Dream Theater - "The Astonishing"

Megafon.pl
Megafon.pl
Kategoria muzyka · 28 stycznia 2016

Ponura wizja braci Wachowskich z serii "Matrix" spełniła się. Na razie na szczęście tylko na płycie Dream Theater. "The Astonishing" to może nie zdumiewająca, ale na pewno zgrabnie przedstawiona opowieść o świecie, w którym człowiek nie ma zbyt wiele do powiedzenia.

Koncept album to żadne novum w liczącej ponad trzy dekady historii zespołu. Z rachunków zawsze byłem kiepski, ale o ile dobrze liczę "The Astonishing" to czwarte dzieło bogów progmetalu mające charakter zamkniętej historii. Dopracowane ze starannością, z ośmioma bohaterami, specjalną mapką i pewnie jeszcze wieloma innymi niespodziankami. Mój tryb przypuszczający wynika stąd, że otrzymując album w wersji promocyjnej, nie zostałem obdarowany tekstami ani szczegółami historii. Dzieląc się wrażeniami, znam trzech z ośmiu bohaterów i wiem, że koncept dotyczy futurystycznego świata o charakterze totalitarnym, w którym muzykę mogą tworzyć tylko maszyny. Rzecz jasna znajdują się rebelianci, którzy na taką rzeczywistość się nie godzą i z ciemiężcami walczą. Nie pierwszy i ostatni raz z podobnymi opowieściami się stykam. Ale Dream Theater swoją przedstawił w sposób, który mnie zaciekawił, wciągnął i kazał na nowo uwierzyć, że ten zespół ma jeszcze rezerwy.

Dlaczego poprzedniej płycie powiedziałem "nie", a tej mówię "tak"e Dream Theater, a ściślej, John Petrucci i Jordan Rudess, bo to oni odpowiedzialni są za muzykę, podzielili wprawdzie opowieść aż na 34 kawałki i dwa akty, ale zachowali się inteligentnie, z wyczuciem, bo dużo z tych części jest krótkich (najdłuższa piosenka na płycie ma nieco ponad 7 minut) i łatwo wchłanialnych. Jakby muzycy tworzyli ilustrację do filmu, kiedy często konieczne jest napisanie bardzo krótkich fragmentów, odpowiednio podkreślających emocje, dających właściwy podkład pod scenę. Tych uroczych miniaturek jest na "The Astonishing" dość sporo i wiele z nich jest, nomen omen, zdumiewająco pięknych. W niemałej mierze to zasługa Johna i Jordana, choć podkreślić trzeba również wielki udział Davida Campbella, taty Becka, w aranżowaniu partii orkiestry (nagrywali filharmonicy z Pragi) i chóru. Paleta barw ma dużą rozciągliwość, bo poza krótkimi ilustracjami (silnie inspirowanymi klasykami progresu), mamy typowy dla Dreamów epicki, chwilami wręcz bombastyczny progmetal (np. "Brother, Can You Hear Me"), ostre akcenty metalowe, a nawet deczko kabaretu i muzyki etnicznej (świetny "Three Days") oraz nowoczesnych, elektronicznych hałasów. Co podoba mi się szczególnie, James La Brie mniej ucieka w wysokie rejestry, śpiewa w sposób bardziej stonowany, co dokłada znaczącą cegiełkę do przyjemności przyswajania "The Astonishing".

Nie jest to na może najlepszy koncept album Dream Theater, bo to jednak nie poziom "Metropolis Pt. 2...", ale muzycy stworzyli materiał, którego pomimo nielichych rozmiarów, słucha się z przyjemnością i zaciekawieniem. Chętnie obejrzałbym film na podstawie opowieści z "The Astonishing". Może niekoniecznie musieliby go nakręcić, obecnie, pan Wachowski i pani Wachowska, ale myślę, że Neill Blomkamp zrobiłby z tego kawał porządnej sztuki filmowej.