nawet podjęcia wyzwania. Jeżeli już ktoś zadaje takie pytania retoryczne, czuję się, jakbym brał na siebie jakieś zobowiązanie, jakbym musiał udowodnić, że chcę, że dam radę. Że zależy mi, by zrozumieć i wczuć się, pochylić się nie na darmo, zasiąść przygotowanym jak do walki. Niektóre książki chcą się bić, a Wycieczki osobiste do nich należą.
2.
Z Przymiarek, arkusza poetyckiego wydanego przez Biuro Literackie, jak i Połowu 2010, ostało się kilka wierszy. Gawin przygotowywał się do debiutu kilka ładnych lat, by w końcu osiągnąć zamierzony cel: pełnokrwistą książkę, sugerującą nieprzypadkowość układu wierszy, podzieloną na „rozdziały”, o dojrzałej poetyce, choć nieco skostniałej formie, znanej nam i oswojonej przez pokolenie roczników sześćdziesiątych. Żeby nie być gołosłownym i uniknąć uogólnień, pokusiłbym się o wskazanie antenatów – słychać echa takich autorów, jak Darek Foks (ironia i autoironia), Mariusz Grzebalski (narracyjna, skupiona forma wiersza) i Miłosz Biedrzycki (język). Cieszy, że Gawin potrafi skorzystać z osiągnięć poprzedników, płynnie przechodząc do własnego głosu, który to w czterdziestu trzech wierszach wypada dość przekonująco i komunikatywnie.
3.
Są w tej książce momenty mocne, zapadające w pamięć natychmiast. Wiersze, które opierają się na dalekich i bliskich skojarzeniach, zostawiające tropy, cechujące się humorem to te wiersze, które potrafiłem najbardziej docenić. Wierzę w ten tom, gdy czytam „Antykwariat. Dom publiczny” czy „Ogniskowa. Skupiony wiersz dla Konrada Góry”. Wierzę, że są to istotne teksty. Może nie dla poezji polskiej w ogóle, ale dla pogrążonego w lekturze – najpewniej.
4.
A jednak można nie być zachwyconym Wycieczkami osobistymi. Można znaleźć ulubiony wiersz, można przeczytać i odłożyć po kilku pierwszych tekstach, nie będąc jednak zrażonym. Sam Gawin powiedział o swojej książce, że jest ona o seksie, miłości, religii, sporcie, dojrzewaniu (a raczej jego braku) i niezobowiązującej polityce. Wydaje się, że książka nie wywołuje w ogóle emocji, nawet w momentach najgorętszych zestawień („Pigułka gwałtu”, „Matki. Ballada o ciężkim zabarwieniu erotycznym”). Ciężko orzec, czy to dobrze dla poezji. Zapewne dobrze wyważone słowo jest znacznie cenniejsze, niż rozbuchana poetyka zdań wystrzeliwanych z prędkością karabinu maszynowego, a tego ostatniego nie można przecież zarzucić debiutowi łodzianina.
5.
Przekład znakomity. Zaglądałem do angielskich wierszy Gawina po to, by dziwić się, jak zręcznie można przełożyć to, co wydawałoby się nieprzekładalne. Autor często bawi się słowem, znaczeniami, kontekstami. Nieraz zaskakuje dobitną puentą, wstrząsa zestawieniem, ironizuje metaforykę, walczy z kompozycją. W niektórych przypadkach nie wierzyłem, że język angielski podoła temu zadaniu, coś zawsze się straci. Nie myślę w języku Szekspira, w związku z czym nie jestem w stanie powiedzieć, czy Wycieczki osobiste brzmią tak samo, jak Code of change (nie jako tytuły, jako całości). Może specyfika tomiku nie wymagała niemożliwego?
6.
Wycieczki... chcą się bić. Tak napisałem. Owszem, może wywiązać się z tego bójka. Może bardziej w formie zaczepnej, bo książka nie stawia sobie za zadanie znokautowania czytelnika. Można przez to przejść zaciskając zęby – nie zareaguję, nie ulegnę prowokacji. Iść dalej i wspominać sytuację. A jednak zaburzy to porządek dnia.
Marcin Sierszyński