“Moje piosenki są osobistym przeżyciem” - wywiad z runforrest!

Mat
Mat
Kategoria muzyka · 26 listopada 2017

Twoja przygoda z muzyką zaczęła się w liceum. Postanowiłeś nie zakładać zespołu jak Twoi rówieśnicy, lecz rozpocząć działalność solową. Co wpłynęło na taką decyzję?

 

Zanim zająłem się muzyką na poważnie, dużo wcześniej uczyłem się grać na instrumentach. Słuchanie utworów też jest dla mnie przygodą z muzyką. W liceum natomiast zacząłem myśleć o pisaniu, tworzeniu, występach publicznych i dzieleniu się muzyką z innymi ludźmi.

 

Początkowo należałem do kilku zespołów, gdzie pełniłem rolę wokalisty. Nie były to jednak profesjonalne bandy. Graliśmy covery Nirvany i System of Down. Może to jakoś wpłynęło na mój obecny śpiew, bo od piętnastolatka przed mutacją wymagano mocnego głosu.

 

Nie chciałem wchodzić w żaden zespół, ponieważ nie miałbym całego wpływu na to, co dzieje się z wykonywaną przez nas muzyką. Musiałbym liczyć się ze zdaniem innych osób, a mam na tyle wybujałe ego, że nie chciałem tego robić.

 

W szkole zacząłem zwracać uwagę na pojedyncze postaci, a nie zespoły. Przełomowym momentem było dla mnie odkrycie muzyki Justina Vernona (Bon Iver) czy Jeffa Buckley’a. Myślę, że ci idole ukształtowali moją muzyczną ścieżkę.

 

Ostatnio powraca jednak pomysł zespołu, gdyż na Tak Brzmi Miasto w Krakowie grały ze mną dwie osoby. Podchodzę jednak do tego autorytarnie. To ma być zespół, który pomaga mnie, ale wciąż chcę być odpowiedzialny za muzykę. Oczywiście nie chcę, aby muzycy byli niewolnikami, ale nie tworzę zespołu, gdzie każdy ma wpływ na to jak to ma wyglądać. Mojemu bandowi niczego nie narzucam, jednak chcę, aby był to wciąż mój solowy projekt.

 

Czy podczas Tak Brzmi Miasto towarzyszył Tobie innego rodzaju stres? Występowałeś jednak z dwiema osobami.

 

Na pewno towarzyszył mi inny rodzaj stresu, bo łączył się z poczuciem pewnej odpowiedzialności za to co aktualnie dzieje się na scenie. Jeśli jest to moja wizja to czuję się w pełni odpowiedzialny za rezultaty. Każdy najmniejszy błąd brałbym w tym momencie na siebie. Chcę mieć całkowite poczucie kontroli.

 

Nie ukrywam też, że był to dość mocny rodzaj stresu, ale miałem wrażenie, że nie jestem jedyną osobą stresującą się na scenie. Wręcz chciałem ich odciążyć w pewien sposób i resztę setu zagrałem sam, tak jak miało to miejsce dawniej.

 

Czy utwory, które wykonaliście na początku koncertu należą do twojego niepublikowanego dotąd materiału?

 

Tak, jest to niepublikowany materiał. Mimo, że zaczęliśmy grać razem od niedawna to od pewnego czasu miałem już wizję na to, jak będzie to wyglądać z bogatszym akompaniamentem.

 

Pierwszy utwór, który zaprezentowaliśmy napisałem z pełną wizją, gdzie miejsce znajduje perkusja, bas, gitara i wokal. Jak dotąd nigdzie tego nie rejestrowałem, nie miałem wystarczająco środków, żeby wynająć studio i nagrać cztery instrumenty albo więcej.

 

Drugi kawałek to była piosenka, którą napisałem na gitarze akustycznej, tak jak większość moich utworów i wykonuję ją na koncertach w zmienionej aranżacji. „Lost”, to także taka sama historia.

 

Wydałeś niedawno ep-kę. Jestem ciekawy jak przebiegały pracę nad płytą? Jakie emocje towarzyszyły Tobie podczas jej tworzenia?

 

Był to bardzo długi proces. Dużo dłuższy niż mogłoby się wydawać. Na pewno duża część emocji, które mi towarzyszyły podczas tworzenia zmieniała się w czasie. Dwa kawałki pochodzą jeszcze z mojej pierwszej wizyty w studio za czasów liceum. Trzy pozostałe zostały nagrane w tym roku z myślą o tej ep-ce.

 

Z wyborem tych pięciu najważniejszych utworów nie mieliśmy problemów. Te trzy były dość oczywiste, gdyż były nowe, więc nie zdążyły mi się znudzić. A dwa pozostałe to były kawałki, z których byłem najbardziej zadowolony podczas pierwszej sesji nagraniowej.

 

Natomiast co do ułożenia utworów, to był większy problem. Tutaj dochodziła dyskusja między mną a Kamilem i Bartkiem (moimi menadżerami). Zastanawialiśmy się, jak otworzyć tę ep-kę. Przyznam szczerze, że na początek chciałem wrzucić „Lost”, bo tak zazwyczaj otwieram też koncerty. Całe szczęście, że zdecydowałem się jednak na „Butterflies”.

 

Mieliśmy także problemy natury jak zakończyć ep-kę - mocniejszym akcentem czy może wrzucić coś spokojnego. Nie było łatwo. Sporo kombinacji. Mnie się nie chciało, ale Bartek każdą taką kombinację przesłuchiwał po kilka razy i sam próbował się do tego ustosunkowywać. W końcu była to nasza wspólna decyzja, ale wydaje mi się, że ta wersja finalna jest dla mnie najlepszą ze wszystkich możliwych kombinacji.

 

Wszystko jest tak jak miało być i na dzień dzisiejszy nie zmieniłbyś niczego?

 

Myślę, że nie. Raczej nie zmieniałbym tej ep-ki.

 

A skąd wziął się pomysł na okładkę?

 

To jest zdjęcie, które dawno temu wykonała moja dziewczyna. To zdjęcie z jej domu. Ma taki mały posążek buddy w pokoju, do tego ma różowe ściany, które tworzą tło. Zrobiła zdjęcie, a ja uważam, że jest świetne i w pewnym sensie oddaje dziwny spokój, którzy towarzyszy większości piosenek na tej ep-ce. Budda ma spokojną twarz, wygląda jakby zasypiał. W jakiś dziwny sposób to po prostu pasuje.

 

Każdy ptak śpiewa po swojemu”, a o czym śpiewa Runforrest?

 

Generalnie o tym, co mnie spotyka w życiu i o tym, co sam przeżywam. Nie skupiłem się na bardziej uniwersalnych tematach. Bardzo chciałem uniknąć stwierdzenia, że śpiewam o miłości, ale często tak jest. Tym bardziej, że w wieku w którym pisałem piosenki (17, 18 lat) te sprawy często nas dotykają. Jedną z ważniejszych wartości jest właśnie miłość, wzajemny szacunek, wspólnotowe myślenie o populacji świata, szukanie połączeń między ludźmi, budowanie mostów, a nie ich palenie. Moje piosenki są osobistym przeżyciem i są kierowane do tej jednej konkretnej osoby, a nie całego świata. Każdy, kto jakoś się w to wczyta, pewnie też projektowałby to na jedną konkretną osobę.

 

Prowadzisz intensywny tryb życia. Musisz godzić studia, pracę, muzykę. Jak sobie z tym radzisz?

 

To jest dobre pytanie. Nie wiem jak znajduję na to wszystko czas. I nie znajduję go wiele. Ostatnio rozmawiałem o tym z moim przyjacielem i poczyniłem obserwację, że mam takie cykle. Co jakiś czas dzień w dzień jestem na zajęciach, potem idę do pracy, kończę pracę w nocy, wracam do mieszkania, śpię, w tygodniu mam próby, a w weekendy zazwyczaj koncerty. Próbuję tak wytrzymać kilka tygodni, a potem przychodzą dni, gdzie chodzę na zajęcia, na które muszę chodzić, z pracy na jakiś czas rezygnuję, nie mam siły patrzeć na gitarę i śpię po czternaście godzin dziennie. Mam czas wzmożonej aktywności, a później odpoczynku.

 

Jakie jest Twoje największe marzenie?

 

Pianino i powrót do gry na tym instrumencie. Chciałbym zagrać także na Open’erze, ale też bardzo dużo myślę o tym jakby to było zagrać gdzieś za granicą. Nie słucham polskiej muzyki; polskie gwiazdy nie są dla mnie punktem odniesienia. Jestem ciekawy jak rozumieją moją muzykę Amerykanie, Szwedzi, Norwegowie czy Niemcy. Kolejne marzenie to trasa za granicą po nawet najmniejszych klubach.

 

Tego zatem ci życzę. Dziękuję za rozmowę. :)

 

Facebook