Czytając prozę Filipa Surowiaka, czuję niepohamowaną potrzebę ujawnienia swojej pozycji poznawczej. Posiadam bowiem płeć wręcz przeciwną do płci autora oraz dosyć mocno ugruntowany światopogląd oparty na trzech solidnych filarach – są to: ateizm, antyklerykalizm i feminizm.
Czytamy ze swojego miejsca na świecie, to oczywiste. Czytamy przez pryzmat własnego światopoglądu, gustu, wrażliwości, płci, wieku i wyznania; wnosimy w lekturę cały swój bagaż doświadczeń – wszystko, czym kiedykolwiek byliśmy i czym obecnie jesteśmy. Dlatego właśnie obiektywizm w odbiorze literatury wydaje mi się stanem niemożliwym do osiągnięcia. Może więc warto, zamiast pretendować do miana wszechwiedzącego krytyka, uświadomić sobie, że – jak mawia Jerzy Łukosz: „Ograniczenie to żywioł każdego odczuwania i każdego myślenia”, zaakceptować własną krytyczną ułomność i dostrzec fakt, iż obcowanie z duchowym wymiarem drugiego człowieka wymaga empatii i sporej pokory.
Czytając prozę Filipa Surowiaka, czuję niepohamowaną potrzebę ujawnienia swojej pozycji poznawczej. Posiadam bowiem płeć wręcz przeciwną do płci autora oraz dosyć mocno ugruntowany światopogląd oparty na trzech solidnych filarach – są to: ateizm, antyklerykalizm, feminizm. Czytam więc genderowo, politycznie i bardzo chaotycznie – a wkrótce pewnie czytać będę jeszcze bardziej chaotycznie, zważywszy na to, że niebezpiecznie bliskie jest mi dziedzictwo dekonstrukcjonistów.
I z tego właśnie miejsca podchodzę do opowiadań Surowiaka. Podchodzę nieufnie i bardzo sceptycznie, przekonana, że ten typ uprawiania prozy do mnie nie trafi; że będzie tu za dużo alkoholu, blantów i samczych przechwałek o tym, kto kogo przeleciał i ile razy.
I owszem, to wszystko w prozie Surowiaka jest.
Ale jest serwowane w niezłym stylu, z ironią i fajnym humorem, zupełnie jakby autor miał do formy, którą uprawia spory dystans i pisał, śmiejąc się i myśląc: „ciekawe, co na to powiecie, państwo krytycy, niewolnicy obowiązujących trendów oraz politycznej poprawności”. Zupełnie jakby pisał z outsiderskich okopów jakiejś bohemicznej niszy, która gwarantuje mu to, co dla twórcy najcenniejsze – wolność. I zupełnie jakby z okopów tejże niszy wyraźniej widział absurdalność otaczającej go rzeczywistości. Bo humor i dystans to tylko jedna strona surowiakowej prozy. Drugą, być może ważniejszą, jest smutna zaduma nad beznadzieją świata; zaduma, poprzez którą manifestuje się zaskakująco dojrzała wrażliwość twórcza autora Wiązki. Weźmy choćby taki fragment opowiadania „Egobiografia”: „Ludzie o pogiętych twarzach, nieregularnych sylwetkach i takim nadmiarze niepowodzeń, przenoszonych zapewne genetycznie, że ich świat ogranicza się do łupania pięćdziesięciogroszowego słonecznika i oczekiwania na cokolwiek do roboty”.
Zaduma ta doprowadza też do gorzkich, ale jakże trafnych spostrzeżeń w rodzaju: „dziwki są jak lustro. Odbijają każde uczucie, każdą projekcję tego, co chciałbyś uzyskać. Wiele kobiet stanowi takie lustro”.
Cyniczne, wiem. Ale z maską cynika to jest tak, że często przybierają ją ludzie, którzy nie radzą sobie z intensywnością odczuwania. Przybierają ją nadwrażliwcy, potrzebujący otoczyć się jakimś niewidzialnym murem, bo inaczej musieliby cały ból świata przeżywać osobiście. Nie wiem, czy Filip Surowiak jest takim właśnie nadwrażliwcem, bo nie znam człowieka. Ale myślę, że osoba nie obdarzona tego typu psychicznym ciężarem nie napisałaby czegoś takiego: „Na szczęście wewnętrzna panika nie wydostaje się przez skórę. A wystarczyłby jeden uścisk i założę się, że eksplodowałbym łzami (...). Zawsze w jakiś sposób płaciłem za samotność, jakby to była moja wina.
I jest.”
Wiązka ujmuje czytelnika jeszcze jednym: zupełnie swobodną intertekstualnością, lekkim przeskakiwaniem od Mahometa przez Dantego do Sartre’a i z powrotem. Bardzo odpowiada mi takie nienachalne i żartobliwe prezentowanie erudycji; nie trzeba wszak pisać całych dysertacji, by udowodnić, że wie się co nieco o literaturze.
A Filip Surowiak co nieco o literaturze wie. Nie tylko teoretycznie – ten facet wie, jak literaturę uprawiać. Momentami mam wrażenie, że dopiero sygnalizuje, na co go stać; że mógłby więcej, mocniej i głębiej, ale z jakichś powodów się waha. Że dopiero rozwija skrzydła, ale kiedy już zerwie się do lotu, będzie to zryw spektakularny. I na ten zryw będę czekać, bo Wiązka przekonała mnie, że poczynania tego człowieka warto śledzić. Ma bowiem siłę, polot i styl, a to składniki dla pisarza kluczowe.
Krótko mówiąc – to jest ten dobry prozaik.
Wiązka, Filip Surowiak
Warszawska Firma Wydawnicza
Warszawa 2011
Stron 92, okładka miękka.