„Twarde O” do zgryzienia

Jakub Antolak
Jakub Antolak
Kategoria nisza krytycznoliteracka · 12 września 2011

(...) prawda już dawno straciła swoje podstawowe znaczenia, które, także w przypadku innych słów, poszły w las, a jeśli nie, to pochowały się za siebie jak dzieci uciekające przed łaskotkami.

Powiem krótko: nie rozumiem, nie ogarniam, choć jestem cholernie ciekawy, o co w tym wszystkim może chodzić. Ale czy o to właśnie chodzi, że o coś może chodzić? Może nie musi? A jeśli już, to chodzi o coś nie – że tak powiem – linearnie, w jednym kierunku, po linii prostej, przez co wszystkie ślady jakie zostawia nam znaczenie stosunkowo łatwo odczytać, lecz we wszystkich kierunkach i do tego w podskokach, w pląsach, w biegu, we wszystkim na raz, sprawiając, że – jak mówi motto – się miele? Przyjęcie jednej drogi odczytania jest zgubne, trzeba zacząć z wielu punktów na raz, a więc posiadać podzielność uwagi, jednak nie na dwie, trzy mniejsze uważki, ale dziesiątki, może nawet setki dużych uwag. I każda z nich musi być czujna, jak celnik na granicy. Bo początek wydaje się być dość zwyczajny:


„Jeszcze wybrzmiewa ponad głowami ta surowa gadka,
twarze wyraziste jak spóźnienie na „dzień dobry.”


Jest fajnie, co prawda budzi nas bodziec – ktoś coś powiedział, może opieprzył, wygłosił kazanie (surowa gadka), a pasażerowie (tytułowy „przeciąg” nieodparcie kojarzy mi się z pociągiem, z przeciągiem w nim) mają w tym momencie między zrozumieniem, a wybrzmieniem, twarze wyraziste, pełne energii i chęci. Ale zaraz „But buca w kłusie” – słowa docierają, tak samo docierają współbrzmienia i zgrzyty, więc, żeby zrozumieć, „musimy starać się o prawdę”. Problem w tym, że prawda już dawno straciła swoje podstawowe znaczenia, które, także w przypadku innych słów, poszły w las, a jeśli nie, to pochowały się za siebie jak dzieci uciekające przed łaskotkami.


I tak jest w wielu sytuacjach. Ktoś obiera sobie za ramę jakąś sytuację i opisuje ją. Ale zaraz wdziera się język, któremu nie sposób się oprzeć i narracja miesza się z grą brzmień w sposób uniemożliwiający odczytanie. Trzeba zdjąć okulary, przetrzeć szkła, zamrugać. Wziąć głęboki wdech, ołówek, kartkę i, czytając, rozpisywać sobie poszczególne domysły. Najpierw sytuacja, jej przebieg. A potem od każdej kwestii w niej wypowiedzianej oddzielną drogę różnych skojarzeń, które mogą być ze sobą połączone. Te połączenia tworzą sieć, najczęściej zawikłaną i wydają się nie tworzyć żadnej logicznej całości, ale czy na pewno? Nie chodzi przecież o porządek. To fakt, że słowa depczą sobie po piętach, wybijają się z rytmu lub przeciwnie – tworzą jakiś nowy, niespodziewany – ma tworzyć porządek niemający nic wspólnego z klasycznym ładem. W tym trzeba upatrywać nadziei, ale jednocześnie nie łudzić się, że w większości wypadków odczytanie pójdzie gładko.


Być może rozmiary mojej porażki umniejszyłby fakt, że przerzuciłem się na tom Rafała Kwiatkowskiego prosto z piątej części „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta, z „Ich czworga” Zapolskiej, czy – mówiąc ogólniej – z literatury modernistycznej i nie obyło się bez czytelniczego szoku, zdaję sobie jednak sprawę że taki skok nie powinien tłumaczyć pełnego ambicji studenta z trudem i mozołem podążającego naukową ścieżką, wiodącą ku upragnionemu dyplomowi. Nie jestem jednak „lingwistofilem”, (chociaż również i nie „lingwistofobem”), co – mimo wielu chęci – potwierdziło się w tym wypadku. Nie umiem układać językowych puzzli.

 

Jakub Antolak

 

 

Rafał Kwiatkowski, Twarde O

 Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji

im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2011

okładka miękka, stron 60