Kilimandżaro

Jacek Łaszcz
Jacek Łaszcz
Kategoria natura · 6 maja 2008

Każdy zna tę białą czapę, niestety nie śniegu, na hałdzie trującego śmiecia. Nie ma nikogo, kto by jechał autobusem z Gdańska do Sobieszewa, żeby nie podziwiał tego widoku. Pokazują palcami, kontemplują, „Nasze Kilimandżaro!" mówią. Faktycznie, podobieństwo łudzące, choć skala jeszcze nie ta.

 

Zatem: co zrobić z Kilimandżaro? Od lat pytają wszyscy chorzy na raka (Gdańsk słynie z największej w całym kraju zachorowalności na raka płuc, najgroźniejszego i niedającego się wyleczyć.) Nikt nie wie, dlaczego. Pewnie świeże powietrze morskie?

 

Nie pytały tylko władze. Żadne i nigdy. Ani komuchy, ani wojskowi w stanie wojennym (pamiętam, że wojewoda gen. Cygan łaskawie pozwolił podwyższyć dozwoloną wysokość hałdy. W związku z tym niektórzy po dziś dzień nazywają ją Cygańską Górą). Solidaruchom też było to ganc egal. Ani ziębi, ani parzy. Tylko truje. Ludzie i tak wybiorą, bo księża na lekcjach religii ani Ojciec Dyrektor w Radiu Maryja nic zdaje się nie wiedzą o śmieciach. Nigdy o tym nie mówią, pewnie Pan Bóg wreszcie się zajmie i nastąpi ostateczne rozwiązanie kwestii śmieci.

 

Więc co z nią zrobić? Wystrzelić w kosmos? Głupi żart. Nie uszczęśliwiałbym tym Kosmosu. W gazetach piszą, że brudy z hałdy płyną sobie do Martwej Wisły. Nawet wykopują kanaliki, żeby lepiej płynęły. Kłopot zdaje się z tym, że hałda jest eksterytorialna. Leży poza Gdańskiem, o miedzę, ale jego dzielnice zatruwa... Zresztą, czy to ważne, kto komu zatruwa? W końcu wszystkie śmieci są nasze...

 

Jak zwykle, są dwa rozwiązania. Mówiąc po amerykańsku, plan A i plan B. Lub inaczej mówiąc, wersja poważna i niepoważna...

Zacznę od projektu humorystycznego, bo jest tańszy i w sam raz na moje poczucie humoru. Należy zaprosić bossów obu zainteresowanych gmin, niech się wezmą pod rączki i solidarnie zdobywają nasze Kilimandżaro pod ostrzałem mediów. Równocześnie z obu stron powinny zdobywać górę zatrutego śmiecia rywalizujące z sobą ekipy: polarnika Kamińskiego z Jasiem Melą i himalaisty Michałka Kochańczyka. Przodem proszę puścić niewidomych, teraz jest na topie, żeby to oni zdobywali najwyższe szczyty (jak w Ewangelii, choć jak znam życie, nie tyle chodzi tu o niewidomych, ile o tych, co podprowadzają). Ufundować wielką nagrodę Kilimandżaro. Kto pierwszy, ten lepszy...

 

Trzeba też koniecznie zorganizować zdrowotne kąpiele błotne dla wytypowanych przez publikę luminarzy, u wylotu kanalików odprowadzających truciznę. Niech głosują esemesami. Na dole kąpią się luminarze i dostojnicy, na górze piękny park krajobrazowy, też trynd jest na to. A cóż może być bardziej modne od Kilimandżaro? I raczej park, niż sanatorium, jak radzą niektórzy. To ostatnie wymaga stałego gruntu, a Kilimandżaro dawno przerosło limity wysokości ustalone przez gen. Cygana i wciąż pnie się w górę. Więc niech oddają kasę turyści i podziwiają malowniczy pejzaż. Póki jest.

 Projekt poważny. Zrobić to, co w Czarnobylu. Sarkofag. Mauzoleum ku czci świętego śmiecia. Otoczyć je grubym betonem, wnikającym głęboko pod ziemię, żeby nie było przesiąków. Orkiestra powinna grać właśnie o to! Wielka orkiestra świątecznej pomocy! Na samym topie. Gra warta świeczki, której płomień strzela prosto do nieba! Podpowiadam Owsiakowi, bo może on zapomniał, co najważniejsze. Lepiej likwidować przyczyny, niż hałaśliwie uprawiać filantropię skutków. Teraz nie zdąży, ale na przyszły rok jak znalazł.

 

Ja nie mogę o tym zapomnieć. Znam górę fosfogipsów, gdy nie była jeszcze Kilimandżaro, czy Mt. Fosforex, bo i tak ją nazywają tubylcy. Znam ją jako jamę w ziemi po wyrobionej cegielni, wiele lat temu przepływałem obok kajakiem i zastanawiałem się, co to takiego... Jako znany dobroczyńca i nędznik, realizację obu projektów dedykuję wszystkim zainteresowanym nieodpłatnie, ze wskazaniem jedynie moich praw autorskich.