Żyjemy we mgle – mam zamiar budzić się co rano, robić jogę i medytację, w której dziękuję za to, co mam. Moja branża straciła chyba najwięcej, ale tak naprawdę każdy z nas coś stracił.
Karolina Filarczyk:
Jak to się dzieje, że magister nauk prawnych zostaje raperem? Studia były na wszelki wypadek, gdyby z muzyką nie wyszło, czy tylko dlatego, żeby rodzice byli dumni?
L.U.C (Łukasz Rostkowski):
Teoretycznie, zgodnie z ideą Katona Starszego: Orator est vir bonus, dicendi peritus (Mówca to człowiek prawy, biegły w mówieniu) – a takim powinien być zarówno raper jak i dobry prawnik. Zawsze trochę za dużo mówiłem. Po latach muszę przyznać, że studia były po części moim tchórzostwem, bo zawsze także chciałem robić coś związanego z filmem, ale nie miałem do końca wiary w siebie. Prawo było po części „małżeństem z rozsądku”, ale też niewątpliwie wynikiem mojej wielkiej miłości do historii, która przejawia się do dzisiaj w wielu projektach – od 39/89 Zrozumieć Polskę aż po dzisiejszą pracę nad muzyką do ekranizacji Chłopów. Powinienem jednak dodać, że ja nigdy nie uznawałem siebie za rapera. Raperem był dla mnie 2pac – ja tam po prostu składałem sobie luźne rymy i bawiłem się słowem. :)
Karolina:
Rap, hip-hop jeszcze całkiem niedawno była dziedziną muzyki, która stanowiła pewien rodzaj przynależności. Te dźwięki były znakiem rozpoznawczym, stylem życia, czasami sposobem na nie. Dziś odnoszę wrażenie, że to wszystko jakoś... zmiękło. Czołowi artyści pokazują się na pierwszych stronach gazet, tworzą dla i z artystami popkultury. Jak sądzisz, skąd ta zmiana?
L.U.C:
Bo świat w ogóle wymieszał się jak zupa ogórkowa przewieziona przez wrocławskie brukowane, samomasujące ulice. Kim są właściwie czołowi artyści? Dlaczego są czołowi? I czy na pewno Ci, którzy są na pierwszych stronach gazet to czołowi artyści, czy może tylko celebryci sprytnie grający swoim wizerunkiem? Nie jest to chyba dobre pytanie do mnie, bo zawsze byłem osobą z pogranicza środowisk. Byłem wszędzie a zarazem nigdzie. Może zmiana, o której mówisz, wynika po prostu z przenikania się gatunków, kultur i coraz większej otwartości ludzi, a może z tego, że wszystko już było, a artyści na szczęście jeszcze w jakimś stopniu starają się aby ich dzieła były nowatorskie i oryginalne więc kombinują. Ja osobiście zawsze kochałem ludzi i różnorodność. Lubiłem po prostu łączyć światy. Uważam, że dzieje się jakaś magia, kiedy zestawia się i poznaje ze sobą różnych ludzi z różnych środowisk. Następuje dialog i próba zrozumienia innych, która w moim odczuciu jest dziś bardzo potrzebna, ponieważ wielu ludzi zamyka się w mikroświatach i łatwo nimi manipulować. A co można zrobić manipulując ludźmi przedstawia pięknie serial pt. Hitler – Circle of Evil.
Masz na swoim koncie wiele projektów. Jednym z nich i zdaje się najważniejszym stała się REBEL BABEL ENSEMBLE. Przybliż naszym czytelnikom ten koncept nieco bliżej.
Rebel Babel Ensemble to orkiestra orkiestr – projekt który łączy muzyków, solistów i kompozytorów z różnych krajów i różnych środowisk. Koktajl muzyczny, który zestawia także młodych muzyków z ich idolami, często spełniając ich małe marzenia i motywując do pracy z instrumentem. To projekt, który promuje kulturę żywych instrumentów, ale także otwartości, dialogu, pokoju. Poruszamy także problemy ekologiczne i społeczne. Ukazujemy w nim piękno różnorodności ludzkich języków, zarówno w znaczeniu lingwistycznym jak i muzycznym. To ogromny projekt i prawie 11.000 założeń i koncepcji – tyle ile muzyków wzięło w nim udział.
RBE ma swoje oddziały m.in. w Polsce, Czechach, Szwecji, Portugalii, Hiszpanii, Niemczech oraz na Słowacji. Jak wygląda wasza praca?
Bardzo różnie. Pracujemy z festiwalami, miastami a czasem – jak ostatnio – nawet z Universal Hip Hop Museum z Nowego Jorku czy United Nations. Staramy się łączyć muzyków, kreować wspólne performensy, koncerty, warsztaty. Gdziekolwiek na świecie gramy, zawsze staramy się wplatać w koncert lokalny element brzmieniowy zapraszając lokalnych muzyków.
W tym roku zostałeś zaproszony wraz z RBE do uświetnienia Narodowego Dnia Pokoju. Inicjatywa wyszła od Universal Hip Hop Musem i United Nations. Co poczułeś, kiedy się dowiedziałeś, że trzeba zabrać się do działania.
Był to wynik kilkutygodniowych rozmów z UHH Museum. Bardzo spodobał im się nasz Tribute to Dj Premier. Od dłuższego czasu przymierzaliśmy się do wspólnego projektu. Poczułem wielką radość oczywiście, że tak wyjątkowe miejsce i tak poważna instytucja doceniają to, co robimy. Dostaliśmy absurdalny deadline na zrealizowanie tego projektu, więc byłem przede wszystkim zestresowany.
Koncept wymagał wiele wysiłku zarówno pod kątem muzyczny, jak i logistycznym. Jak wam się to wszystko udało poskładać w całość, zwłaszcza w obliczu COVID-19?
Tak, to było trochę jak artystyczny runmaggedon. Praca na 4 strefy czasowe. Bardzo krótki termin realizacji. Bardzo specyficzny koncept. Nie miałem nawet czasu poszukać producenta. Sam wskoczyłem w jego buty bo każdy dzień był na wagę złota. Nie było nawet czasu, by kogoś wdrożyć, a był to bardzo specyficzny rodzaj produkcji – gdzieś pomiędzy produkcją filmową, telewizyjną a muzyczno-studyjną. Kręciliśmy to jednocześnie z koncertem dla NOLA Jazz Museum, więc tak naprawdę w jednym dniu zdjęciowym musieliśmy zamknąć 2 projekty. W Nowym Orleanie zdjęcia przekładaliśmy 3 razy, ze względu na huragan Laura. W San Francisco smog pożarów przykrył Golden Gate, a w Nowym Jorku w ogóle nie można było robić prób ze względu na Covid, w Polsce z kolei, skasował nam się cały materiał z jednego miasta. To było lekkie piekło, ale także piękna przygoda i wiele nowych, ciekawych relacji. Udało się.
Koncert z okazji Dnia Pokoju zadedykowałeś Białorusi. Solidaryzujesz się z tym państwem w jakiś szczególny sposób, czy zwyczajnie zostało ci to przez kogoś narzucone?
Absolutnie nie zostało nam to narzucone. Była to moja osobista dedykacja. Jak wspominałem, fascynuję się historią. Zdaję sobie sprawę z trudności geopolitycznych tego kraju. Zwłaszcza po lekturze Drogi do Niewolności Snydera.
Widziałam efekt końcowy tego przedsięwzięcia, widziałam także twój występ z RBE podczas tegorocznego Light Move Festiwal (jako rodowita łodzianka nie opuściłam żadnej edycji!). Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo się myliłam. Nie sądziłam, że instrumenty pasują do twoich wykonów... i w drugą stronę. Jak one doskonale wpisują się w te dźwięki – przez wielu młodych uznawane przecież za nudziarstwo. Kiedy u ciebie narodził się pomysł, aby połączyć te z pozoru różne światy?
No cóż. Gramofony, bity i trąbka towarzyszą mi od samego początku – od Kanału Audytywnego. Ale pomysł na Rebel Babel zrodził się po Pyykycykytpff – po projekcie gdzie sam zapętlałem beatbox i śpiewy poprzez różne urządzenia itd. Schodziłem ze sceny smutny, bo zrozumiałem, że najpiękniejsze w muzyce jest współbrzmienie z innymi ludźmi. Dodatkowo był to bunt przeciwko odstawianiu instrumentów i coraz większej masie elektroniki w muzyce. Elektroniki, która nota bene często się psuła i stresowała. Instrumenty mają w sobie jakąś magię. O tym zrobiliśmy cały festiwal w Sopocie – Brasswood Fest. Dęciaki zawsze były mi bliskie, ale faktycznie był taki moment, kiedy to wszystko się zazębiło. Poznanie Jana Feat'a, fascynacja brassem oraz amerykańskimi Marching Bands i... jakoś tak wyszło.
Do końca roku zostały zaledwie 2 miesiące. Jak planujesz dotrwać do końca tego dziwnego roku?
Żyjemy we mgle – mam zamiar budzić się co rano, robić jogę i medytację, w której dziękuję za to, co mam. Moja branża straciła chyba najwięcej, ale tak naprawdę każdy z nas coś stracił. Będę starał się skupić na tym co zyskujemy. Zyskałem przymusową przerwę, której sam sobie nie potrafiłem zaserwować. Przepisy zezwalają, ale ogólnie ograniczam ilość koncertów. Nie chcę dokładać pracy przeciążonej służbie zdrowia. Planuję odpocząć. Muszę się skupić też na ciągłej pracy nad muzyką do Chłopów z Rebel Babel Film Orchestra, co staje się teraz priorytetowym projektem dla mnie. Druga rzecz to wspomniany festiwal w magicznym lesie nad Bałtykiem – Brasswood – mimo apokaliptycznych przeszkód chciałbym przygotować możliwie fajną edycję na 2021 rok.
Na koniec sprawa, o którą cię chciałam zapytać od dawna... Białe oprawki, to twój znak rozpoznawczy... Jak ty to robisz, że wyglądasz w nich tak odjazdowo?!
[Śmiech... ] Nie wiem! To chyba jeszcze efekt fascynacji NBA i Horace Grantem z młodości. Lubię też biel – to kolor jasnej strony mocy i nadziei. A tego nam teraz chyba trzeba, prawda?
Wywiad przeprowadziła: Karolina Filarczyk
[Tekst pochodzi ze strony: muzykocholicy.com; przedruk (w formie poprawionej) za zgodą autorki.]
Zobacz: Zwiastun filmu "Chłopi"
Przeczytaj również:
„Chłopi" jak „Twój Vincent"– L.U.C z folkową ścieżką dźwiękową
Planet L.U.C: Recykling – Recenzja płyty „Planet L.U.C ENERGOCYRKULACJE”