Jestem tu sam, w tej lekturze, nic mi po krytycznych kompetencjach, i pogodzenie się z tą myślą jest wydaniem się na pożarcie.
oezja Grzegorza Kwiatkowskiego jest trudna do zniesienia. To zdanie oddaje podwójny, dialektyczny wymiar lektury wierszy gdańszczanina. O ile bowiem trud czytania i refleksji, przeżywania wywoływanych w lekturze emocji jest trudny do zniesienia z uwagi na rodzący się w świadomości czytelnika ból, o tyle trudno byłoby znieść status wypowiadanego w tej poezji przesłania, obniżyć go, zlekceważyć moc wyrazu i nie doświadczyć ożywienia natłoku wywołanych intuicji. Nie da się również usunąć wierszy Kwiatkowskiego z pamięci po ich kilkakrotnym przeczytaniu, zostają, niektóre z pewnością na długo, wręcz anektują świadomość. Trudno byłoby znieść z powierzchni zapisanej pamięci wrażenie, nastrój, nasycenie ironią, ale i świadectwo bólu, które wnika głęboko pod powierzchnię i gdzieś tam, w czeluściach nieświadomości – jątrzy, nie pozwalając na powrót do stanu świadomościowej tabula rasy. P
Siłą tej poezji, nie jest estetyczny walor konstrukcji wierszy wzbudzający w czytelniku zachwyt nad doskonałością kompozycji. Zastosowanie metody dialektycznej, szczególnie mocno widoczne w tomie „Osłabić” [Mamiko, Nowa Ruda, 2010.] – wydanym ledwie kilka dni temu, budzi mój respekt dla umiejętności warsztatowych autora, filozoficznie wykształconego poety. Jest to jednak estetyka wyższego rzędu, znacznie bardziej abstrakcyjna od tradycyjnej, niewidoczna „gołym okiem”. Bo i nie dla oka jest ta poezja komponowana, raczej dla oka i ucha wewnętrznego, dla pogłębienia świadomości. Najważniejszy w moim odbiorze, jest wymiar refleksyjno – filozoficzny tej twórczości, która budzi nie tylko uczucia, i nie tylko nimi targa (lub je – „na strzępy”), ale przede wszystkim budzi świadomość, daje do myślenia. Greckie słowo algos oznacza bowiem „ból”, ale i to, co najbardziej daje do myślenia. Algos budzi świadomość. To, co jest nie-do-zniesienia, czego nie da się osłabić…
To właśnie ostatni tom Kwiatkowskiego – „Osłabić” – w porównaniu z wcześniejszymi: : „Przeprawą ” (Gniezno, seria: Zeszyty Poetyckie, 2008. ) i „Eine Kleine Todesmusik” (Nowa Ruda, Mamiko, 2009.) jest zdecydowanie najmocniejszy pod względem dojrzałości poetyckiej, zarówno estetycznej, jak i wagi wypowiadanych tu treści: zarzutów wobec kultury, zjadliwie ironicznych acz celnych uwag o człowieczej hipokryzji i niesamowicie odważnych słów o nieograniczoności natury ludzkiej. Estetyczna dojrzałość wyraża się tu przede wszystkim w wyrafinowanym posługiwaniu się wspomnianą dialektyką – narzędziem filozofów oraz w intertekstualności najważniejszych w tomie utworów, ale i w opanowaniu warsztatowej sprawności, pozwalającej autorowi na czyste prowadzenie narracji. Ta jest budowana często ze splotu makabrycznych obrazów i z wykorzystaniem ordynarnych wulgaryzmów. Autor budząc intuicję jednocześnie nie gmatwa konstruowanych sytuacji metafizyczną magmą naciąganych metafor, a ograniczając środki wyrazu pozwala na jego (wyrazu) skutkowanie w lekturze. Historyzm i aktualność autorskiego przesłania są również nie do przeoczenia i zlekceważenia. Poezja Kwiatkowskiego mocno osadzona we współczesnym języku potocznym jednocześnie spina ze sobą elementy historii kultury europejskiej i kondensuje w ten sposób językowo-kulturowe kody – czyniąc z nich małe semantyczne bomby, którymi poeta obrzuca betonowe bunkry współczesnych „reżimów”: komunikacyjnego, religijnego, moralnego, politycznego, ekonomiczno-konsumpcjonistycznego itp. Mocny wpływ postnietzscheańskiej krytyczności jest wyraźnie wyczuwalny w tych wierszach. Obdarzone przy tym wszystkim niebanalnym „ładunkiem metafizycznym” wiersze, bogate w wątki egzystencjalno-eschatologiczne i nacechowane prowokacyjną otwartością, budzą we mnie powódź czytelniczych intuicji zalewającą świadomość, a co jeszcze trudniejsze do zniesienia – będąc rozwinięciem poprzednich tomów – każą zdemitologizować środek, zdemitologizować koryto (tom „Przeprawa” 2008, s.4. wiersz „Powódź”)… Zawiesić część krytycznych kompetencji, wydać się na żywioł lektury i dać się jej pożreć…
Przyjrzyjmy się wierszom, biorąc pod uwagę, że trzeci tom poezji Kwiatkowskiego mocno koresponduje z dwoma poprzednimi : „Przeprawą ” i „Eine Kleine Todesmusik”. W każdym z nich pojawiają się te same motywy, podobne rekwizyty, wciąż podobnie ubogie, wręcz ascetyczne konstrukcje, przypominające prozę, narracyjne wiersze, pisane jakby seriami, choć seryjność rozłożona jest w latach, nawet tytuły są powtarzane i to nie tylko dlatego, że powtarzalne i układają się w rozłożone na trzy tomy cykle. Jednym z nich jest cykl „Lekcje estetyki”.
Czego, jakiej wiedzy i jakich wtajemniczeń dostarczają nam Lekcje estetyki?
Ta, na którą byliśmy zaproszeni w tomie „Przeprawa”, dzieje się w rzymskiej kawiarni („lekcja estetyki w kawiarni Greco”, s.37), pokazuje nam ona, że pod wytwornym rondem kapelusza starszej Pani może się czaić zagadka, jej zadanie spełnia się w momencie, w którym przyciąga umysł czytelnika zasłaniając kwestię grzebyka zrobionego z kości. Czy mamy tu jeden z unikatowych akcydensów wyrabianych z ludzkich resztek, podobny do np. abażuru z ludzkiej skóry? Tego się nie dowiemy, wiemy jednak, że z powodu jego znalezienia zapisano w czarnym notesiku „niespodziewane szczęście”. Czym ono jest, jeśli nie doznaniem estetycznym? Bo na pewno nie jakością, nie wartością, niczym substancjalnym, niczym trwałym, a krótkochwilowym, nic nie znaczącym uniesieniem. Z takich uniesień składa się jednak nasze życie, z takich zapisów buduje się dzieła światowej literatury… W kontekście ogromnej ilości obrazów trudnych do zniesienia – ten jeden z niewielu, wyjątek, doskonale potwierdzający pesymistyczną regułę Kwiatkowskiego, spełnia swoją funkcję sprowadzającą pojęcie „szczęścia” do poziomu dziecięcej (czy zdziecinniałej?) naiwności.
Z kolei lekcja estetyki I („Przeprawa” s. 45) zmienia nasze mniemania o komforcie, również czytelniczym komforcie w luksusowym wagonie klasy Pullman, w którym przenosimy się podczas podróży życia do stacji Birkenau. Jak subtelnie, nam – przyzwyczajonym do widoku nagłówków w reklamach biur podróży typu „podróż życia, „All inklusive”, „luksusowe apartamenty” itp., itd., Kwiatkowski pozwala poczuć ból… Te nasze konsumpcjonistyczne przywiązanie do wygody i kulturowe przyzwyczajenia do znaczenia słów, np. słowa „luksus”, stają się w tym momencie dowodami przeciw nam, dowodami w sprawie o brak świadomości i dziury w pamięci. Również podczas kolejnej lekcji estetyki, tym razem odbywającej się w tomie „Eine Kleine Todesmusik” zostajemy zaatakowani (bo to jest atak w stylu Derridy) opanowaną przez Kwiatkowskiego tajną bronią filozofów – dialektyką intertekstu. Lekcja estetyki w dziecięcym pokoju (s.44), gdzie, pomni na wiedzę o kryteriach rozpoznawania barbarzyństwa w dziecięcym pokoju, której niegdyś dostarczył nam w jednym ze swoich wierszy Karol Maliszewski, z łatwością rozpoznamy wyrafinowaną estetkę w tej, która uniesiona pięknem widoku jej płonącego dziecka – nie gasi go, choć – jak wie – powinna…
Zostaniemy również zadziwieni na kolejnym wykładzie z tego cyklu, który odbędzie się w tomie – Osłabić , gdzie (na 51 stronie) dostaniemy „lekcję estetyki w zajezdni tramwajowej”, z której dowiemy się, że być może będzie nam lepiej, a nawet dobrze, nie robić niczego, trwać czekając przez godzinę na usunięcie awarii, patrząc, zapewne po raz pierwszy od dawna, na zachodzące słońce, na koniec dnia i symboliczny koniec wszystkiego, nie widząc dymu, który mógłby wyznaczać kierunek naszych dalszych poszukiwań (por. motto „Przeprawy”), nie czując troski, ani bólu, będąc usprawiedliwionymi przez sytuacje zewnętrzną, czyli tzw. czynniki obiektywne, które czynią z nas wielką armię pasażerów, małych i pogodnych, pogodzonych.
Dialektyczne odwrócenie wymiaru prawdy i dobra, prawdomówności dobrego chrześcijanina ma miejsce w wierszu „pan Cogito i litera Pisma” z tomu „Eine Kleine…”(s. 21), gdzie herbertowskie umiłowanie prawdy zostaje prowokacyjnie wystawione na próbę w ironicznie rozegranej sytuacji pana Cogito, który, ponieważ ceni prawdę/ a jego orężem nigdy nie jest kłamstwo, musi wydać nazistom ukrywanych w piwnicy Żydów. Zaiste, ostrze ironii odziedziczył Kwiatkowski po Nietzschem i robi z niego świetny, choć bolesny użytek. Jednakże szczytem przewrotności gdańskiego poety jest ujawniony i rozegrany w czterech wierszach tomu Osłabić : „Urodzić" (s. 26), „Urodzić II” (s. 30), „Urodzić III” (s.40) i „Urodziły” (s. 34.), paradoks winy i powinności.
Wina jest w kulturze Zachodu obecna od zawsze, o czym przypomina nam Grzegorz Kwiatkowski w bardzo wielu swoich wierszach. Zgodnie z teorią grzechu pierworodnego wszyscy jesteśmy winni, wszyscy więc – na zasadzie językowej i życiowej dialektyki pojęć i płynących z nich zobowiązań – zostaliśmy obarczeni powinnością. Jedno drugiemu płaci karą i pokutą za niesprawiedliwość jego wedle początku czasu [ FVS Diels 13.1][1] – mówi Anaksymander w jednym z najstarszych zachowanych zapisów europejskiej kultury (VI w.p.n.e.). Powinniśmy się nie urodzić – mówi Kwiatkowski. Tylko jak? Powinność jest stanem nie tyle aktualnym, co przeszłym, wynika z przeszłości, to przeszłość obciąża nasze nadejście, cokolwiek byśmy próbowali chcieć, jakkolwiek mogłaby się kształtować nasza potencjalność i wola. Nasze „być” jest po-bytem zmierzającym z istoty swej ku śmierci. Dlatego Kwiatkowski pisze w wierszu „Autor II” („Osłabić”, s.24.): waszą istotą jest przede wszystkim umieranie. To, że celem życia każdego człowieka powinno być szczęście – jak pisał Mistrz Perypatetyków w Etyce Nikomachejskiej , jeszcze nas nie odciąża, wręcz odwrotnie – skazuje na nieustanną walkę z czasem, w którym już jesteśmy. Rozważmy to zdanie: „Powinniśmy się nie urodzić”: móc się nie urodzić, to co innego niż móc się unicestwić; móc się unicestwić nie znaczy wcale tyle samo, co móc się nie urodzić. Już jesteśmy. Już jesteśmy winni po raz pierwszy. Nie możemy cofnąć nadejścia. Zgodnie z porządkiem czasu, który jest. Ten czas stara się nam nałożyć trybut za obecność – powinność. Obowiązek wobec czasu mówi: jesteś, więc jesteś winien być. Nie możesz cofnąć nadejścia. Ono już jest , w tobie. W tobie więc jest źródło winy, która skutkuje j a k o skutek: powinnością wobec życia. Nie możesz się nie urodzić, chociaż, być może, powinieneś, być może tak byłoby lepiej: lepiej byłoby dla nas/ gdybyśmy się nie urodziły (wiersz „Urodziły” [w]: „Osłabić” s.34). Jesteś więc winny po raz wtóry. Dowód twojej winy jest jednocześnie zobowiązaniem, powinnością: jesteś, więc powinieneś być i powinieneś umrzeć. To jakbyś umierał dwa razy boleśniej, bo poprzez świadomość obowiązku – bardziej obciążony. Pętla czasu i słów, która w zdaniu Kwiatkowskiego zaciska się wokół szyi winnych podmiotów jego wierszy i mojej czytelniczej – uświadamia mi, że (i jak bardzo) nie mogę być szczęśliwy nie wzmacniając w sobie dążenia do śmierci. Nie mogę wrócić do nie-bycia, do nie-urodzić. Paradoks 1.: powinność wobec czegoś-kogoś można zdjąć lub nałożyć, a wobec życia? Paradoks 2.: to co wzmacnia życie – wzmacnia też tkwiącą w życiu śmierć, która jak rak siedzący w ciele matki rośnie w siłę z każdym dniem („Osłabić”, s. 29). Przerwanie życia nie wypełnia obowiązku życia i śmierci, unika go. Śmierć może się wypełnić tylko poprzez życie. Nie można osłabić powinności wobec życia jeśli się posiadło świadomość; można jednak zbliżyć się do śmierci, byleby iść godnie i w pozycji wyprostowanej/w stronę śmierci/ bez lęku („Urodzić III”, s.40). Ta powinność jest możliwa do spełnienia tylko poprzez wzmocnienie życia. Wypełnienie życia oznacza bowiem dobrą śmierć: godne dopełnienie swoich dni. Wysoka to poprzeczka i dla nielicznych możliwa do przeskoczenia. Ludzkie życie bywa bowiem często marne, albo wręcz zmarnowane. Tym trudniej osłabić poczucie winy i świadomość powinności.
Dialektyka wywodzona jest od Heraklita z Efezu, który w jednym z ocalałych fragmentów zostawia dla nas wiadomość: Wojna jest ojcem wszechrzeczy i wszechrzeczy królem [FVS Diels 43]– mówi Heraklit[2]. Wojna, która w mundurze żołnierza Wermachtu udaje ojca u Kwiatkowskiego. Wojna to śmierć. To nie udawanie. To mord, gwałt, pożoga, rozdarcie, utrata i ból. Algos – to słowo oznacza ból i to, co najbardziej daje do myślenia, jak słusznie przypomina nam Heidegger – a wcześniej piszący, że każda świadomość bierze się z cierpienia – Dostojewski i Nietzsche. Kiedy ten ostatni pisał: Co was nie zabija, wzmacnia was – myślał o tym samym. Co wzmacnia was a co może osłabić? – pyta Kwiatkowski. Co może osłabić moją wolę życia i moją wobec niego powinność, która, chcąc nie chcąc – wyraża się poprzez cierpienie i ból prowadzące do świadomości? Odpowiedź brzmi paradoksalnie: Świadomość… Powinienem się nie urodzić. To jest wielokrotne bluźnierstwo i wielokrotna apoteoza życia…
Na koniec o początku. W tomie „Przeprawa” na otwarciu spotykamy motto, na temat którego można by napisać esej: Kierunek poszukiwań wskazuje mi dym z komina (s. 4.) , tomik „Eine Kleine Todesmusik” zaczyna się podobnie zagadkowo, mottem: gdybyśmy nie mieli nic do ukrycia wysyłalibyśmy tylko pocztówki (s. 6.), natomiast „Osłabić” zaczynamy w prologu od wiersza pt. „inne” (s.7):
jak trudno było mu to zrobić z własnej pychy
woli mocy
czy tęsknoty za kimś
z kim został dawno rozdzielony
stoi na ośnieżonej polanie i otwiera się na inne
i chce aby inne go pożarło a potem aby on pożarł inne
To, co w tym wierszu narzuca się mi się jako niejasne, choć czytelne – bo doświadczane, jednocześnie mnie osłabia. Bo czuję się inny niż mi się wydawało. Czuję, że wielu rzeczy nie mógłbym w tym tomie przyjąć do wiadomości, z własnej pychy i wyobrażenia o pokładach woli mocy w moim jestestwie, w moim rozumieniu i pisaniu, ale tak bardzo mam ochotę, żeby to coś, czego znak obecności daje nam Kwiatkowski w wierszu „inne" , pożarło mnie, przegryzło, przemieliło i wypluło, że jestem gotowy zrobić to coś: zgodzić się poddać fali zalewających mnie intuicji, wybrać samotność w tej lekturze. Jestem w stanie dać się pożreć – bo mam ochotę po wypluciu wstać na równe nogi, otrząsnąć się z jadu świata i pożreć go jak bułkę na śniadanie. Dokładnie tak! I niestety żarłbym tę bułkę patrząc na głodną resztę świata, resztę całego głodu świata, mojego głodu świata – wiedząc, że nie mogę się nią z nikim podzielić, a już na pewno nie z najbliższymi – bo to mogłoby ten świat i ten głód zwielokrotnić i osłabić mnie w nim. Pożerałbym tę bułkę i pił swoją herbatę mimo wszystko, bylebym mógł być i robić swoje: pisać. Jak człowiek podziemny Dostojewskiego. Trudno. Jestem tu sam, w tej lekturze, nic mi po kompetencjach, i pogodzenie się z tą myślą jest wydaniem się na pożarcie.
I jeszcze jedno w tym wierszu jest dla mnie nie do pominięcia : ośnieżona polana symbolizująca nowe, czyste pole istnienia i proces jaki obrysowuje na niej i w nim Grzegorz Kwiatkowski: pożeranie samego siebie. Jest to obraz symboliczny o bardzo poważnych konotacjach z najstarszymi wierzeniami Wschodu. Uroboros Wschodu to Alfa i Omega Zachodu , wąż pożerający własny ogon, ale jednocześnie pełnia życia i śmierci w nieustannym ruchu. To też symbol głębokiego wtajemniczenia, doskonałej więzi z kosmosem. Każdy moment umierania jest tu bowiem momentem ożywiania, stwarzania, bolesnym (algos) fragmentem procesu świadomego (algos) życia, którego nie da się ani zatrzymać, ani osłabić.
Trudno byłoby mi teraz w jakikolwiek sposób osłabić w sobie obecność poezji Kwiatkowskiego. Stała się częścią mojej świadomości.
Paweł Kaczorowski