Najbardziej interesuje mnie muzyka „lokalna” (wywiad z Mariuszem Hermą).

Mat
Mat
Kategoria muzyka · 30 października 2015

Mariusz Herma to dziennikarz muzyczny „Polityki”, założyciel serwisu beehype, autor znakomitego bloga Ziemia Niczyja, a także wykładowca Akademii Menedżerów Muzycznych. Podczas krakowskiej konferencji Tak Brzmi Miasto 2015 przedstawił wykład na temat tego, co było, jest i będzie w muzyce, a także wziął udział w panelu dyskusyjnym: Misja dziennikarstwa muzycznego.

Jaka muzyka najbardziej ciebie interesuje?

Muzyka młoda, która dopiero próbuje się wydostać z garażu czy sypialni – albo granic lokalnej sceny. Bo w tej chwili najbardziej interesuje mnie muzyka „lokalna”. Czyli pochodząca z tych 99 procent krajów, którymi zazwyczaj się nie interesujemy, która nie funkcjonuje w obiegu globalnym. A więc raczej Praga, Tokio, Kapsztad, Rio czy Kraków niż Nowy Jork i Londyn.

O tym również piszesz na swoim blogu Ziemia Niczyja?

Blog istnieje od sześciu lat i przewijały się na nim wszelakie tematy. Od recenzji muzycznych przez analizy rynku muzycznego po ciekawostki – oraz dyskusje o sensie pisania o muzyce. Generalnie odzwierciedla to, czym w danym momencie się interesuję i zajmuję. No i jest przestrzenią dzielenia się przemyśleniami, które nie mieszczą się gdzie indziej. Blog bywa też szkicownikiem. Często bywało tak, że o czymś krótko napisałem na blogu, wywiązała się z tego ciekawa dyskusja z czytelnikami, po czym pisałem na ten temat duży artykuł do tygodnika.

 

Obecnie sporo uwagi poświęcam wspomnianej muzyce z lokalnych scen, którą na co dzień zajmuję się w serwisie Beehype – współtworzę go wspólnie z kilkudziesięcioma dziennikarzami z całego świata.

Co zadecydowało o tym, że zainteresowałeś się taką muzyką?

Jakiś czas temu zapytałem sam siebie, co mnie w muzyce najbardziej cieszy – z perspektywy dziennikarza oraz z perspektywy słuchacza. W obu przypadkach odpowiedź była ta sama. Znalezienie ciekawego wykonawcy z Korei Południowej, o jakim nigdzie jeszcze nie czytałem. Albo piosenkarki z Argentyny, której nawet rodacy jeszcze nie odkryli. Świetnego Belga.

 

Z różnych historycznych względów słuchamy muzyki głównie z Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych, ewentualnie z Kanady czy Skandynawii. A co zresztą świata? Przecież są tuziny innych fascynujących scen. Do niedawna nie mieliśmy do nich dostępu. Ale teraz mamy internet. Mimo to słuchamy setek anglosaskich płyt, a nie wiemy, co grają choćby Słowacy czy Czesi.

 

Uświadomiłem sobie, że gdy odkrywam kogoś nowego w dalekiej Azji albo na Bliskim Wschodzie, to radość jest nieporównywalnie większa niż ze słuchania n-tej kapeli gitarowej z Kalifornii. Podobnie jest z pracą dziennikarską. Po latach recenzowania płyt i robienia wywiadów z artystami, o których piszą wszyscy dziennikarze muzyczni świata, nagle odnalazłem niszę, która pozostaje zupełnie zaniedbana, a która jest niezwykle potrzebna w tych czasach, gdy posiadamy wszelkie narzędzia, by się muzycznie skomunikować i zainteresować sobą nawzajem. Ale tego nie robimy z braku świadomości, że gdzieś tam tak fantastycznie grają. I że nasze granie też może spodobać się na drugim krańcu świata. A gwarantuję – bo w ciągu półtora roku to przetestowaliśmy – że młoda Polska muzyka może się podobać w Brazylii czy Japonii. Potrzeba tylko pośredników pomiędzy artystami a publicznością. Jako dziennikarz odnalazłem się w roli takiego pośrednika, który Polakom może pomóc dotrzeć do muzyki z Chile, a Chilijczykom do muzyki z Polski.

Jaka jest misja współczesnego dziennikarstwa muzycznego?

Nie ma misji dziennikarstwa muzycznego, natomiast jest misja dziennikarza muzycznego. Pomysł na to, dlaczego, dla kogo, jak i jaką muzyką chcę się zajmować. I na to każdy dziennikarz musi sobie odpowiedzieć sam. Z tego też powodu jest to fantastyczny zawód, bo można go wykonywać w dowolnym stylu. Każdy zwraca uwagę na co innego, czym innym się interesuje i inaczej to opisuje. Oczywiście byłoby świetnie, gdyby dziennikarz rzeczywiście wierzył w muzykę, którą się zajmuje. I by bronił się przed rutyną, bo po tysiącu recenzji czy setce wywiadów może się pojawić ryzyko znudzenia. Warto szukać sposobów, by odnawiać w sobie tę fascynację muzyką, dla której w ogóle zaczynało się przygodę z tym zawodem. Ale z drugiej strony: można być też bardzo dobrym rzemieślnikiem, dziennikarzem muzycznym z zawodu bardziej niż z pasji. I wciąż znakomicie ten zawód wykonywać. 

Jaki jest twój główny cel jako dziennikarz muzyczny? Czy za 10 lat nadal masz zamiar zajmować się tą muzyką, którą teraz się zajmujesz, czy może przewidujesz jakieś zmiany?

Na pewno będą zmiany, skoro dotąd były. Przynajmniej taką mam nadzieję. Tak jak muzycy ewoluują, tak jak słuchacze zmieniają swoje gusta – przynajmniej niektórzy – tak też warto co jakiś czas przewietrzyć własne playlisty. Moim osobistym celem jest nadal lubić tą pracę. Bo to zbyt fajny zawód, żeby się nim zwyczajnie nie cieszyć, uprawiać tylko z obowiązku. A mniej prywatnie: chciałbym dołożyć choć małą cegiełkę do tego, by przekierować nieco zainteresowania muzyczne słuchaczy i mediów. Żeby nie było tak, że 90% procent muzyki, którą słuchamy, przychodzi do nas z Nowego Jorku i Londynu – a pozostałe 10% to Polska. Tylko żeby podzielić ten tort sprawiedliwiej. Ignorować dziś artystów z Japonii, Brazylii, Izraela czy Czech – to grzech. Bo to fantastyczne sceny. A do tego gdy się nimi zaczniemy interesować, najpewniej zainteresowanie to zostanie prędzej czy później odwzajemnione.

Uważam podobnie, aby promować muzykę niszową, której nie znamy. Życzę zatem powodzenia i dziękuję bardzo za rozmowę.