Dobra piosenka sama się obroni. Rozmowa ze Skubasem

Patrycja Badysiak
Patrycja Badysiak
Kategoria muzyka · 31 grudnia 2014

Choć wcześniej udzielał się w różnych muzycznych projektach, ze swoim autorskim materiałem zadebiutował dopiero dwa lata temu. Od razu zdobył jednak grono wiernych odbiorców. Teraz promuje swoją drugą płytę, „Brzask”, która także spotyka się z dobrym przyjęciem. O swojej twórczości i koncertach, o tym, że coraz bardziej lubi ludzi i że jest fanem swoich piosenek, tuż po swoim krakowskim występie w Rotundzie Patrycji Badysiak opowiadał Radek Skubaja, czyli SKUBAS.

Patrycja Badysiak: Na początku chcę Cię zapytać o najnowszą płytę. Miała być kontynuacją pierwszej, ale tym razem wszystkie piosenki są już napisane po polsku. Mówiłeś, że wolisz śpiewać w tym języku, bo wtedy jest lepszy kontakt z publicznością.

 

Skubas: Na pewno wybór, że testy będą po polsku, nie zależy od tego, czy bardziej się to podoba publiczności, jednak większość ludzi przychodzących na koncerty to Polacy, więc bardziej do nich to słowo trafia. Angielski jest przepięknym językiem, ale jest językiem obcym, więc po prostu wybrałem treść nad formę.

 

A widzisz różnicę w odbiorze tych płyt na koncertach?

 

Gdyby było tak, że chcielibyśmy o tej pierwszej płycie zapomnieć, to byśmy grali tylko drugą. A my bardzo lubimy grać utwory z pierwszej płyty. Druga płyta jest moim zdaniem cięższa i głębsza i wcale nie jest łatwiejsza do grania, a prawdopodobnie też do słuchania, ale dla mnie jest to ważniejsza płyta. To jest oczywiste, każdy, kto coś nagrywa, powie ci, że ostatnia jest zawsze ważniejsza.

 

Na dzisiejszym koncercie zauważyłam niesamowitą interakcję między Wami a publicznością. Ty lub ktoś z zespołu rzucaliście coś ze sceny, ludzie odpowiadali, wszyscy się śmiali Często lubicie tak żartować z publicznością?

 

Fajnie jest chyba zapodać jakiś kontrast. Jeśli muzyka jest dosyć introwertyczna czy też, powiedzmy, depresyjna, to jak się pokaże tę swoją prawdziwą twarz – że jednak się nie jest tak do końca smutnym człowiekiem – to jest to przyjemniejsze dla wszystkich. Bo gdybym na każdym koncercie był w stanie, w jakim utwór został napisany, to bym się chyba spalił po dwóch koncertach. To jest więc taka odskocznia, pokazanie, że jesteśmy szczęśliwi i cieszymy się z tego, że gramy, że są ludzie… Nawiasem mówiąc, jest to trzeci koncert [z rzędu, bez dnia przerwy w trasie – przyp. red.], a poprzednie dwa też były dla mnie satysfakcjonujące, więc tak trzymać, no!

 

Po koncercie też byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam, że wychodzisz do ludzi i sobie z nimi rozmawiasz. Tak naprawdę każdy, kto chciał, mógł do Ciebie podejść, pogadać. Poświęcasz fanom swój czas, pewnie jest to dla Ciebie ważne. A zawsze masz na to siłę?

 

Po pierwsze, nie zawsze mam siłę. Po drugie, jest to dla mnie ważne. Po trzecie, jest tak, że po każdym koncercie potrzebuję chwili, żeby się zregenerować. A zazwyczaj ci ludzie bardzo szybko wychodzą, więc chcąc czy nie chcąc, zawsze do nich idę, bo to też jest jakiś mój obowiązek. A po czwarte, to, że się z nimi właśnie spotykam i rozmawiam, jest sensem grania koncertów. Bo tak to byśmy sobie nagrywali dvd codziennie, wszystko by błyszczało, było ustawione i nastrojone, a chyba nie o to chodzi. Pewnego rodzaju wpadki koncertowe są momentami, które ludzie zapamiętują. Czuć w tym sens.

 

Nie zawsze jednak zdarza się, że zespół wychodzi do fanów na dłużej niż na przykład po to, by rozdać autografy.

 

Rozumiem ich [śmiech]. Nie zawsze jest to łatwe, aczkolwiek chyba im starszym jestem gościem i odkąd otrzymałem jakąś akceptację od większej grupy ludzi, tym bardziej lubię ludzi. Chociaż pewna ludziofobia zawsze istnieje. Jak jest za duże skupisko, potrafię się gubić i nie odnajdywać.

 

Jak sam wspomniałeś, na Twoje koncerty przychodzi sporo osób, do tego jesteś ceniony przez krytyków. Aby jednak dotrzeć do takiego punktu, przeszedłeś pewną drogę. Czy w czasie, gdy zaczynałeś zajmować się na muzyką na poważnie i supportowałeś inne zespoły, wyobrażałeś sobie siebie w takim miejscu, w jakim jesteś teraz? Dążyłeś do tego czy po prostu skupiałeś się na tym, co tu i teraz?

 

Nie, ja jestem czarnowidzem i pesymistą i raczej widziałem przed sobą czarną drogę. To też nie jest łatwy kawałek chleba, tak naprawdę. Ilu jest takich, którzy coś tam grają, śpiewają czy komponują? Jest bardzo dużo zdolnych ludzi i nawet przykłady programów typu talent show świadczą o tym, że jest multum osób, które śpiewają dużo lepiej ode mnie. Ja sobie zdaję z tego sprawę. Natomiast oni nie mają piosenek. Ludzie tu przyszli ze względu na piosenki, a nie dlatego, że jestem przystojnym gościem z szóstką Vadera i głosem Michaela Boltona albo Briana Adamsa. Ja akurat jestem fanem swoich utworów i wiem, że chłopaki z zespołu też je lubią, a to jest najlepsza rzecz.

 

Czyli po prostu wierzyłeś, że to, co robisz, jest dobre?

 

Kiedyś nie wierzyłem. Nie wiedziałem, co będzie, ale to się dzieje naturalnie. Mam 33 lata, płytę wydałem, jak miałem 31, więc dosyć późno. Już jest za późno na robienie kariery w talent show, tym bardziej, że siwe włosy na brodzie przybywają. Ale mężczyzna jest jak wino,  przykład Maleńczuka jest tego najlepszym przykładem.

 

Bardzo zaciekawiły mnie okładki Twoich płyt. Wykonał je Przemek Sainer Blejzyk, artysta street artu, który stanowi połowę znanego i bardzo cenionego na całym świecie składu Etam Cru. Jak doszło do Waszej współpracy?

 

To jest akurat zasługa Agnieszki, która go wyczaiła. Agnieszka jest Krakowianką  naszą pierwszą menadżerką. Robert - tour manager - jest odpowiedzialny za booking i jest naszym wsparciem na koncertach. Pod tym względem spotkałem super ludzi na swojej drodze.

 

Pierwsza okładka jest wynikiem mojego pomysłu. Jest na niej bokser – pies, którego byłem właścicielem. Niestety, Argo już nie żyje, ale był dla mnie bardzo ważny i pomyślałem, że fajnie by było złożyć mu jakiś hołd. Z Przemkiem rozmawiałem przez telefon niecałe 5 minut, powiedziałem mu bardzo konkretnie, co bym na tej okładce chciał. Wysłałem mu nawet zdjęcie takiego wygiętego boksera i on po prostu wysłał mi gotową okładkę. Powiedziałem: „kurde, przecież nie da się tego lepiej zrobić”. W przypadku drugiej płyty było bardzo podobnie.

 

A jak to się stało, że teledysk do Wyspy nonsensu wykonali artyści z Argentyny?

 

Też jest to zasługa Agnieszki, która ich wyszukała,  analizując prace różnych ekip kreatywnych na świecie. Fajnie, że daliśmy zrobić klip komuś spoza naszego klimatu. Wiem, że chcieli mieć przekład tekstu, żeby wiedzieć, o czym jest kawałek. Numer jest dosyć mroczny i niszowy, a oni to ubrali w taką psychodeliczną kreskówkę. Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć animowany teledysk. Dla mnie to jest bomba. Chciałbym mieć tego jelenia na koszulce.

 

Kontynuując wątek współpracy komponujesz muzykę także dla innych artystów, na przykład dla Noviki. Czy czujesz różnicę, gdy tworzysz dla siebie i dla kogoś? Coś jest trudniejsze?

 

To jest tak, że praca nad muzyką najlepiej wychodzi, jeśli się za dużo nie myśli, przynajmniej ja tak teraz mam. Bardzo chętnie współpracuję i będę współpracował z innymi, jednak robię to tak, jakbym to robił dla siebie. Może to jest egoistyczne, ale podejrzewam, że gdybym miał zlecenie – choć w ogóle samo słowo zlecenie w związku z muzyką jakoś źle mi się kojarzy – żeby napisać utwór dla kogoś, kogo w ogóle nie słuchałem i nie cenię muzycznie, pewnie nie miałbym wtedy zajawki, tylko stres, że może się nie udać. Dlatego też staram się układać wszystko tak, jak dla siebie. A zawsze można przecież zmienić wokalistę czy też tonację i różne szczegóły. Dobra piosenka to jest dobra piosenka. Jak działa, ma melodię i jakiś pomysł, to ona się obroni.

 

W wywiadach konsekwentnie podtrzymujesz zdanie, że polskiej muzyce ciężko jest się wybić na Zachodzie, bo nie ma w sobie niczego charakterystycznego, a gdy się śpiewa po angielsku, brzmi to jak powielanie zagranicznych wzorców. Nie widzisz żadnych szans na stworzenie nowej jakości w rodzimej muzyce, poza językiem?

 

Ok, no jest zespół Zakopower na przykład, który korzysta z ludowej tradycji i miesza to w pop. Oni po świecie trochę pojeździli, bo to jest właśnie takie bardzo polskie. Natomiast ta bariera językowa, wieża Babel, to utrudnia, nawet, jak ktoś jest bardzo oryginalny. Maleńczuk jest świetnym twórcą, wokalistą i tekściarzem, ale nie będą przecież zapraszać go do Anglii dla tamtejszych ludzi. Nie da się przeskoczyć tej bariery, chyba, że wychowujesz się tam, gadasz z nativeami, masz poczucie humoru w tym języku, potrafisz znaleźć trzecie dno i tak dalej… Więc lepiej się skupmy na tym, żeby tutaj umościć sobie gniazdo, tak, jak mi się to powoli zaczyna udawać robić. Na koncerty przychodzi bardzo dużo ludzi, nie ma pustki, lecz pełna sala i dzięki temu jest zupełnie inna wibracja… Warto zacząć od tego. Powiedzmy, że w polskim języku potrafię zabłysnąć, a w angielskim potrafię się dogadać. Jadąc tam, musisz animować, że tak powiem, tamtych ludzi, nie tylko odśpiewać materiał.

 

Ale tak, jak powiedziałem na dzisiejszym odczycie w Empiku, takiemu Dawidowi Podsiadło kibicuję. Ma 20 lat, śpiewa światowo, nagrał płytę na światowym poziomie i ciekaw jestem, czy to zachwyci gdzieś tam na Zachodzie. Trzymam za to kciuki.

 

Słyszałem też niedawno taki młody zespół, Kapelanka się nazywa. I daj im, Panie Boże, niech pojadą gdzieś z tym folkiem i go prezentują, ale czy to się uda, nie wiem. Gogol Bordello pochodzi z Europy Wschodniej, ale śpiewa po angielsku, z akcentem. Gdyby śpiewał po ukraińsku, pewnie nikt by nie wiedział o czymś takim jak Gogol Bordello, a to zespół o światowym wymiarze, więc jest to jakaś odpowiedź chyba.