Filip Surowiak skompletował jedenastkę (tak, tak – stworzył drużynę piłkarską z bramkarzem, obrońcami, stoperami i napastnikami) i wypuścił swoich „chłopaków” na mecz, krzycząc zza bocznej linii do swoich podopiecznych, żeby pokazali się z jak najlepszej strony
„Wrocławski Etgar Keret!” – myślałem, czytając niektóre z tekstów zawartych w Wiązce. Jednak obok krótkich, soczystych i świetnie spuentowanych opowiadań Surowiak serwuje nam również próbkę pisarstwa z pogranicza eseju i felietonu, a wszystko to okraszone dawką humoru, filozofii i ciętego języka. Dlatego trzeba uważać, bo ten niepozornie wyglądający zbiór może niejednego zaskoczyć swoją zawartością, w związku z czym próby wsadzenia debiutanta do szufladki z określoną etykietką mogą skończyć się fiaskiem.
Wiązka – bo autor związał w jednym miejscu kilka, momentami bardzo różnych od siebie, tekstów i rzucił nimi w czytelnika (zupełnie tak, jak rzuca się w kogoś bluzgiem, pikantną „wiązanką”).
Wiązka – bo tych jedenaście osobnych tekstów łączy ironia, kąśliwość spostrzeżeń, outsiderski urok i szyderczy język.
Wreszcie Wiązka – bo cały tomik przykuwa uwagę, przywiązuje do siebie czytelnika (a przynajmniej takie powinien mieć zadanie). W taki sposób można poradzić sobie z odszyfrowaniem tytułu debiutu Filipa Surowiaka. Chociaż, co oczywiste, interpretacji może być znacznie więcej i mogą się one od siebie zasadniczo różnić. To nieistotne, ja pozostanę przy swoich wyborach.
Przechodząc do sedna – Filip Surowiak skompletował jedenastkę (tak, tak – stworzył drużynę piłkarską z bramkarzem, obrońcami, stoperami i napastnikami) i wypuścił swoich „chłopaków” na mecz, krzycząc zza bocznej linii do swoich podopiecznych, żeby pokazali się z jak najlepszej strony. Tak właśnie odbieram ten debiut – jako próbę zareklamowania swoich umiejętności, pokazania próbki warsztatowej i zasygnalizowania, że na literackich stadionach rozpoczyna grę nowa marka.
Na wstępie trzeba powiedzieć: jedenastka wrocławskiego debiutanta nie jest równa. Zacznę od moich faworytów – krótkich, humorystycznych, świetnie spuentowanych opowiadań, które przywodzą mi na myśl mini opowiadania Etgara Kereta. „Okno na świat”, „Niespodzianka” i „Oh happy day” to rasowi napastnicy i, jak dla mnie, najpełniejsze, najbardziej kompletne (przy całej swojej filigranowości) twory w Wiązce.
Nieco mizerniej wyglądają teksty z, jak się zdaje, zacięciem filozoficznym („Trzebnicka”, „Dwadzieścia siedem oczek”). Są one raczej zepchnięte do głębokiej defensywy: nie porywa ich styl, szwankuje kompozycja, treść nie współgra z formą, a forma w dziwny sposób rozpada się, jakby nie mogła udźwignąć treści. Niektóre z użytych stwierdzeń i poruszanych w tych tekstach problemów zahaczają, niestety, o banał.
O niebo lepiej czytało mi się opowiadania, w których narrator wspominał swojego psa – erotomana, albo przygodę z policją i więzieniem, po której odrodziła się w nim autentyczna miłość do matki. Te nieco dłuższe utwory są pikantne, ironiczne, zwyczajnie zabawne; zdobywają sobie czytelnika naturalnością. To nic, że trochę kuleje kompozycja (chciałoby się skrócić niektóre fragmenty), bo podczas lektury na twarzy cały czas gości uśmiech.
Wreszcie, trzy kończące Wiązkę teksty eseistyczno-felietonowe (tak, taką łatkę im przykleiłem, co jest dosyć ryzykowne. Cóż - alea iacta est). Trudno odmówić im zacięcia, z jakim próbują przeniknąć rzeczywistość. Znajdziemy w nich dawkę odautorskiego humoru i outsiderskiego luzu (czyli to, co znamy z poprzednich ośmiu tekstów zawartych w zbiorze) wymieszanego z egzystencjalną próbą przeniknięcia fragmentów rzeczywistości. Mieszanka ta wypada całkiem przyzwoicie, chociaż w niektórych momentach proporcje ulegają zaburzeniu i trudno powiedzieć, czy granice eseju zostały już przekroczone i tekst wpada w formę opowiadania, czy też całość pozostaje w eseistycznym sosie stanowiącym punkt wyjścia.
Po przeczytaniu Wiązki jedno wiem na pewno – Surowiak jest inteligentnym, piekielnie bystrym obserwatorem i biada temu, kto wpadnie mu w oko (i ucho) – taki delikwent „bankowo” znajdzie się w katalogu PPP (potencjalnych pierwowzorów postaci). Dlatego dobrze radzę, uważajcie na Surowiaka, bo łatwo stać się jego ofiarą...
Owszem, trzeba przyznać (wspominałem już zresztą o tym), że podczas przetwarzania swoich spostrzeżeń na opowiadanie zdarzają się autorowi potknięcia. Czasami jest to zaburzenie kompozycji i poprowadzenie wątku w jakąś dziwną, mało atrakcyjną treściowo i językowo stronę. Czasami jest to zbyt pobieżne, niemalże „płytkie” potraktowanie tematu. A czasami jest to problem z językiem, który nie może się zdecydować, jaki ma być – pikantny i wulgarny czy ironiczno-filozoficzny. Bywają w niektórych opowiadaniach momenty narracyjnych mielizn, w których styl opowieści staje się nieco toporny i ciężkostrawny, ale poczucie humoru i ukazywanie absurdu niektórych sytuacji każe przymknąć oko na niedociągnięcia. I czyta się dalej.
W konsekwencji szalenie trudno określić, jaki jest właściwie ten zbiór. Poszczególnie twory, chociaż różne treściowo, łączą się ze sobą kąśliwym humorem i prześmiewczym, czasami wręcz cynicznym podejściem do rzeczywistości. Na pewnej płaszczyźnie jest to wiązanka „brzydkich” przemyśleń i faktów, po której czytelnik może się obrazić albo zacząć śmiać. Natomiast dla mnie istotę Wiązki stanowi swoista reklama, jaką wykreował sobie autor. Filip Surowiak oferuje nam pewien katalog z „próbkami produktów”, z którego mamy sobie wybrać, co nam się podoba. A kiedy już się do czegoś przekonamy, należy śledzić newsy o autorze, trzymać kciuki i kibicować jego kolejnym „jedenastkom”. Bardzo możliwe, że Surowiak wkrótce okiełzna formę i rozpocznie grę o mistrzostwa i wielkie trofea.
Michał Michalski
Filip Surowiak, „Wiązka”
Warszawska Firma Wydawnicza
Warszawa 2011
Stron 92, okładka miękka