Miasto możemy podzielić na dwie przestrzenie: na otwartą, dostępną dla wszystkich, kojarzoną z normalnym (z normami społecznymi) trybem życia oraz na tę, która wiąże się z odejściem od powszechnie wyznawanego porządku w kierunku bram, kawiarni i miejsc pełnych dziwactw.
Tak mniej więcej wygląda rzeczywistość opisywana przez Surowiaka w jego debiutanckiej książce Wiązka. Autor pozornie dzieli świat na biały i czarny, ludzi biorących udział w procesji i przeciwników pustych rytuałów, przedstawicieli prawa i przestępców, biernych i aktywnych intelektualnie – bieguny mnożą się i mnożą, i kiedy chce się już powiedzieć, że nudne jakieś te przeciwieństwa, oklepane, wtedy narrator zaskakuje, stając po tej „ciemnej” stronie. Cudzysłów nie jest przypadkowy. Surowiak przygląda się światu, ale nie daje jednoznacznej oceny. Co prawda stawia w negatywnym świetle instytucję Kościoła, służby policyjne, wyzwolone środowiska młodych czy wyznawców kultury masowej, ale uderzając w te skostniałe punkty, próbuje pobudzić do myślenia czytelnika i to jego zadaniem jest zmiana hierarchii wartości. Tylko(!), czy my tych wszystkich problemów nie znamy już z literatury? Krytyka elementów tradycji czy elementów z życia społecznego, zdejmująca wszystkie polskie świętości z piedestału – to ulubione chwyty naszej rodzimej prozy wykorzystywane szczególnie w ostatnich dekadach. Zatem może to sprawka intuicji, że lekturę Wiązki rozpoczęłam w dość nietypowy sposób, jak na moje przygody z recenzowaniem książek.
Postanowiłam przyjąć ją na czysty umysł. W związku z czym nie dowiadywałam się niczego na jej temat, informacji o autorze również nie poszukiwałam. Doświadczenie to zaowocowało porządnym zdziwieniem, kiedy będąc w połowie, doszła mnie wiadomość, że części, które uznałam za rozdziały opatrzone tytułami, w rzeczywistości stanowią autonomiczne opowiadania. W takiej sytuacji zwykle sięgam po moją tajną broń i oswajam zagadnienie, zwłaszcza gdy sprawa dotyczy pojęcia, którym większość z nas operuje bardzo swobodnie, ale w momencie postawienia pod ścianą, trudno je sprecyzować. Według Słownika terminów literackich opowiadanie to:
utwór prozaiczny niewielkich rozmiarów o prostej, zazwyczaj jednowątkowej fabule, bliski noweli ze względu na wielkość i ciążenie przebiegu zdarzeniowego ku wyraźnie akcentowanemu zakończeniu, ale różniący się od niej daleko posuniętą swobodą kompozycyjną, epizodycznością fabuły, obecnością dygresji, partii opisowych i refleksyjnych, a często także eksponowaniem osoby narratora i okoliczności towarzyszących narracji.[1]
Zgoda. Tak też wygląda książka Surowiaka. Ale skąd pomyłka? Wszystkie opowiadania, bez względu na miejsce, w którym rozegrały się wydarzenia, łączy postać głównego bohatera, będącego jednocześnie narratorem. Przez jedenaście historii snuje opowiadanie, na tle bardzo zróżnicowanych zjawisk, eksponując jednak siebie samego. Narracja pierwszoosobowa, przemycane imię Edmund, zarys psychologiczny i sposób ujmowania rzeczywistości wskazuje, że cały czas do czynienia mamy z tą samą postacią. Podobnie rzecz się miała z Rafą Szczepańskiego, która klasyfikowana jest jako zbiór opowiadań, ale po odnalezieniu klucza możemy uznać ją za całość. Autorów połączyłabym również ze względu na autobiograficzność narracji. O ile u Szczepańskiego trzeba się jej dobrze przyjrzeć, o tyle Surowiaka zdradzają już zapowiedzi książki jako ego-biografii. Jednak Wiązka dość błaho wypada przy Rafie, co w zasadzie nie jest dziwne – realia wplatane w opowiadania są na tyle rozbieżne, że tworzą zupełnie inny wydźwięk. Jakie czasy, takie książki.
Trzeba w końcu zadać pytanie, z kim my tu mamy do czynienia? Edmund, bohater-narrator, to postać wzbudzająca do siebie ambiwalentny stosunek. Z jednej strony, to prosty chłopak, który przybył do Wrocławia ze wsi, outsider i miłośnik trunków wyskokowych. Kiedy ma problemy ze snem, kontaktuje się z dealerem. Pozbawiony jest oporów przed zamieszkaniem z obcą dziewczyną, a bezpieczeństwa i miłości szuka u dziwek. To są te wszystkie brudne zakamarki, które zakorzeniły się w Edmundzie, sprawiając wrażenie, że jest człowiekiem powierzchownym i w rezultacie niezbyt interesującym.
Surowiak broni jednak bohatera (a może i siebie, skoro mowa była o ego-biografii), czyniąc z niego aktywnego obserwatora. Pochłania rzeczywistość i przepuszcza ją przez siebie w bardzo wysublimowany sposób. Nie wartościuje bezpośrednio, sądy ukrywają się w języku, w doborze słownictwa, np.: „A dziwki są jak lustra. Odbijają każde uczucie, każdą projekcję tego, co chciałbyś uzyskać.” (s.17). Silnym narzędziem jest także ironia, która raz w tekście odkryta, nie pozwala z pełną ufnością podchodzić do tego, co znajduje się w najbardziej widocznej warstwie.
Warstwowość w ogóle jest cechą charakterystyczną Wiązki. Warstwowo układani są ludzie w mieszkaniu Prosiaczka, warstwy stanowią wspomnienia Edmunda, które pozwalają na zarys jego psychologii, ale warstwy tworzą także nawiązania do rozmaitych dzieł literackich czy poglądów filozoficznych. Takim nadrzędnym utworem, wspomnianym bezpośrednio, jak również pojawiającym się na zasadzie aluzji, jest Raj utracony Miltona. Czy narrator ma ambicję utożsamiania się z Lucyferem w wersji wrocławskiej? A może tylko tłumaczyć upadek? Tego nie wiemy, wątek Raju zanika jakby autor zapomniał, że go do tekstu wprowadził.
Przywołany został także Sartre z egzystencjalizmem, kierujemy się do siódmego kręgu piekła opisywanego przez Dantego, pojawia się Ortega y Gasset, a nawet Narnia. Wiązka nasączona jest intertekstualnością. Nasączona czy wręcz przesączona! Budowanie tekstu na bazie cudzych utworów albo podobnej myśli zawsze grozi tym, że ten własny może konstrukcji nie utrzymać. W momencie, gdy zaczęłam rozważać kwestię popisywania się zdobytą wiedzą, postawiłam przy zbiorze Surowiaka tablicę alarmującą: grozi zawaleniem. Erudycja, rzecz ważna, ale umiar znać wypada.
O Wiązce można mówić wiele, ale w tym momencie potrzebne jest ukazanie jej od strony fabularnej, co grozi wtargnięciem na teren interpretacji i ograniczeniem horyzontu innych czytelników. W każdym razie, wydaje się, że najważniejsza w tej książce jest refleksja – żadne utożsamianie się z bohaterem, dech zaparty w piersiach, bo „rety, rety, czy uda mu się wyjść z opresji?!”, ani sprawdzanie, na ile dokładnie rzeczywistość została odwzorowana (co i tak jest dość absurdalne, gdy pamięta się o quasi-sądach Ingardena). Nie. Chodzi raczej o taki antropologiczny namysł, szerszy od rozważań nad człowiekiem w danej sytuacji. Choć niektóre opowiadania są momentami niesmaczne, mówią o sprawach nie prostych, a często prostackich i w sposób prostacki wypowiedziane (wulgaryzmów co nie miara, ale można to podciągnąć pod zasadę decorum), to jednak po zebraniu ich w całość zaczyna się tworzyć pewien światopogląd. I właśnie w potraktowaniu Wiązki jako jednej opowieści (nie zbioru), tkwi jej siła. Pytanie tylko, czy czytelnicy dadzą książce szansę po pierwszym opowiadaniu? Myślę, że mimo różnych niedociągnięć warto spróbować.
©Justyna Barańska
[1] Słownik terminów literackich, pod red. J. Sławińskiego, Wrocław 1988.
Filip Surowiak, „Wiązka”
Warszawska Firma Wydawnicza
Warszawa 2011
Stron 92, okładka miękka