To cecha dobrej poezji: za każdym razem odsłania przed nami nowe oblicze, mimo pewnych stałych punktów. Jednakże nie każdy rodzaj dobrej poezji jest w stanie poruszyć każdego.
Poezję traktuję osobiście, poszukując w niej człowieka i tego, co jest w stanie uczynić z
wyobraźni. Lubię, gdy atakujące czytelnika obrazy mają coś z króliczej nory, odrywają od rzeczywistości pozaliterackiej i prowadząc przez specyficzny klimat, uderzają pytaniami, które z pozoru nie mają odpowiedzi, a które trafiają w strunę zwaną „człowieczeństwo”. Wiersze to strefa przeżyć, w jaką wchodzimy zapominając o papierze, słowach. Jednak każdy człowiek ma w niej wydzielone własne miejsce i nawet jeśli pisarstwo danego autora stoi na wysokim poziomie, nie jest w stanie dotrzeć do wszystkich.
Kiedy kilka tygodni temu przyszło mi wybierać temat pracy magisterskiej, jeden z wykładowców powiedział, że mamy to uczynić mądrze, bo niedobrze jest pisać o czymś, jeśli nie czuje się bluesa. Te słowa wygrzebuję z pamięci za każdym razem, gdy sięgam po Pokój widzeń Konrada Góry. Zapala się czerwona lampka: Houston, mamy problem, mijam się z tego rodzaju poezją. Pozostaję obojętna na wszystkie zabiegi i jedyne, co widzę, to słowa.
Tom otwiera wiersz, którego nie powinno się oceniać w kategorii „co tu nowego”, raczej należałoby spojrzeć na sprawę od strony, co powtarza Góra, a co wciąż nie gości w powszechnej świadomości. Przywołuje pojęcie historii, a przez to także i pamięci – zagadnienie ważne również w kilku innych tekstach. Trzy wiersze przypominają, jak bardzo umowna jest myśl humanistyczna. Wypełniamy ją zdarzeniami, szukamy pewnych punktów w przeszłości. Najistotniejszym kryterium zdaje się śmierć, to ona wskazuje na to, że historia jest konstruktem opartym na życiu wielkich jednostek lub mas. Bardziej obchodzi nas kierowca śmieciarek czy ten znaczący dym, który uchodził z kominów w czasie wojny?
Góra rozprawia się także z szeroko rozumianymi świętościami, np. stylizując tekst na litanię (Matki Boskiej Rzeźnej), w której łączy proces produkcji prowadzący do konsumpcji z formą utworu tradycyjnie kierowaną do istot boskich. Miesza profanum z sacrum, wskazując na fakt, że w życiu często mają ścisły związek. Zamiast Kyrie elejson czy osoby, do której adresowana jest modlitwa, z pewną obsesją powtarzany jest detektor metali:
Gilotyna do kopyt i rogów
Detektor metali
Gilotyna do mięsa
Detektor metali
Odbłoniarka
Detektor metali
Nie znam się na produkcji żywności, ale coś tu nie gra. Czy ta taśma rzeczywiście prowadzi mięso na sklepowe półki? Czy raczej zwierzyna zostaje rozczłonkowana, aby oprawca mógł dotrzeć do metalu, którego jedną z cech jest kowalność? Można by potraktować mięso jako człowieka (choć to człowiek powinien być punktem wyjścia i dojścia), a rzeźnię jako instytucję tym człowiekiem kierującą. Brzmi znajomo?
Moje przypuszczenia w pewnym stopniu potwierdza inny wiersz, ujęty w tomie na dwa sposoby. Kryjcie wiarę (dla ułatwienia dopiszmy mu tutaj „I”) ukazuje człowieka masowego, a wręcz zwierzęcego:
(…)Było
nas czterech; szli za nami ludzie, którym było wolno,
kiedy moi ludzie zostali za płotem, jak głuche zwierzęta
na podłodze rzeźni: popatrz na nas, popatrz,
kurewski niedojebie łaknący mnie jak rewersu.
Czytając ten fragment po raz pierwszy, na myśl nasunęli mi się ewangeliści. Różnica polega na umiejscowieniu postaci – powyższa czwórka głosi dobrą nowinę podczas konkursu. Ponownie znana historia została przekuta na grunt codzienny, nie pozbawiając go języka codzienności, jakim są wulgaryzmy. W tomie nie tylko wyrażone są w słowie, lecz także w przedstawianym obrazie („Pieprzyłem to życie i gryzłem jak pies. Ssać/ Nie potrafię, zaplułem się mlekiem.” z: Ludzkie dziecko, widziałem od dołu) i obyczajach. To jedna z cech Góry, która rzuca się w oczy, uszy, a przede wszystkim w wyobraźnię, ale jest to charakterystyczne dla całej poezji próbującej być współczesną aż do bólu. Jednak w niektórych utworach takie postępowanie drażni, jak w przypadku Kryjcie wiarę, gdzie poza wybiciem z rytmu pewnej myśli, nie prowadzi do niczego poza wskazaniem na emocję. Jeśli wulgarność ma zbliżać do życia, dlaczego wyczuwam tutaj udawanie rzeczywistości?
W tym dziwnym świecie wykreowanym przez autora dochodzi do jeszcze większych dziwności. Jego człowiek to tylko mięso, pozbawione duchowości, bo wiara zawęża się do kształtowania nawet nie tyle jednostki, co od razu do zbitego na jednej tacce tłumu. Wszędzie działają mechanizmy: w „rzeźni”, w obrębie pojęć (historia, pamięć czy polityka). Dotykają również miłości – szorstkiej, prowadzącej do pieprzenia:
Miłość, język, demokracja.
To maszyny do piachu,
Ci ludzie. Bo nigdy
Nie chciałem być blisko i nie jestem
Blisko ciebie.
(…)
Najchętniej wywróciłbym cię i wyruchał(…).
Sprawa komplikuje się, kiedy do tomu wkracza pokój widzeń, czyli wspólna płaszczyzna, na której powinno dojść do spotkania ludzi rozdzielonych murem. Jednakże i tutaj ktoś staje między ich intymnością. Pokoje widzeń nadzorują strażnicy, więc możemy mówić co najwyżej o połączeniu grubości nici lub o połączeniu w grobie, bo przecież w tym kierunku wszyscy zmierzamy. Krążąc wokół tego zagadnienia, moją uwagę najbardziej przykuwa Blizna, która ze względu na niewielki rozmiar mogłaby zostać zlekceważona. Tymczasem mnie w tym wierszu niepokoi każde słowo. „Zrzec się pamięci, jedyny horyzont” – wygląda na zdanie pułapkę. Czy to pamięć jest jedynym horyzontem czy raczej wyzbycie się jej? I której pamięci – tej konstruowanej historii czy jednostkowej? Świętości zawiodły, a to przecież nasze korzenie, fundamenty, na których budujemy własną tożsamość. Hasło horyzont jest charakterystyczne dla filozofii C. Tylora, głoszącego, że aby dowiedzieć się, kim jesteśmy, musimy stworzyć horyzont aksjologiczny, mocne ramy, dzięki którym nie zagubimy się w przestrzeni pytań. Utożsamianie się ze wspólnotą, pewnymi zasadami, wartościami moralnymi przez nią wyznawanymi, pomaga uniknąć zagubienia. Tylko to się chyba już nie sprawdza. „Chcieli świętości i ponieśli klęskę”, mówi Góra, wyjaśniając właściwie jeden z powodów ataku na te wszystkie skostnienia.
Poruszyłam zaledwie czubek góry lodowej tych wszystkich wątków, jakie autor nam zaserwował i pewnie za kilka miesięcy napisałabym zupełnie inną recenzję, skupiając się na innych kwestiach. To cecha dobrej poezji: za każdym razem odsłania przed nami nowe oblicze, mimo pewnych stałych punktów. Jednakże nie każdy rodzaj dobrej poezji jest w stanie poruszyć każdego.
©Justyna Barańska
Konrad Góra, Pokój widzeń
Biblioteka Poezji Współczesnej, tom 38
WBPiCAK, Poznań 2011