Conrad Keely - "Original Machines"

Megafon.pl
Megafon.pl
Kategoria muzyka · 8 lutego 2016

Kiedy człowiek widzi, że na płycie znajdują się 24 utwory, zapala mu się lampka alarmowa. Kiedy okazuje się, że łącznie trwają one niespełna godzinę, jarzy się ona jaskrawym czerwonym światłem.

Nie powinno oceniać się książki po okładce, a albumu po trackliście, w przypadku Conrada Keely przeczucie wynikające z wieloletniego doświadczenia recenzenckiego okazało się dobre. Na początek wyjaśnijmy, że "Original Machines" to pierwszy solowy longplay muzyka. Muzyka skądinąd doświadczonego, gdyż na co dzień jest on wokalistą niebanalnej rockowej formacji ...And You Will Know Us By The Trail Of Dead. Można więc było mieć pewne oczekiwania, spodziewać się ciekawych, nieoczywistych gitarowych utworów. I w sumie tak jest. Z tym, że bardzo wybiórczo.

Kluczem są tu owe nieszczęsne 24 kawałki trwające najwięcej 3:48, najmniej 0:34, a średnio 2 minuty. Owszem, żyjemy w czasach, gdy 5-minutowe single nie mają racji bycia, ale to jednak przesada. Tego typu numery przypominają raczej szkice, wstępy, próby, pomysły. Sporo tu obiecujących momentów, dobrych rozwiązań brzmieniowo-produkcyjnych. Jest różnorodność, jest naprawdę sporo zmyślnie zestawionych dźwięków. Czeka nas całe bogactwo rockowych barw od balladowych przestrzennych i pełnych ekspresji ("In Words of a Not So Famous Man"), przez plemienne ("Inside the Cave"), lekko punkowe z zaśpiewami ("Drive Back to Phnom Penh") i nerwowe "Spotlight on the Victor" po pełne zgiełku, mocne osadzone basowo, mroczne ("Your Tide is Going Out"). Co jednak z tego, kiedy trudno się skupić, uwagę zwraca raptem kilka piosenek, a wybija się jeszcze mniej (wspaniale zaaranżowane, okraszone smykami i grzechotkami, nieśmiało egzotyczne "Trust the Knowledge" i ślicznie rozedrgane, szybujące "Out on the Road").

Przydałby się w muzyce odpowiednik filmowego montażysty. Kogoś, kto okiełznałby wizję artysty. Gdyby "Original Machines" nieco skondensować, skupić się na tych najlepszych pomysłach, wpuklić atuty (brzmienie gitar, harmonie, fantastycznie plastyczny głos), mielibyśmy do czynienia z wyjątkowym dziełem. Tak, dostajemy nieco bałaganiarską, pozbawioną spójności, przekombinowaną wersję reżyserską.