Pamiętacie Aleksandrę Galewską uczestniczkę programu „Szansa na Sukces” oraz finalistkę pierwszej edycji „The Voice of Poland”? Koniecznie sprawdźcie co u niej słychać.
Bardzo interesuje mnie Pani nowatorski sposób podejścia do muzyki. Jestem ciekawy, co wpłynęło na takie postrzeganie i myślenie o muzyce?
Chyba głównie ludzie. To ich zasługa. Zaczęłam edukację muzyczną wtedy, kiedy zazwyczaj się ją rozpoczyna, czyli w wieku 6-7 lat. Jechałam normalnym trybem – nuty, ćwiczenia. W trakcie nauki zaczęłam świadomie zastanawiać się nad muzyką, co z czego wynika, dlaczego tak, a nie inaczej. Chodziłam, słuchałam, pytałam. Im więcej wiedziałam, tym bardziej czułam się malutka, bo poznawałam coraz więcej muzyków i muzyki.
Muzyka to bardzo trudna sztuka. Im dalej w las, tym więcej kłopotów. To było dla mnie jak matematyka. Nie postrzegałam jej tylko jako coś, co wywołuje emocje, bardzo dużo przy tym myślisz. Do tego, na późniejszym etapie rozwoju, miałam szansę poznać wspaniałych muzyków, którzy (miało się takie wrażenie) żyli tylko tą sztuką. Niesamowite jest widzieć osobę, która muzyką niemalże oddycha. A w dodatku jest wspaniałym artystą, z ogromną wiedzą i techniką. To też nakręca do twórczego podejścia do tematu.
Pewnie gdybym miała do czynienia z ludźmi, którzy grają tylko zarobkowo, nie miałabym takiego kopa do działania. Przez to, że jednak obcowałam z bardzo twórczymi i ambitnymi osobami, też chciałam zrobić coś dla świata. Prawda jest taka, że jak robisz coś swojego, to uczucie jest nie do opisania. Fajnie jest robić coś własnego, nawet jeśli nie jesteś wybitnością na skalę światową.
Czy miała Pani kiedyś moment zwątpienia w to, co robi i powiedziała: od dziś tworzę przykładowo pop - idę na skróty?
Kiedyś nazwałabym to momentem zwątpienia, ale teraz inaczej na to patrzę. Już spieszę wyjaśnić dlaczego. Pop amerykański bardzo różni się od polskiego. I kiedy słyszę pop, myślę o tym zagranicznym. Wiem, że nie jest to zbyt patriotyczne podejście, ale produkcje zagraniczne są po prostu ciekawe, dobrze zrobione, ładnie prowadzą emocje przez całą formę, wykorzystują ciekawe brzmienia. Mają po prostu super pomysły. U nas jest z tym gorzej – nie słychać serca i frajdy w polskich piosenkach. Za to jest sporo powtarzających się schematów. Zatem, kiedy myślę o popie, myślę o tym amerykańskim. I wcale nie uważam, że to droga na skróty. Ciężko jest zrobić piosenkę, która będzie miała dobry (przyswajalny, nieodrzucający, neutralny) tekst, ładną melodię, ciekawą harmonię, wyważoną emocjonalność, która jest budowana do momentu kulminacyjnego i ze wszystkimi tymi cechami spodoba się ludziom.
Lubię popowe piosenki za to, że dają dobrą emocję ludziom. Jeśli ludzie nie sięgną po Zorna, bo nie mieli okazji go poznać, to niech rozwijają swoją wrażliwość sięgając po Taylor Swift. Nie oceniam tych, którzy robią dobry pop. Oceniam tych, którzy robią sobie jaja z ludzi, wykorzystując ich sentymentalność. Włączasz polskie stacje radiowe w samochodzie, skaczesz, a tam Lady Pank, Perfect, Bajm, Bogurodzica i Puszek okruszek.
Chciałabym umieć napisać piosenkę pop, która utkwiłaby ludziom w pamięci i nie chciała z niej wyjść. Niestety – żartuję, stety - źle trafiłam w młodości i miałam do czynienia z muzycznymi wywrotowcami. Kiedy obcujesz z takimi, bardzo trudno jest się przestawić na myślenie piosenkowe. Jest to do zrobienia, oczywiście, ale trzeba pozbyć się takiego poczucia, że piosenka to wstyd. I na bazie takiego zdetoksykowanego podejścia można zacząć kombinować, majsterkować przy formie piosenkowej, bazującej na zwrotce i refrenie.
W Pani muzyce nie brakuje wielu pomysłów i bawienia się formą. Jak zatem wygląda w Pani przypadku proces kompozycji?
Kiedyś siadałam przy pianinie, grałam akordy – szukałam harmonii, na bazie tego szukałam linii. Tekst był sprawą bardzo, bardzo odległą. Zawsze najważniejsza była dla mnie emocja, którą wywołuje muzyka. Tekst był po to, aby na czymś tę linię melodyczną pokazać. Wszystko zapisywałam na kartce i przez pół roku ślęczałam nad kawałkiem uważając, że nie jest jakiś specjalne świetny, gotowy i skończony. Kiedy dorosłam, to znaczy kiedy zobaczyłam, że świat robi muzykę na komputerze i jedyną osobą, która pisze piórem na papirusie jestem ja, przestałam się roztkliwiać nad sztuką muzyczną i po prostu zaczęłam mieć z tego frajdę.
Powoli odrzucam wszelkie ograniczenia, lęki, które mam w głowie – takie głosy, które mówią ci, że „nie, nie dobre”, „bez przesady, to?”, „no, może jak dopracujesz…”. Teraz już mam wolność i radość z tego, co mi wychodzi. Siadam do komputera i składam klocki, patrzę co do siebie pasuje, a co nie. Jest w tym po trochu zdrowego rozsądku, wiedzy na temat budowy utworu, instrumentarium potrzebnego do stworzenia takiego, a nie innego efektu, a nad tym wszystkim kontrolę przejmuje taki mój wewnętrzny mały chłopczyk, który ściąga gacie i pokazuje pupę oraz język wszystkim zasadom. Może psychoanalityk stwierdziłby, że mam jakieś niepoukładane sprawy z muzyką, ale mam frajdę, kiedy mogę coś nabudować i później lekko to kopnąć, żeby nie było tak równiutko i idealnie.
W muzyce o to chodzi, aby pokazywać radość, zabawę i autentyczność.
Pewnie, że o to chodzi. Szkoda tylko, że w pewnym momencie dostrzegasz, że muzyka to nie tylko fajna zabawa, ale sposób na zarobek dla wszystkich sprytnych ludzi „okołomuzycznych” – dla wytwórni, menadżerów, agencji. Na szarym końcu tego łańcucha zależności ląduje muzyk, bez którego przecież cała reszta nie zarobiłaby nic. I wtedy zaczyna się niezdrowa atmosfera i wyścig, ale już nie wyścig po złoty hit i wspaniałą piosenkę. Zaczynasz myśleć radiem, telewizją, Opolem, statystykami, odsłonami, klikami. Jak masz do czynienia tylko z muzykami, to ten świat jest gdzieś poza. Ale kiedy już widzisz jak to działa, to jest to naprawdę przytłaczające.
Po wydaniu drugiej płyty w formie cyfrowej nastała nagła cisza. Co dzieje się z Panią teraz?
Trochę zraziłam się do świata muzycznego, za wiele spraw. Za stawki koncertowe, z których możesz opłacić sobie tylko dojazd, za przychody z płyt – też śmieszne pieniądze, z odsłon w internecie też basenu z domem nie będzie, bo to są wielkości typu 80 groszy za 1000 odsłuchań. Nie mam już takiego ciśnienia, jakie miałam kiedyś. Kiedyś codziennie ćwiczyłam, praktycznie każdą wolną chwilę poświęcałam muzyce. Każdą! I przez to nie miałam w ogóle życia. Nie przeszkadzało mi to jakoś specjalnie, bo kocham muzykę, ale z drugiej strony widzę teraz jakim byłabym ograniczonym człowiekiem, gdybym żyła tylko tym. Muzyka to świetna sprawa, ale wymaga wielu poświęceń, zabiera wiele, a nie oddaje w zamian tyle, ile byśmy oczekiwali. Jest pod tym względem dość wredna. Dlatego teraz to ja nad nią panuję, a nie ona nade mną.
Nie mam już poczucia przymusu. Zajmuję się tym tematem, już nie codziennie, ale trzymam ją na dystans. Uważam, że muzyka poza radością może przynieść też dużo złego – frustracje, niespełnione ambicje, porównywanie się, poczucie ciągle nieosiągniętego celu, aż po takie bardziej przyziemne sprawy jak ciągła walka o przychód – nawet jak masz granie, to możesz potem nie otrzymać za to wynagrodzenia – bardzo lubią to praktykować kluby. Trzeba nabrać do tego dystansu, bo życie i zdrowie ma się jedno.
Czy to oznacza, że wycofuje się Pani z aktywnego życia muzycznego?
A w życiu! Nie, po prostu nie jestem już takim świrem, który żyje tylko dźwiękami.
Szóstego lipca pojawił się krótki filmik z utworem na Pani fanpage'u. Czy to zapowiedź czegoś nowego? Pracuje Pani nad jakimś nowym materiałem?
Tak, oczywiście. Siedzę i robię nowe utwory. Bardzo się z tego cieszę. Kiedyś było tak, że nie było Facebooka, muzyk nie informował świata o tym, że właśnie leci na wakacje, właśnie na nich jest, właśnie z nich wraca, właśnie zjadł ananasa – i oczywiście do wszystkiego fotka. Teraz gdy nie żyjesz na Facebooku, to znaczy, że nic nie robisz. Ja nie lubię takiego wykorzystywania ludzi do łechtania własnego ego. Nie informuję o wszystkim tylko dlatego, żeby udowodnić innym, że jestem taka pracowita, zawalona propozycjami. Nie podoba mi się takie manipulowanie ludźmi, taka chęć udowodnienia sobie i innym, że moje życie ma wartość. Ma czy nie ma – na pewno lajki tej wartości nie dodają, a jeśli komuś dodają, to jest to złudne.
Staram się żyć w prawdziwej rzeczywistości i nie robić sobie w każdym możliwym momencie autopromocji. Jak coś uda mi się fajnego zrobić, to na pewno się o tym dowiecie. I mam nadzieję, że poza mną garstka ludzi też będzie miała z tego co wyjdzie przyjemność.
Teraz na przykład piszę piosenkę o psie, który jest katowany przez właściciela. Wczoraj obejrzałam filmik z taką sceną i nie mogę o tym zapomnieć. Na jeden numer stanę się zaangażowana w problemy świata. A może mi się to spodoba i będę jak Michael Jackson? On przecież śpiewał o tragediach ludzkich i złoczyńcach, którzy są niemili dla naszej planety.
Cieszę się, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy nie żyją tylko w wirtualnej rzeczywistości i na każdym kroku informują o tym, co robią.
Trudne jest życie poza internetem. To jest na pewno miłe, kiedy inni wyrażają akceptację wszystkiego co robisz. Teraz z byle powodu można w łatwy sposób zyskać uwagę, ale ta chwilowa przyjemność niesie za sobą konsekwencje mające wpływ na naszą psychikę. Uzależniasz się od uwagi innych, akceptacji, i zaczynasz wpadać w drogę bez wyjścia. Robisz coraz więcej, żeby mieć tej uwagi jeszcze więcej i okazuje się, że już cała aktywność to jest jakaś internetowa ułuda. Jeśli czegoś nie wrzucisz do sieci, to znaczy, że tego nie ma. Jeśli czegoś nie nagrasz na telefon, to znaczy, że tego nie widziałeś – nikt ci przecież nie uwierzy, jak to opowiesz. Musisz pokazać.
Ma Pani w planach wydanie nowego albumu?
Mam w planach robienie muzyki do końca życia. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym z tego zrezygnować. Kompletna rezygnacja doprowadza do ogromnego cierpienia – wiem to po sobie, ale i widzę po innych, którzy minusów wynikających z działalności artystycznej naliczyli więcej niż plusów. Wybierasz „normalne” życie, ale i tak codziennie czegoś brakuje. To jest po prostu silniejsze. Nie da się od tego odciąć, jeśli żyło się tym przez wiele lat. Jeden karmi kaczki chlebem, inny czyta książki, a jeszcze ktoś inny idzie i sobie nuci. Nawet jeśli czasem jestem obrażona na muzykę, bo jest dla mnie taka niesympatyczna w kwestiach życiowych, to nie wyobrażam sobie, żeby ją wykopać za drzwi. To jest całe moje życie.
W przypadku drugiej płyty padło określenie, że posiada pani doświadczenie w produkcji podobne do rodzenia dzieci, czyli zerowe. Czy od tamtego czasu coś zmieniło się w tej kwestii?
Myślę, że tak. O tyle się zmieniło, że mam już naprawdę więcej luzu i nie przejmuję się, że ktoś mnie źle oceni. Jest mi to obojętne. Cieszę się z tego, co robię, po prostu mam ubaw. Myślę, że po dziesiątym porodzie jedenaste dziecko wypada i nawet tego nie zauważasz. Jak w Monty Pythonie.
Świetne porównanie. (śmiech) Jakiej muzyki słucha Pani na co dzień? Jest jakaś osoba, która w ostatnim czasie Panią muzycznie zachwyciła?
Chyba nikt mnie nie zachwycił. Bardziej denerwuję się na wszechobecny, nadal modny minimalizm i miałczykotkowanie wokalne, ale ostatnio słuchałam w celach poznawczych nowej płyty wcześniej wspomnianej Taylor Swift. Chciałam zrozumieć jej fenomen, z czego wynikają te odsłony na YouTube, czego ludzie potrzebują. I jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, bo na nowej płycie są naprawdę dobrze zrobione popowe piosenki. I do tego sama Taylor jest bardzo inteligentną osobą z charakterem i osobowością. Fajnie jest dać się tak zaskoczyć.
Czyli nie jest Pani fanką Philipa Glassa (przedstawiciel minimalizmu w muzyce)? Będąc już przy temacie kompozytorów klasycznych to jaki jest Pani ulubiony kompozytor?
Ja chyba nie jestem niczyją fanką. Lubię wszystkich, którzy tworzą muzykę, ale nie mam tak, że wybieram jedną osobę i wielbię ją do upadłego. Nie mam na myśli minimalizmu w kompozycji. Żeby stworzyć minimalizm na fortepian, trzeba umieć ten fortepian obsłużyć. Mam na myśli bardziej muzykę „alternatywną” – jeden akord, jeden dźwięk i tło do zadumy. Teraz nie trzeba się znać na muzyce, żeby ją „robić”. Stąd ludziom trudno jest odróżnić kompozytora od osoby, która bardzo lubi muzykę i lajki, więc pójdzie występować na scenie.
Gdzie jest granica dobrego minimalizmu. Rzeczywiście dobre pytanie. Chyba chodzi o to, że dobry minimalizm to taki, gdzie bazujemy na wielu pomysłach, wybierając jeden ciekawy, a ten drugi, którego nie lubię to taki, w którym mam jeden pomysł i opieram na nim wszystkie utwory. I nazywam to później własnym stylem.
Jestem pod wrażeniem Pani myślenia o muzyce, mówienia o niej i rozpatrywania. Czy będą w najbliższym czasie jakieś koncerty?
Na chwilę obecną nie planuję koncertów, ponieważ nie do końca dobrze czuję się w charakterze osoby, która jest w centrum zainteresowania. Gdyby rekompensata finansowa była warta zachodu, to poświęciłabym zdrowie psychiczne. Ale granie za zwrot kosztów na dłuższą metę jest bardzo męczące i trzeba naprawdę lubić bycie adorowanym, żeby występować dla samego poczucia, że jest się podziwianym.
Oczywiście w muzyce chodzi również o przekazywanie emocji, ale myślę, że te czasy też już powoli mijają. Teraz na koncercie wyciąga się komórkę, aby go nagrać. Albo ocenia się stylizację, stopień otyłości artysty, wymiary, długość, gęstość i połysk włosów. Głupie mamy czasy. Wzrokowe, nie słuchowe.
Pamiętam kiedy występowała Pani w Krakowie i miałem okazję pójść na Pani koncert. Nie zrobiłem tego ponieważ moja mama rozkazała wręcz, abym wrócił do domu wreszcie porządnie zjeść. To była najgorsza decyzja mojego życia. :(
Hahaha! Uważam, że najważniejsze potrzeby ustalił Maslow i tej piramidy powinniśmy się trzymać. Muzyką się nie najemy, a jedzeniem owszem.
Tak to jest prawda, ale z niecierpliwością będę czekał na koncert, ponieważ warto. :) Zmierzam już do ostatniego standardowego pytania, a mianowicie plany na najbliższą przyszłość?
Plany na przyszłość mam takie, aby już bez histerii i ciśnienia nadal robić swoje. Chcę również pracować nad umiejętnościami mojego kochanego pieska, który bardzo szybko się uczy. Otwiera lodówkę, gra na pianinie, chodzi na dwóch łapkach. Chciałabym, żeby umiał wsadzić pranie do pralki. :)
Dziękuje bardzo za rozmowę.
Życzę powodzenia w realizacji postawionych sobie celów.
*************************************************************************
Aleksandra Galewska – wokalistka, kontrabasistka, skrzypaczka. W maju 2010 roku wygrała jeden z odcinków programu „Szansa na sukces”. W 2011 roku wzięła udział w pierwszej edycji programu „The Voice of Poland”, w którym jej mentorką była Ania Dąbrowska. W 2013 roku wydała swój debiutancki album zatytułowany The Best Of. CD promowały dwa single – „He wrote me one day” oraz „It’s OK. I get it”.
Po wydaniu pierwszej płyty Aleksandra zaczęła pracę nad kolejnym materiałem. Tym razem jest to muzyka do pięknych, starych wierszy Williama Blake’a. Aleksandra Galewska jest również pedagogiem i pedagogiem specjalnym. Pracowała z dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie.
"He Wrote Me One Day":
"The Fly":