Nisza Krytycznoliteracka – „Wiązka” Filipa Surowiaka


Z dniem dzisiejszym rozpoczynamy kolejną odsłonę projektu Niszy Krytycznoliterackiej, będącą kontynuacją poprzednich części forumowych zmagań użytkowników z twórczością młodych pisarzy. Liczymy na wasz udział!

 

Drodzy Wywrotowcy!

 

Z dniem dzisiejszym rozpoczynamy kolejną odsłonę projektu Niszy Krytycznoliterackiej, będącą kontynuacją poprzednich części forumowych zmagań użytkowników z twórczością młodych pisarzy. Z drobną róznicą: tym razem nie będziemy zajmować się poezją. Na warsztat weźmiemy solidną prozę.

 

10 maja 2011 roku będzie miał premierę zbiór opowiadań młodego wrocławskiego beletrysty, Filipa Surowiaka, który to zbiór ukaże się pod tytułem „Wiązka”. Więcej informacji o nim znajdziecie pod tymi linkami

 

Wiązka na FB:

 

http://www.facebook.com/pages/Wi%C4%85zka/126650220746612

 

Wiązka na Wywrocie:

http://www.wywrota.pl/db/artykuly/18640_filip_surowiak_wiazka_redakcja.html?utm_source=wywrota&utm_medium=site&utm_campaign=ucd&utm_content=home-main

 

Tymczasem, na sześć dni przed premierą, mamy okazję przeczytać jedno z tych opowiadań, które sprezentowane będzie niżej. Dajemy wam trochę czasu na zapoznanie się z tekstem, po czym część warsztatową rozpocznie Dominika Ciechanowicz, która poprowadzi ten wątek do końca.

 

Rozmowę przenosimy z forum na stronę główną z racji specyfiki tekstu prozatorskiego.

 

Każde wasze zdanie i słowo się liczy, wszak nie ma nic milszego od możliwości wygłoszenia publicznie swoich zachwytów, zażaleń i uwag, a przede wszystkim - możliwości dyskusji. Życzymy miłej lektury i liczymy na wasz udział w projekcie!

 

 


DWADZIEŚCIA SIEDEM OCZEK

 

Rzeczywiście prawda, która zbawia,

nigdy nie padła z ust nauczającego Buddy

- on wiedział, że każdy musi odkryć ją

sam wewnątrz siebie.

Sutralamaka

 

   Siedzę w barze i udaję, że nie piję. Palę sobie. Jest niedziela i ukrop tak ogromny, że poważnie rozważam, czy nie schować się w lodówce. Myśli w głowie jawią mi się niczym miraże raju utraconego. Marzę o byciu kawałkiem zamrożonego ananasa, którym czule zajmują się usta, tak, same usta i oczy. Język delikatnie zajmuje się moim ciałem, ciałem Pana Ananasa, i jakby od niechcenia wędruje w tę i z powrotem. Dodatkowo poruszam się niczym astronauta, praktycznie bez grawitacji. Newton najwyraźniej nie wpadł na to, nacierając sobie obtłuczoną głowę po spotkaniu z jabłkiem. Reguluję ostrość widzenia, żeby spojrzeć, co się dzieje w pozostałych trzech wymiarach i orientuję się, że jest święto religijne i wszyscy mają wolne. Bataliony katolików karnie stawiły się w centrum, żeby przedefilować ulicami, w przepisowych granatowo-białych mundurkach. Dzieciom każe się rozrzucać kwiaty i dzwonić dzwoneczkami, żeby było miło i rodzinnie. Widzę ich, jak roztapiają się w tym przerażającym upale i nie chcę nawet rozumieć, w imię czego robią, co robią. Piknik w piekle.

    Kawiarnia, którą okupuję wraz z barmanką Patrycją i dawno niewidzianym kolegą, którego imienia nie pomnę, jest absolutnie martwa. Śmierdzi rynsztokiem i wyraźnie widać, że ludzie wczoraj nie mieli nic do stracenia. Postanowiłem im nie mówić, że jestem zamrożonym ananasem w stanie nieważkości. Postanowiłem w ogóle się nie odzywać. Pati uczy się robić na drutach i właśnie dzierga zgniłozielony szalik z najtańszej włóczki. Dwadzieścia siedem oczek wszerz i tak całymi godzinami, w tę i z powrotem. Poprosiła panią Tereskę z kuchni, rocznik '49, żeby ją poduczyła, bo trochę zapomniała technikę, i tak, najprostszym ściegiem, nadziergała już metrową szmatę. Twierdzi, że to ją uspokaja, w przeciwieństwie do książek, które po prostu nie nadają się do baru. Każdy, kto choć chwilę pracował jako barman, zapewne wie, o co chodzi. Problemy ze skupieniem.

   Kolega pyta:

  – Słuchaj, Patrycja, a różni się robienie na drutach przed zapaleniem i po?

  – Zdecydowanie tak – odpowiada bez zastanowienia, nie podnosząc wzroku znad robótki. – Każde oczko jest różne. Wcześniej były takie same. Wcześniej też wiedziałam, co robię, a teraz już nie jestem tego pewna.

    Bo widzisz – ciągnie monolog – tak sobie rozmyślałam, że teraz, kiedy robię na drutach, mam dużo więcej cierpliwości niż jak miałam, dajmy na to, osiem lat. Myślę, że wtedy skupiałam się na celu i jego szybkiej realizacji, a teraz, z grubsza, w dupie mam cel. Liczy się pewnego rodzaju zen, który osiągam. Jestem skupiona wyłącznie na tym, co wszerz. Nie prę za niczym do przodu, a jednak się do przodu poruszam.

   Skupiam się wyłącznie na dwudziestu siedmiu oczkach szerokości mojego beznadziejnego szalika, i ten ruch w bok wydłuża całość równomiernie i bez szarpaniny.

     O nic nie muszę się martwić, bo wiem, że mój szalik rośnie, a ja coraz lepiej rozumiem to, co wokoło. Hi, hi – zachichrała pod nosem – ostatnio czytałam Sartre'a, bo jest dobry na upał, i myślę sobie, że pewnie nazwałby to „decyzją radykalną”. Radykalny szalik, he, he.

    To dlatego jestem teraz wyciszona do granic możliwości, siedzę sobie tutaj, nie szarpię się i dziergam ten szalik, którego nikt z odrobiną gustu nie założy. Nadszedł ten moment, kiedy mogę sobie na to pozwolić, rozumiecie, chłopaki?

    – Hm – kolega podjął rękawicę. – Z tego co rozumiem, starasz się powiedzieć, że twoje dzierganie jest jak zaciśnięcie mydła w dwóch wilgotnych rękach? Efekt życiowej katapulty czy coś w tym rodzaju?

    – Otóż, widzisz, niekoniecznie. To, co naprawdę chcę wam powiedzieć, jest troszkę inne. Dzięki tym drutom zrozumiałam, że nic mnie nie łączy z tymi ludźmi za oknem. Oni idą w swojej procesji prosto do zbawienia, starając się jak najmniej zrozumieć, żeby przypadkiem nie ponieść porażki. Oni nie „wybierają się” świadomie. Za nich ktoś już raz wybrał i na tym się rewizja skończyła. Sartre mówił, że to jest „zła wiara”. Ich myślenie jest jak to mydło, o którym wspomniałeś. Tylko do przodu, zaciśnięci w dwóch wilgotnych dłoniach swoich ograniczeń i nieweryfikowanych nigdy wyobrażeń. Mam przeczucie, raczej pewność, że nie w tym tkwi cała moc świadomości i zrozumienia, a co za tym idzie -– zbawienia, czymkolwiek by nie było. Bo to jest ruch w szerokości, niczym równoleżnik, jest to zrozumienie świata z jego niuansami, a nie zdobywanie za wszelką cenę jego biegunów. Tam po obu stronach jest lód, bezkres bieli. Ogromne szwedzkie mieszkanie Ikei z niekończącym się oknem. I aby tak naprawdę poczuć, że jesteś na wierzchołku świata, musisz zrozumieć, co kryje jego szerokość. Jego lasy i dżungle, upał i wilgoć o wiele większe i intensywniejsze od tego, co można sobie wyobrazić. Staram się wam powiedzieć, że nie ma świadomości ograniczeń, póki tak naprawdę nie zrozumiemy, co to jest świadomość w swojej najczystszej istocie. Nawet jeśli nie znajdziemy się w grupieszczęśliwców, takich jak Budda, Chrystus czy Mahomet, którzy doszli do zrozumienia absolutnego, nie znaczy, że mamy się nie starać, wbijać w to lachę i udawać, że nie ma sprawy. Tego nie da się dokonać bez rewizji przeszłości, prąc tylko do przodu. O wiele więcej odcieni jest w dwudziestu siedmiu oczkach tej mojej robótki. Jestem na nie gotowa i zrozumiałam, że zawsze byłam.

    – Patrycja, kocham cię – powiedziałem.

    Oderwała wzrok od szalika, popatrzyła na nas i zapytała:

    – Skoro tak, to co, chłopaki, piwko?

    – Skoro tak, to piwko.