Na ile artysta może sobie pozwolić podpisując kontrakt z wytwórnią fonograficzną? Z pańskiego wykładu wynika, że swoboda artysty jest bardzo ograniczona – w biznesowym sensie.
To wszystko zależy od pozycji z jaką siada się do stołu negocjacyjnego. Jeżeli jest to pozycja artysty początkującego, który nie ma innych alternatyw, czyli innymi słowy – zainteresowała się nim tylko jedna firma – to jego pozycja nie jest pewnie zbyt mocna. Czysta ekonomia. Wszystko zależy od tego jaką siłę negocjacyjną ma artysta: czy jest to gwiazda, po którą ustawia się kolejka chętnych, czy jest to artysta, który nie ma alternatyw. Podam taki przykład: wczesne lata 90. XX w., scena grunge'owa w Seattle, Nirvana staje się jednym z pierwszych, bardzo popularnych zespołów – firmy od razu pospieszyły podpisać kontrakty z pozostałymi miejscowymi artystami: Soundgarden, Alice in Chains, Pearl Jam. Oni siadali do negocjacji z dosyć mocną pozycją. Wiedzieli, że to do nich przyjechano, to im zaproponowano podpisanie kontraktu. W takiej sytuacji jest oczywiście dużo łatwiej – gorzej jeśli jesteś artystą bez innych opcji.
Jak zatem rozpocząć ten właściwy start? Czy chodzi o wbicie się w trendy muzyczne, pójście w nurt muzyki komercyjnej, czy warto jednak pozostać w zgodzie z samym sobą i tworzyć to co uważamy za słuszne?
Wszystko zależy od tego, co dany artysta chce osiągnąć. Są tacy, którzy będą się dobrze czuli z tym, że pójdą nieco bardziej komercyjną ścieżką. Inni będą stawiać przede wszystkim na walory artystyczne. To wszystko jest indywidualną kwestią zależną od artysty. Z drugiej strony wszystko jest też kwestią tego, z czego artysta musiałby zrezygnować, żeby wbić się – przykładowo – w modne trendy. Jeżeli jest to niewielka zmiana image'u, a muzyka, którą gra jest bardzo popularna, to już będzie łatwiej i pewnie niejeden pójdzie na taki układ. Jeżeli jest to sytuacja zupełnej rezygnacji z własnych ideałów (jeżeli w jakieś się szczerze wierzy) czy całkowitego prze-aranżowanie brzmienia, być może artyści będą się z tym źle czuć.
Ja bym uogólnił to tak: jeżeli artysta chce zwiększyć swoją pozycję negocjacyjną przystępując do podpisania kontraktu, to przede wszystkim powinien mieć za sobą fanów i coś, co nazwałbym „portfolio”. Jak szukamy pracy to pokazujemy potencjalnemu pracodawcy życiorys i wtedy wszelkie doświadczenie zawodowe może być przez niego ocenione. Jeśli mówimy o podpisaniu kontraktu przez muzyka, to jeżeli: grał koncerty, ma fanów którzy „zalajkowali go" na Facebooku (i ten profil się rozwija), zagrał np. na przeglądzie młodych talentów – to naturalnie rzecz biorąc taki artysta będzie miał nieco większe szanse, by dostać propozycję kontraktu. Chodzi więc o to, by artysta mógł pokazać temu potencjalnemu wydawcy, że ktoś za nim stoi i mogą być z tego pieniądze, bo generalnie o ich zarabianie wydawcy chodzi. Trzeba mieć świadomość, że wydawcy dobrze zbadają takiego początkującego artystę. Moi respondenci – reprezentujący firmy fonograficzne – mówią mi, że mają oni obraz całej sceny w Polsce, z nurtu szeroko rozumianego pop-rocka. Wiedzą kto gra, kto jest popularny i jeszcze nie podpisał kontraktu z żadną wytwórnią. Rzadko zdarza się im przegapić kogoś takiego jak Domowe Melodie. Jeżeli ktoś jest dobry, grywa regularnie i buduje społeczność fanów, to prędzej czy późnej zapewne coś wyda.
I ten sukces osiągnie?
Tego nie wiem, ale dostanie propozycję kontraktu. Może się okazać, że nic z tego nie będzie, ale przynajmniej będzie miał szansę zaistnieć.
Czy warto w takim wypadku zainwestować w prawnika?
Jeżeli dostaniemy konkretną propozycję umowy, to na pewno warto pokazać ją prawnikowi. Powiedziałbym nawet szerzej – prawnikowi z doświadczeniem. Jeżeli pokażemy to prawnikowi, który zna się przykładowo na rynku jabłek, to może się okazać, że od strony prawnej wszystko jest niby w porządku. Jednak taki prawnik nie będzie nam w stanie powiedzieć, jak proponowane zapisy mają się do typowych umów podpisywanych przez debiutantów. Jest to tak specyficzny i złożony rynek, że o własności intelektualnej trzeba sporo wiedzieć. Nawet nie wyłącznie o własności intelektualnej, gdyż to co może być typowe w kontrakcie wydawniczym, jeżeli chodzi o wydanie książki, może być niespotykane w kontrakcie nagraniowym. Najlepiej więc, gdyby to był prawnik z pewnym doświadczeniem w branży fonograficznej, co jest oczywiście trudne, ponieważ takich prawników nie ma wielu.
Czym ogólnie różni się nasz rynek fonograficzny od zagranicznego? Czy są jakieś diametralne różnice?
Próbowałem pokazać na prezentacji, że nośniki cyfrowe, czyli streaming, Youtube, czy sprzedaż plików w Polsce nie przynoszą tak dużo środków jak np. w Szwecji, gdzie subskrypcje czyli streaming zdominowały praktycznie sprzedaż nagrań. Tam płyty nie są tak istotne jak streaming. Na pewno tutaj jesteśmy kilka lat za czołówką, ale wydaje się, że będzie to u nas zmierzać w podobną stronę. Nie prognozuję, że dokładnie za 5 lat streaming będzie stanowił ponad 50% przychodów branży, jednak jest to prawdopodobne. Jeżeli porównamy się z rynkami krajów na zbliżonym poziomie rozwoju, czyli Czechami lub Węgrami, to nasz rynek jest dosyć podobny – choć większy, jako że Polska ma dużo więcej mieszkańców niż nasi południowi sąsiedzi. Polski rynek fonograficzny, biorąc pod uwagę przychody branży, jest w tej chwili na 23 pozycji na świecie, co jest całkiem przyzwoitym wynikiem.
Jaki jest najchętniej rozchwytywany gatunek muzyczny przez wytwórnie?
Ciężko powiedzieć. Po pierwsze, są bardzo różne wytwórnie – jedne wydają niemal wszystko, inne są mocno wyspecjalizowane. Po drugie, są takie wytwórnie, jak te trzy największe, które wydają bardzo różne gatunki. Mają jednocześnie w ofercie jazz, klasykę i oczywiście pop-rock. Jeżeli miałbym wskazać na jedną scenę muzyczną, która rozwija się niezależnie od głównego nurtu – czyli tego co gra radio RMF, radio Zet i tak dalej, to jest to zdecydowanie hip-hop. Jeżeli porównać np. scenę punk-rockową, która była silna w latach 80., z tym jak wygląda to teraz, to punk rock zszedł na dalszy plan, a hip-hop dominuje.
A czego pan na co dzień słucha?
Słucham bardzo różnych rzeczy zarówno gitarowych, folkowych, jazzowych, jak i trochę elektroniki. Nie słucham z reguły popu i hip-hopu. Poza tym praktycznie wszystko.
Uważam, że w popie dzieje się bardzo wiele jeżeli chodzi o komercyjne rzeczy. Moim zdaniem to gatunek, który schodzi na złą drogę.
To jest normalne i nie ma się czym przejmować. Zawsze istniały gusta wyższe, średnie, niższe. Pop zawsze był i będzie, więc nie ma się tym co martwić.
Czy według pana istnieje coś takiego jak wyrafinowany, wartościowy pop?
Pewnie tak, ale trzeba o to pytać osób, które znają ten gatunek. W każdym gatunku można znaleźć artystycznie wartościowe rzeczy. Trzeba pamiętać o tym, że ciężko jest przewidzieć co przetrwa 100 lat. Może się okazać, że za 100 lat badacze naszych czasów powiedzą, że disco polo było najbardziej innowacyjnym nurtem w ostatnim polskim 25-leciu. Jeżeli oni tak uznają, to widać zobaczą coś czego my nie widzimy dzisiaj.
Jak już pan wspomniał o disco polo, to uważam że warto zapytać – jak pan uważa, dlaczego jest to tak popularny gatunek muzyczny? Dlaczego utrzymuje się on na dość wysokiej pozycji?
Trzeba zapytać muzykologów i socjologów. Od strony socjologicznej uważam, że to fascynujący gatunek i bardzo chciałbym mieć kiedyś czas, żeby zbadać tę scenę.
Mam zamiar zająć się tym po prostu z czystej ciekawości. Analiza bardzo prostych tekstów. Jest to w jakiś sposób ciekawe w czym tkwi fenomen tej muzyki.
To jest bardzo ciekawy temat. Nie podejmę się natomiast bardzo wyrafinowanej analizy, gdyż wiem tyle co przeciętny słuchacz – nie badałem tematu naukowo. Myślę, że w dużej mierze disco polo po prostu trafia w gust wielu mieszkańców tego kraju. Nie pomstuję nad disco polo, ponieważ to gatunek bardzo ciekawy, wolałbym chyba disco polo, od plastikowego popu, który jest zaimportowany z zagranicy, a muzycznie nie jest dużo lepszy. Pokuszę się o opinię, że disco jest pewnego rodzaju innowacyjnym połączeniem i przetworzeniem tego co dotarło do nas z Zachodu i tego co było tutaj zawsze. Gatunek ten od „zwykłego popu” odróżnia właśnie ten komponent lokalności. Taka muzyka zawsze będzie mniej lub bardziej popularna i nie ma się co tym przejmować. Jeżeli już chcemy na nią narzekać, to trzeba podkreślić, że tym czego u nas brakuje jest edukacja muzyczna od podstawówki, umożliwiająca każdemu osłuchanie się np. z muzyką klasyczną i jazzem. Pewnie rządzący mogliby w tym kierunku coś zmienić, ale to samo można powiedzieć o edukacji plastycznej i bardzo wielu rzeczach.
Powiem panu, że mnie pan bardzo zaskoczył. Większość muzyków działających w branży muzycznej często potępia disco polo i uważa, że to miałki gatunek.
Tak, potępiają, ale trzeba zwrócić uwagę na to, że często jest to potępianie zabarwione trochę zazdrością, jeżeli mówimy o ludziach z branży. Ci wydawcy, którzy potępiają ten gatunek, mówią np. że nie wydają disco polo, bo się tym brzydzą, ale jednocześnie zazdroszczą wydawcom tego gatunku zarobków. Ja jestem osobą trochę spoza tej sceny, więc trudno mi to komentować. Jest to bardzo ciekawe zjawisko socjologiczne.
Pana autorytet muzyczny?
Są dziennikarze muzyczni, których cenię i którzy pokazują mi nowe rzeczy, ale to nie jest tak, że za każdym razem się z nimi zgadzam. Jeżeli miałbym wskazać kogoś kogo chętnie słucham mówiąc np. o audycjach radiowych, to na pewno będzie to pan Wojciech Waglewski, pan Grzegorz Hoffmann. Kiedyś to byli inni, a jutro też pewnie będą inni.
Bardzo dziękuję za rozmowę.