W jaki sposób polski rap łączy się z polską muzyką lat osiemdziesiątych? Jak słucha się muzyki, której powstawania nie mogło być się świadkiem? Kiedy zaczęła się era powstawania elektronicznej muzyki? Katarzyna Stolarczuk o krajowym synth-popie lat osiemdziesiątych.
Po nitce do kłębka. Do napisania tego artykułu zainspirował mnie szereg publikacji muzycznych i jedna tekstowa. Za punkt pierwszy mojej podróży do wnętrza polskiego synth-popu trzeba uznać zeszłoroczny album rapowego zespołu PRO8L3M, mam tu na myśli pracę DJ Steeza, który całe brzmienie płyty oparł na polskiej muzyce lat '70 i '80. Odsłuchując krążek jeszcze we wrześniu starałam się wyszukiwać źródła tych sampli, które brzmiały mi w uszach echem dźwięków słyszanych w dzieciństwie. Jeśli twój ojciec również był szczęśliwym posiadaczem magnetofonu szpulowego bądź kolekcji płyt winylowych – wiesz o czym mówię.
Płyta Art-Brut to ciekawa retrospekcja do czasów głębokiego PRL-u, dla mnie – do wczesnych lat dziewięćdziesiątych kiedy byłam kilkuletnią dziewczynką. Zastanawiające jest na ile te dźwięki zapisały się w mojej pamięci – nie raz wracałam w późniejszych latach do konkretnych utworów Urszuli, Budki Suflera, Lombardu czy Zdzisławy Sośnickiej. Powodowana tym stricte biologicznym impulsem pamięci rozpoczęłam swoją wędrówkę wstecz, do tragicznego okresu dziejowego, który jednocześnie był, w mojej opinii, jednym z najbardziej płodnych momentów sztuki w Polsce.
Dziś, w czasach Google i Youtube, wyszukanie informacji na temat synth-popu zajęło mi, w przybliżeniu, dwie sekundy. Tą drogą znalazłam się na stronie http://wearefrompoland.blogspot.com/, na której trafiłam na szeroki artykuł o tej samej tematyce (polecam!). W zestawieniu znalazłam nie tylko znane mi dotąd utwory ale również istne muzyczne perełki, o których istnieniu nie miałam dotąd pojęcia. Nie chcąc tworzyć tu monumentalnego artykułu o synth-popie w Polsce (zainteresowanych odsyłam do bloga podanego wyżej) wymienię dziesięć utworów, które wywierają na mnie wrażenie największe.
Marek Biliński – Dom w dolinie mgieł
Będąc zupełnie szczerą – to ten utwór przekonał mnie, że warto napisać choć kilka słów na temat electropopu. Mój świat eksplodował. Okazało się bowiem, że trzy dekady temu Polak robił ten rodzaj muzyki, którym urzekł mnie m.in. Kavinsky całkiem niedawno. I nie, ta stara muzyka nie jest gorsza jakościowo, jakby zupełnie nie była ograniczona różnicami sprzętowymi. Dom w dolinie mgieł to utwór kompletny, w którym nie tylko świetnie zastosowano dźwięki syntezatora (praktycznie cały utwór zbudowany jest na kombinacji dźwięków i tempa synthu), na uwagę zasługuje również przyjemne wtrącenie perkusjonaliów, a staroszkolny bas (kojarzący mi się z grami video z lat dziewięćdziesiątych) stanowi trzon całej ścieżki.
Budka Suflera – Noc komety
Utwór wybrany z kilku powodów. Powód numer jeden: Felicjan Andrzejczak i jego „ciarogenny” głos (swoją drogą uważam, że był najlepiej dobranym wokalistą Budki). Powód drugi: partia śpiewana przez Urszulę – świetnie urozmaica numer, głos wokalistki bardzo ładnie „leży” na wysokich tonach syntezatora. Powód trzeci: konstrukcja muzyczna. Do stricte gatunkowych brzmień można zaliczyć bas i wspomniany już syntezator, na ścieżce słyszymy też typowe dla rocka dźwięki gitary elektrycznej i perkusji (choć ta, być może jest to „zasługa” miksu, zdaje się stanowić tło).
Dwa plus jeden – XXI wiek
Wspominając na początku moje poszukiwania sampli miałam na myśli głównie „przekopanie się” od kawałka W tej podróży do źródłowego XXI wiek (dyskusję o etyce wykorzystania sampla odkładam na margines). W interpretacji Pro8l3mu urzekł mnie niesamowicie refren i śpiewane w nim „jeszcze się w tej podróży, nie daj Boże, nie jedno zdarzyć może, złych przygód pewnie trafi się nam ze sto”, jak się okazało w oryginale jest to nie chorus a początek tekstu. Znów, jak w przypadku utworu wyżej, pięknie komponuje mi się damski głos (jeszcze wyższy niż Urszuli) z tonami syntezatorów. Pierwszy raz też (być może wcześniej nie zwróciłam na to uwagi) zetknęłam się w starszej muzyce z handclapami, ciekawe jest też szybkie tempo perkusjonaliów, dzisiaj charakterystyczne dla rapowego newschoolu.
Zdzisława Sośnicka – Aleja Gwiazd
Aleja Gwiazd – (nostalgiczne westchnienie) muszę przyznać, jest moim licealnym znaleziskiem. Pamiętam jak ogromne wrażenie zrobiła na mnie konstrukcja muzyczna i skala głosu pani Sośnickiej. Wracając do tej piosenki dzisiaj te wrażenie wcale nie słabnie. Podoba mi się też wielorakość bębnów i (to wtrącenie tyczy się wielu piosenek w tym zestawieniu) wykorzystanie efektów na ścieżkach wokalnych, w tym wypadku pogłosu. Utwór datowany jest na 1987 rok, zachodzę w głowę jak i na jakim sprzęcie robiło się TAKIE RZECZY w tamtej epoce. Przy tym odsłuchu szczególnie zwracam uwagę na tekst, może wynika to właśnie z przyjemnego wspomnienia. Z jednej strony nieskomplikowany, z drugiej – ciut moralizatorski refren kiedyś kształtował moją wrażliwość tekściarską, teraz zauważam na ile jest uniwersalny i ponadczasowy.
Dwa Plus Jeden – Requiem dla samej siebie
Skoro wspomniałam o tekstach – w tym akapicie chciałabym się na nim skupić szczególnie. Dla dumnej członkini „Klubu Dwadzieściakilka” historia jak ta jest iskrą do refleksji nad moim „ja” dziś i jutro. Andrzej Mogielnicki napisał wzruszającą piosenkę o tym, jak wartości przemijają a my boleśnie dorastamy. Muzyczną warstwę tworzą krótkie uderzenia basowe i równie krótkie dźwięki synthu. Po raz drugi w tym zestawieniu biję pokłony dla Elżbiety Dmoch, za spokojne wprowadzenie, ostre rozbudowanie (mam tu niejasne skojarzenie z Agnieszką Chylińską) i napawające niedosytem zakończenie.
Anna Jurksztowicz – Przenikam
Przyznam się bez bicia – nie mam pojęcia czy to jest klasyczny synth-pop ale chętnie podciągnę Przenikam za sprawą wariacji syntezatora w drugiej części kompozycji (pierwsza kojarzy mi się bardziej z amerykańskim disco czy soulem, głównie „ciepły” bas wprawia mnie w zakłopotanie). Z pożytkiem dla mojego dzieciństwa nie przyszło mi żyć w czasach publikacji tej muzyki, pozwolę sobie jednak przypisać pieśń tę pod moje zestawienie, wydaje mi się bowiem, że wykon Anny Jurksztowicz dał początek nadchodzącej fali disco (niestety w wersji polo) w Polsce. Na koniec poratuję tę moją małą teorię przez zwrócenie Państwa uwagi na tempo, sposób śpiewania refrenu i (zamglone przez luki w pamięci) podobieństwo do Chaki Khan. Swoją drogą mój argument syntezatorowy brzmi pysznie!
Rezerwat – Zaopiekuj się mną
Utwór znany znakomitej większości polskich słuchaczy. Dźwięki charakterystyczne dla dziedziny, o której traktuje ta publikacja, są słyszalne raczej w tle, jako uzupełnienie. Muzyka została wykorzystana na Art-Brut w utworze o tym samym tytule. To drugi i ostatni męski wokal (przyznam, że te damskie „siadają mi” o wiele bardziej, kobiece barwy zdają się lepiej komponować z tak często wykorzystywanymi wysokimi tonami), którym się tu posiłkuję. Ażeby namalować pełen obraz eloctropopu w Polsce należałoby dodać pozycję o Kapitanie Nemo, niestety zupełnie nie podoba mi się głos Bogdana Gajkowskiego, proszę więc dla równowagi o przesłuchanie Zaopiekuj się mną w dwóch wersjach, dla zainteresowanych – po kilka razy.
Halina Frąckowiak – Ucieczka
Jak zauważono już w artykule na blogu Halina Frąckowiak w latach osiemdziesiątych stroniła od sztandarowego ujęcia synth-popu, a przynależność do tej dziedziny zaskarbiła sobie za pomocą budowania klimatu utworów. Zaletę tę wykorzystał nie tylko DJ Steez (Nie ma ratunku) ale również znany doskonale rapowym słuchaczom producent Quiz. Na świetnie przyjętym albumie Materiał Producencki znalazła się ścieżka Mogę napisać, na której genialne zwrotki położył łódzki raper Green.
Urszula – Cztery litery
Na deser zostawiłam sobie Urszulę w wydaniu solowym, przyznaję, nie bez kozery. Jej muzyka (może za wyjątkiem dwóch ostatnich albumów) gościła w moim domu najpierw za sprawą mojego ojca, następnie moją. Największa fascynacja przypadła na koniec podstawówki (z tego miejsca pozdrawiam panią Iwonę, która tę konkretnie pasję muzyczną ze mną dzieliła i znacznie ją akcelerowała), ale nadal chętnie wracam do części utworów lubelskiej wokalistki. Z ciężkim sercem wybrałam tylko dwa kawałki, trafiają one za to bardzo celnie w naszą kategorię. Cztery litery są zbudowane wyłącznie za pomocą rozwiązań elektronicznych (jedynie w wypadku saksofonu prawdopodobnie na żywy instrument nałożono odpowiedni efekt). Moimi ulubionymi momentami są przyspieszone refreny, a sprawcą tych przyspieszeń jest aparat perkusyjny. Zwrotki również nie utrzymują jednego tempa, dużą rolę pełni bas, a finalnie wrażenie jest niezwykle przyjemne – nie ma mowy o nudzie, nogi same tańczą.
Urszula – Luz, blues, w niebie same dziury
„Kaloryfer parzy, dziś zaczęli grzać” – pointa refrenu niezmiennie wywołuje u mnie gęsią skórkę, przepadam za momentami zaśpiewanymi z taką charyzmą. Inaczej niż w Czterech literach nie ograniczono się do samej elektroniki, na zasadzie równouprawnienia goszczą gitary. Nie mam jednak ani kszty wątpliwości co do tego, że to akurat ta pozycja powinna zamykać owe zestawienie. Niezwykle klimatycznie zaśpiewany song, kunsztowne różnicowanie barwy nadają klimatu typowego dla przedostatniej dekady XX wieku.
Dla miłośników filmu Powrót do przyszłości rozkręcający się rok jest szczególny. Przygotowując się do napisania tego opasłego stwora w postaci artykułu obejrzałam teledyski do części wymienionych wyżej piosenek. Niesamowita była to podróż w czasie, nie tylko muzyczna ale i wizualna. Zwyczajnie szokująca jest przepaść technologiczna, różnica między tym, jak muzycy i reżyserowie wyobrażali sobie obecną dobę. W trakcie przygotowywania się do tej relacji niejednokrotnie byłam pod wrażeniem rozwiązań na płaszczyźnie dźwięku i jego modyfikacji. Oscylując wokół końcowej refleksji zastanawiałam się nad ponadczasowością muzyki jako takiej i choć lata osiemdziesiąte oraz synth-pop nie są nam aż tak drastycznie odległe, to muzyka ta nie stanowi już głównego nurtu, ba! pewna jestem, że część rapowych słuchaczy była zaskoczona brzmieniem krążka Art-Brut. Jakkolwiek nie oceniać techniki wykorzystania sampli w kontekście praw autorskich, odmówić DJ Steezowi czy Quizowi nie można efektu utrzymania przy życiu muzyki, która dziś jest pogrzebana gdzieś w piwnicach naszych rodziców w postaci taśm czy winyli.