Ignite - "A War Against You"

Megafon.pl
Megafon.pl
Kategoria muzyka · 28 stycznia 2016

Powinni ich odlać w brązie i pokazywać w Sevres pod Paryżem jako najlepszy wzorzec melodyjnego punka. Albo sklonować, aby grali po wieczne czasy. Ludzkość potrzebuje Ignite.

Kalifornijski zespół milczał długo, ale jak już wrócił, to płytą, która zwala z nóg. I pisze to nie ktoś, kto dokładnie śledzi scenę melodyjnego punka i jego brata, melodyjnego hard core'a, lecz osobnik, który z taką muzyką ma do czynienia sporadycznie. Muzyką (chyba wszyscy jej słuchający nie tylko jako podkład do sprzątania zgodzą się z tym), która nie ma niczego zaskakującego, nowego, przełomowego do zaproponowania. Ale w tym, co robi Ignite chodzi tak naprawdę o to, aby było to szczerze, poruszało, miało odpowiednią energię, dynamikę i mówiło o czymś istotnym, a nie koncentrowało się na fikcji albo zabijaniu czasu na balangowaniu do upadłego tudzież wyrywaniu lasek.

Ignite ma w składzie jednego z najlepszych frontmanów, jakiego w życiu widziałem, Zolego Teglasa. Facet nie dość, że na scenie jest po prostu mistrzem świata, to ma dryg do melodii i pisania tekstów mówiących o czymś. Do tego w składzie ma kolegów, potrafiących komponować kapitalne piosenki i aranżować świetne chórki. "A War Against You" przede wszystkim przyjemnie się słucha. Nie jest to kiczowaty college'owy punk. Następcę świetnego "Our Darkest Days" wyprodukował nie byle kto, bo Cameron Webb, przez ponad dekadę dający wspaniałe brzmienie legendarnego Motörhead. To dzięki niemu album ma soczystość i porywającą moc. Ale Ignite wiedzieli, co robią, bo to już ich trzecia współpraca z tym producentem. Najważniejsze, jak zawsze, są piosenki. Te Kalifornijczycy napisali rewelacyjne! "Begin Again", "Nothing Can Stop Me", "This Is A War", "Rise Up" czy "Where I'm From" mają szanse (wręcz powinny!) stać się hymnami takiej muzyki. Zoli oddał jeszcze hołd ojczyźnie swoich rodziców, zamieszczając jako ukryty utwór "Where I'm From" po węgiersku. Bycie imigrantem to ważny temat na płycie. Zoli wie doskonale, co to znaczy żyć w rodzinie imigranckiej, bo sam tego doświadczył. Pewnie dlatego tak dobrze piosenki się wchłania. Nie ma ściemy, tanich komercyjnych chwytów. Jest sama prawda.

Płyta mknie niemal bez zatrzymywania. Nie wiadomo, kiedy mija tych 45 minut. Kiedy miną, chce się słuchać tego albumu jeszcze raz i jeszcze raz. Dygresja na koniec - Ignite istnieje ponad 20 lat, a jego muzycy mają w sobie pasję i energię 20-latków. Chcą zwracać naszą uwagę na istotne kwestie. I zmieniać świat na lepsze. Dlatego warto ich wspierać.