Festiwal Synestezje odbywał się w klubie Studio przez dwa weekendowe dni, od 6 do 7 grudnia. Podczas niego mogliśmy podziwiać muzykę, plastykę oraz słowo, a gwoździem programu, zespalającym wszystkie te formy, miał być właśnie zespół Hey.
Na naszej umęczonej scenie muzycznej, Hey istnieje już od dwudziestu dwóch lat. Pełne pokolenie, kawał czasu. Nie jest to może rekord na miarę niemal dwa razy starszej Budki Suflera, jednak śmiało pozwolę sobie stwierdzić, że Nosowska z kolegami tworzą nadzwyczajny ewenement, nagrywający przez te wszystkie lata bardzo dobre płyty, które nie służą wyłącznie do powiększania dyskografii, jak często wygląda to u innych.
Na początek, po niemal zapełnionej sali klubu Studio, rozległy się dźwięki jednego z najweselszych utworów grupy. Całą noc, z płyty „Echosystem” był czymś na kształt wyjątku potwierdzającego regułę, że teksty Hey są bardziej słodko-gorzkie, niż słodkie, bądź gorzkie. Następnie rozbrzmiały Faza Delta, Mówię, Umieraj stąd i wreszcie Cisza, ja i czas z albumu „[sic!]”. Piosenka ta, mogąca uchodzić niemal za hymn introwertyków, przywiodła mi na myśl lata mojej wczesnej młodości, pierwszych doświadczeń z papierosami oraz intymnych chwil z muzyką, niepotrzebowania nikogo i niczego więcej; dlatego nie mogło jej dziś zabraknąć. Po około trzech i pół minuty Kto tam, kto jest w środku?, z płyty „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!”, która światło dnia ujrzała dokładnie w czasie, gdy miałem nie-szczęście być lokatorem jednego z pobliskich akademików i podziwiać a(bs)trakcje ciemności nocy. Następne w kolejności: Do Rycerzy, do Szlachty, do Mieszczan, a także Muka i A ty spędziłem na wygrzebywaniu z głowy wspomnień, z których wyciągnęła mnie dopiero Wczesna jesień – wykonana w nieco bardziej posępnej, jesiennej aranżacji, niż ma to miejsce na płycie „?”. Dalej Co tam? i Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!, które, mimo że lubiane i wykonane, jak zwykle, profesjonalnie, wydają mi się dziś jedynie przygrywką przed następującymi po nich Byłabym i, przede wszystkim, Dosyć poważnie, które to może uchodzić za chyba najbardziej niedocenianą pozycję w karierze grupy, a które przez mój mózg przeszło jak tsunami, kładąc pod oczami dwadzieścia dwie cebule. Podczas Podobno, kolejnego utworu, byłem w stanie jedynie całować rany, kiedy to rozpoczęło się [sic!], kojarzące mi się z dwoma ważnymi okresami w moim życiu – rokiem 2005, gdy dopiero wycierałem buty na progu dorosłości oraz 2008, gdy ta dorosłość wtargnęła we mnie, cała w błocie. Na koniec, wszechobecny na studenckich ogniskach Teksański oraz Moja i twoja nadzieja, czyli utwory wszystkim dobrze znane z pierwszej płyty w dorobku szczecińsko-warszawskiego zespołu, o nazwie „Fire”. Po właściwej części koncertu przyszła przerwa na bisy, po której, ku uciesze zebranych, Nosowska z kolegami wykonali dwie wersje Zazdrości z rzędu, a także Mimo wszystko, Misie i, na koniec, Schisophrenic Family.
Grudzień jest miesiącem symbolicznym i melancholijnym. Z tego, że właśnie teraz Hey zechciał wystąpić w Krakowie, mieście, w którym pojawiłem się i osiadłem, przypadkowo, już niemal siedem lat temu, mogę się tylko cieszyć. Bardzo rzadko bowiem zdarzają się okazje do tego, by stać się częścią tych symboli i melancholii, a głos Nosowskiej właśnie na to mi pozwolił. Przyjść, przystanąć i odejść w swoją stronę, będąc pewnym, że faktycznie jest ona „swoją”.
Lista utworów:
- Całą noc
- Faza Delta
- Mówię
- Umieraj stąd
- Cisza, ja i czas
- Kto tam, kto jest w środku?
- Do Rycerzy, do Szlachty, do Mieszczan
- Muka
- A ty
- Wczesna jesień
- Co tam?
- Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!
- Byłabym
- Dosyć poważnie
- Podobno
- [sic!]
- Teksański
- Moja i twoja nadzieja
- Zazdrość (dwie wersje)
- Mimo wszystko
- Misie
- Schisophrenic Family
Hey wystąpił w składzie:
Katarzyna Nosowska – wokal
Paweł Krawczyk – gitara, chórki
Marcin Żabiełowicz – gitara
Robert Ligiewicz – perkusja
Jacek Chrzanowski – gitara basowa
Marcin Zabrocki – instrumenty klawiszowe, sampling, chórki
Relacja: Michał Killiński
Zdjęcia: Urszula Jędruch