Nisza Krytycznoliteracka - „Twarde O” Rafała Kwiatkowskiego


Powakacyjna odsłona Niszy Krytycznej. Na początek września chcielibyśmy z wami porozmawiać o niedawnym dojrzałym debiucie, jakim jest Twarde O Rafała Kwiatkowskiego.

Witajcie we wrześniu!

 

Lato powoli zmierzcha, gryzie się z jesienią, a ta jest podobno dobrym czasem dla poetów. Zastanawia nas, czy czytelnicy też nabierają pewnej szczególnej weny, służącej uważnej i ambitnej lekturze. Z jednej strony pogoda będzie temu sprzyjać, z drugiej - obowiązki wzywają (praca/szkoła/studia) głosem nieraz nieznoszącym sprzeciwu. Najlepiej odnaleźć złoty środek, lecz bądź mądry i pisz wiersze. Sapias, vina liques. Sapere aude.

 

Na początek września chcielibyśmy z wami porozmawiać o niedawnym dojrzałym debiucie, jakim jest Twarde O Rafała Kwiatkowskiego. Niełatwo rozgryźć tę książkę, a pisanie o niej i rozmawianie często musi korzystać ze swobody interpretacji, jaką potrafimy się posługiwać w ciężkich chwilach. Z drugiej strony poeta nie zaciera za sobą śladów, jak to bywa u autorów „grzebiących” w języku. Z tego też powodu tomik wykazuje pewne cechy literatury rhizomatycznej. Daje pole do popisu każdemu czytelnikowi, nie tylko zaawansowanemu w teoriach literackich, ale także miłośnikom dobrze brzmiącej i niebanalnie skonstruowanej poezji.

 

„(…) romantyczna poezja i sztuka były organonem metafizyki, teraz upada różnica między literaturą i filozofią, filozofia staje się znakiem sztuki, czyli czegoś przepastnie niedocieczonego i nierozstrzygalnego, tej jakiejś zdumiewającej, nierozwiązywalnej figury nazywanej poznaniem (epistheme), co zamienia się w wiedzę, której nie da się ogarnąć.” Słowa Feliksa Przybylaka odzwierciedlają to, co dzieje się w dzisiejszej poezji, a czego jaskrawym przykładem jest omawiany przez nas poeta. Wyrazy takie jak filozofia, metafizyka, duch, (nie)możliwość poznania - nie są obce Kwiatkowskiemu.

 

Zapraszamy wszystkich do dzielenia się wrażeniami z lektury wierszy Twardego O. To wasze, czytelników zdanie, jest najważniejsze. Każdemu z nas może coś umknąć w trakcie czytania - a dzięki dyskusji możemy naprawić błędy, podnieść jakość odbioru. Zastanawiamy się także, czy wiersze w ogóle trafią wam do gustu.

 

Tradycyjnie będziemy rozprawiać nad siedmioma, wybranymi przez autora, wierszami z książki. Wątek prowadzi i moderuje Marcin Sierszyński. Zaczynamy od utworu Hakotel:

 

Hakotel

 

To ja mówiona, to ja pisana -

            powtarza dziecinnie.

Odpowiadam szeptem jako do ściany.

            Nadal nie można na niej nic

położyć, co najwyżej powiesić wyraz

albo dodać

 

kontrafałdy. Nic takiego, walenie głową.

Nic takiego, które odbiera mowę i niesie

            przez ścianę

tak wymownie jak zwykła skłonność

do nadużywania

pojęć. Ile mamy czasu? Tyle ile

            ścian, służących

 

do wymówienia i tylko ten konkretny

przypadek

codziennego użytku:

tynki, farby, dodatki, szkielet, izolacja.

            Pal sześć ściany. Użyj suszarki albo

            zamaluj światło. Ad absurdum.

Za ścianą jest sześcian.

 

_______________________________________________________

 

Prolegomena do przyszłego teraz

 

Emocje przerastają przyczynę i skutek, 2 x 2

            nadal 22, nic się nie zdarzyło między A i B,

Nie umiem powiedzieć na czym polega to p'' to p itp.

      Tym bardziej, że za plecami rozkład akcentów

 

Przypomina świeżością kurczaki z KFC, mamy

            tyle przeciwko nachalnym porcjom wspominek.

Żadnego zakładu. Codzienny, rozepchany przepływ,

      rdza, korzystanie z umiejętności hydraulika,

 

Przesiadki, zdanie zapamiętane z tamtej rozmowy.

            Zero warunków dla osiągnięcia niewarunkowanego,

To idzie, odprowadza kogoś na drugą stronę,

            „kurcze, zasiedziałem się” i gest dany, ot tak.

 

_______________________________________________________

 

Jeszcze chwila i

 

Analityczny dopływ zablokował przepływ i tama zwyczajnie poszła się napić, co nie zaszkodziło innym nurtom płynąć swoim biegiem, wbrew nadchodzącym zewsząd prognozom, przywołującym obraz końca pod-ziemnych nurtów z przyciskiem na jeden jedyny rejestr – odwrócona grawitacja niesie chwilę poza obręb, szerokość, rozpiętość interwałów między najwyższym a najniższym dźwiękiem, najbardziej bolesna biel to ta, której nie widać, a powłoczka to ta, której już nie odczuwasz, zakręcony w słoiku pogody, ugruntowany korzystnie kawał drogi, wpięty pomiędzy wystające pnie tego przelasu; kanonada kanonów. Zapewne nieświadomość przygasającego kazała ci powiedzieć „rzutu”, ale brakuje odległości podległej grze bez przyczyny i skutku, która bierze na siebie obraz w lekkim obrysie. Wystarczy zarys układu początkowego: fraktale, bifurkacje, intermitencje okresowości, dyfeomorfizmy złożonego ręcznika, gładkie odwzorowania makaronowe, obrus, poczywanie, butwienie. Cień złożony z wybuchów oświetlających rzeczy ostrym światłem, rozdwaja pozorną całość, która kipi, przepoczwarzona w jakieś rozkojarzone nic, skrzypiąc cichutko za ścianą grubych przerysowań.

 

__________________________________________________________

 

Kołobrzeg


**bez dwóch zdań tworzysz jakąś zasypkę z zapisu, dlatego że zez
pół wynalazł nowy podział, jedno oko w prawo, drugie na wylot
i odlatują fragmenty obrazu, który jeszcze wczoraj mógł wydawać się...


przytulnym kącikiem dla maluchów, wspaniałym kadrem tak pewnym
swego zatrzymania, że aż normalnie przytulnym kącikiem ust przed
wypowiedzeniem tego najważniejszego słowa – wspólny mianownik.


Zanim się rozpadło pozostały same dołujące barwy, widzisz? Tak,
widzę szczoteczkę do zębów, która straciła włosy i zęby, ach starość.
Widzę eleganckie źdźbła trawy, które nie tracą czasu. Widzę miłosierdzie,


zawieszone na płocie, ma postać reklamówki z obniżką cen. Widzę
jeszcze to i tamto, jakby razem. Gówno widzisz **************
Drastyczne przejście? Musimy sobie przypominać o brzegu. Stojąc


nad przepaścią, można zamknąć oczy i widzieć co się chce albo nic
nie widzieć i stać sobie na brzegu, spokojnie obserwując odpływające
statki, chmury, jak ten stan umysłu, nie taki znowu ludzki.

 

_________________________________________________________

 

Wodne bryzgi

 

Zmysł nuty zamysłem skoku do skoku składa się na polifonię
zamykania i otwierania pogody, zacina, zacinając deszczem
samogłosek, równoważników zdań, ważąc kubeł za kubłem
tak wylewnie, aż zgrana nuta przeleje się przez płot lekkim
wzniesieniem sprzeczności odważniejszego szumu, tak mija
dzień pierwszy i ostatni, wznosząc dźwięki nad zlewami –


dziecko łudzi się, że można przepalić zasłonę, niemożliwy
dźwięk pęknięcia: kres, ślepota, kraniec, granica, powiedzmy podmiot,
nie służące niczemu modyfikacje. A, nieobecne w przyrodzie,
obce jak nieobecne przyrodzenie, co dnia odbywa się trawienie *,
zrosty nad wyraz w ukryciu jak skrzydełka biedronki, albowiem


początek ubiera się w kieckę przepaści, inaczej reszta straci
znaczenie, motyle wylądują na księżycu i tyle je widziano.
Fru, fru, pogodne pływy. Muszę utrzymywać cię w dużym dystansie,
jesteśmy w splocie, dlatego nie pytamy jeszcze ( nie ma na to miejsca)
o rozkład, czyli widzenie poza wydłubanym okiem, nocą –


dalszy ciąg pływów narzuca skojarzenia z cyklem nieba albo odległym
ciurkaniem wody z kranu, jednak to nie deszcz pasterko tonie dookoła
głowy, ale oczy, wystarczy się przyjrzeć, spływ pływów nad wodami.

 

 

* Tymoteusz Karpowicz, Trawienie świata.