Co może być inspiracją dla artysty niezależnie jaką formę sztuki uprawia? Praktycznie wszystko. Czasami jednak inspiracje mogą być zaskakująco oryginalne. Tak jest w przypadku brytyjskiego muzyka Andy’ego Bloyce’a, którego twórczość w Internecie można odnaleźć pod pseudonimem „The Soviet Space Dog Project”. O czym mowa?
Soviet Space Dog to program kosmiczny uruchomiony w Związku Radzieckim w celu zbadania wpływu lotów kosmicznych na organizmy żywe (lata 50-te i 60-te XX wieku). Bliżej zainteresowanych tym tematem zachęcam do odwiedzenia choćby Wikipedii (ale nie tylko).
Andy Bloyce to londyńczyk, fan twórczości Klausa Schulze i Tangerine Dream. Nie jest więc dziwne, że zainspirowała go tematyka kosmiczna (w twórczości dominują albumy o tytułach do niej nawiązujących). Po kompozycjach muzyka możemy spodziewać się więc klimatów mocno zakorzenionych w klasycznej muzyce elektronicznej wyrosłej z rocka elektronicznego lat 70-tych XX wieku. W tym miejscu skupię się jednak nie na jednym konkretnym materiale spośród udostępnionych przez artystę na bandcampie tylko na kilku pozycjach, odwołujących się bezpośrednio do tematyki związanej z przyjętym pseudonimem artystycznym (czyli psów zdobywających kosmos).
Zacznę od Live at the Baikonur Cosmodrome. Jak sam muzyk przyznaje jest to coś na kształt koncertu, który mógłby się odbyć na wspomnianym kosmodromie. Muzyka grana na żywo, ale miejsce zupełnie inne. Od czego jednak wyobraźnia słuchacza? Trzeba przyznać, że kompozycje ją pobudzają. Na albumie są tylko dwa utwory, z czego Sputnik 2 jest najważniejszy. Mimo sugestii autora materiał nie sprawia wrażenia niedokończonego (muszę jednak przyznać, że mały niedosyt pozostawia). Ambient training camp to kolejny materiał określany przez kompozytora „na żywo”. Artysta twierdzi, że nie jest to dopracowany album. Możliwe. Osobiście tego nie odczułem. Zbiór dopełnia Ambient mission portrait z dwiema kompozycjami utrwalonymi również „na żywo”. Do tego oryginalnego „tryptyku” można dołączyć wydawnictwa „okolicznościowe” nawiązujące do tej samej tematyki: Winter Solstice Sessions i The Summer Solstice Sessions.
Wszystkie wymienione pozycje stanowią odrębne całości, ale mogą też uchodzić za kolejne części swoistej muzycznej opowieści. Dlaczego? Opisywane albumy spina nie tylko muzyka ale również stylistyka okładek utrzymana w klimatach lat 50-tych i 60-tych XX wieku (mam nieodparte wrażenie jakby grafiki zostały wyjęte z radzieckiego, dość propagandowego pisma Tiechnika maładioży) sugerując zawartość.
Na płytach/albumach odnajdziemy klimaty elektroniczno-sekwencyjne z dużą domieszką ambientu. Kompozytor serwuje słuchaczom dość zrównoważoną mieszankę dynamiki w stylu klasycznej muzyki elektronicznej z czymś, co kiedyś określano muzyką kosmiczną/medytacyjną.
Andy Bloyce ma w zwyczaju krótko opisywać materiał, który udostępnia. Nie uświadczymy jednak w tych opisach szczegółowych wzmianek o użytych instrumentach. Na podstawie brzmień jakie dotrą do uszu słuchacza można się domyślać, że artysta wykorzystał instrumenty z epoki. Niewykluczone jednak, że mogą to być współczesne instrumenty wykorzystujące sample tych historycznych. Nie jest to aż tak ważne. Muzyka jaka popłynie z głośników nie pozwala myśleć o takich „szczegółach”. Co bardziej zagorzali miłośnicy klasycznej muzyki elektronicznej mogą „porwać się” na kilkugodzinne słuchanie w jednym ciągu wszystkich wspomnianych produkcji. Spotkanie nużące raczej nie będzie.
Grzegorz Cezary Skwarliński