Paula i Karol to polski zespół folkowy, którego chyba nie da się nie lubić. Doceniani nie tylko w Polsce, ale i na świecie, grają zarówno koncerty kameralne, jak i te na większej scenie, występując na międzynarodowych festiwalach. Paula, „dziewczyna z Kanady”, równolegle z muzyczną robi karierę naukową, pracując jako socjolożka na uniwersytecie w Hamburgu. Karol znany jest też z takich formacji jak Stan Miłości i Zaufania oraz Naiv. Kilka lat temu tych dwoje ludzi stworzyło razem zespół, którego obecny skład liczy 6 osób. W ramach trasy koncertowej promującej ich nowy album, „Heartwash”, 11 października zagrali także w krakowskiej Rotundzie, a przed występem dali się namówić na krótką pogawędkę
Patrycja Badysiak: Naszą rozmowę chciałabym zacząć od tego, co wydaje się najbardziej oczywiste, gdy się o was myśli. Radość bijąca z waszej muzyki i wieczne uśmiechy to pierwsze skojarzenia, jakie się nasuwają, a zarazem najczęściej poruszana w wywiadach kwestia. Jednak nawet największym optymistom zdarzają się czasem kryzysy czy chwile melancholii. Jak sobie w takich sytuacjach radzicie, aby na koncertach utrzymać tę pozytywną atmosferę?
Paula: To pytanie moim zdaniem nawiązuje do tego, o czym ta płyta [Heartwash – przyp. red.] jest. Może ona być odpowiedzią na to, jak pozbyć się w swoim życiu negatywnych emocji, problemów czy porażek życiowych, różnych uczuć, jak poczucie winy czy złość – trzeba nad tym po prostu trochę popracować.Jak taki moment, kiedy chce się iść dalej czy przełamać coś, co w twoim życiu jest trudne czymś pozytywnym. Jeśli pytasz, jak to robić, to ja bym powiedziała, że są różne sposoby. Trochę je opisywaliśmy w swoich piosenkach na tej płycie. Przede wszystkim pomaga rozmawianie z osobą, z którą jest ci źle. Oczywiście, czasami w trasie jest trudno, miewamy problemy ze sobą, ale „czysta komunikacja” zawsze przełamuje te bariery, blokady.
Karol: Tak jak Paula powiedziała, nam się to udaje, bo to nie jest nigdy takie bezrefleksyjne. Zawsze wymaga jakiejś pracy. Jeśli jesteś zmęczony i powiesz komuś coś przykrego albo ktoś zachowuje się w sposób, który jest nie do końca fajny, trzeba się z tym skonfrontować. Jeśli nadal jest jakaś akceptacja dla siebie i życzenie, żeby było dobrze, to może być dobrze. My cieszymy się byciem razem na scenie, ale żeby to miało miejsce, musimy wykonywać sporo pracy poza nią.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że przyjemne, wesołe i szczere piosenki wcale nie są takie proste do skonstruowania i wykonania. Wydaje się, że podobnie jest z optymizmem, który tylko pozornie jest łatwy do osiągnięcia.
Paula: Oczywiście. Nasz optymizm to taki, który wymaga jakiejś pracy. Czasem ktoś nas pyta, czy to nasze zachowanie nie jest powierzchowne, czy nie jest tak, że się uśmiechamy, a w środku nas jest nam źle. A to nie jest to. To nie tak, że zawsze jesteśmy optymistami, my dążymy do tego. Nie jest tak, że ukrywamy uśmiechem coś, co nas boli.
Karol: To nie jest takie łatwe, właśnie jak z tą prostą, dobrą piosenką. Myślę, że ludzie nas tak trochę odbierają, bo choć nie wszystkie nasze piosenki są wesołe, na scenie tacy właśnie jesteśmy. A to z kolei wynika też z zespołu, z ludzi, z którymi gramy. Lubimy ze sobą grać i kiedy wychodzimy na scenę, traktujemy to trochę jak nasze święto. To jest ten moment, kiedy jesteśmy razem i o to właśnie nam chodzi, o ten moment. Dlatego go świętujemy.
A jeśli coś smutnego zdarzy się przed koncertem, nastąpi spadek nastroju, to sama muzyka jest w stanie przywrócić was do tego radosnego stanu?
Paula: Szczerze mówiąc, u mnie jest tak, że włącza mi się trochę taki autopilot. Oczywiście lubię te piosenki i lubię je grać, ale jest to strasznie trudne, gdy coś się stanie, na przykład pies ci umrze – mi się to nie zdarzyło, to tylko taki przykład – i musisz wejść na tę scenę. Wtedy jest ten autopilot. Nie jest tak, że od razu musimy o czymś rozmawiać i zapewniać, że wszystko będzie dobrze. Ja naprawdę umiem wykonać Calling, jak mi jest strasznie smutno w środku, a nikt o tym nie wie, bo to jest czysty performans. Ja nie mam tak, że się totalnie wczuwam w każdą piosenkę w każdym momencie.
Karol: Ja mam trochę inaczej, ale to może wynika z tego, że scena jest jedynym miejscem, na którym ja jestem naprawdę szczęśliwy. O wszystkim wtedy zapominam. To jest ten moment, na który ja czekam. Wiadomo, czasami jest mi źle, a koncert z różnych powodów jest trudny. Też mam w sobie autopilota, ale on dotyczy tylko wykonania – ruchu ręką, ruchu strun głosowych. A reszta za każdym razem jest dla mnie jakimś fajnym przeżyciem.
Paula: Ale masz takie momenty, kiedy w trakcie koncertu coś cię wkurzy albo ja coś powiem i potem nie przez połowę koncertu jesteś nieobecny. I nie jest tak, że czysta radość przychodzi, bo jesteś na scenie, bo miałeś tak, że niektóre koncerty trudniej ci się grało, że, kurczę, nie chciało ci się grać albo byłeś trochę wkurzony, ale publiczność o tym nie wiedziała. Ty jesteś super profesjonalny.
Karol: Tak, masz rację. Łatwo się wkurzam i bywam podenerwowany, więc łatwo mogą mnie niektóre rzeczy wybić z dobrego nastroju. To prawda, wtedy jest jakiś autopilot. Wydaje mi się jednak, że jak się rozejrzysz wtedy po zespole i złapiesz z kimś kontakt, to pozwala Ci być w dobrym nastroju wykonawczym.
Paula: Tak! To jest twój dar i tak trzeba robić.
Wymyślone przez Was słówko, Heartwash, tłumaczycie między innymi jako proces oczyszczenia i pracy nad sobą. Stuart Murdoch, lider zespołu Belle & Sebastian, który często wymieniasz jako swoją inspirację, wyszedł z depresji właśnie dzięki pisaniu piosenek. Czy dla Was też tworzenie muzyki jest jakąś formą radzenia sobie z problemami?
Karol: Dla mnie nie jest.
Paula: Dla mnie też nie.
Karol: Niestety, to jest raczej wyraz rzeczy, które są trudne. Takie piosenki Someday albo Circle’s Getting Wider są totalnym oczyszczeniem, wylaniem z siebie wielu emocji związanych z niepewnością, z nadzieją, z lękiem przed śmiercią… Ale to nie jest tak, że jakkolwiek się z tego leczę. Kiedy coś cię boli albo masz jakiś problem z relacjami i opisujesz ten problem, przychodzi ulga, że potrafisz to opisać i ułożyć o tym piosenkę, ale żeby to rozwiązało sam problem, tak, jak w historii, którą przytoczyłaś? Może ktoś ma taką zdolność, ale ja nie.
Czyli u was może być po prostu odwrotnie, Wasza muzyka może kogoś innego podnosić na duchu?
Karol: Jeśli tak jest, to super. Ja myślę, że w ogóle dobra muzyka taka jest. Choć może inaczej: jest dobra muzyka, która taka nie jest, ale muzyka, którą ja lubię, taka jest. Ja lubię takie płyty, które mnie poruszą dosyć głęboko i po ich wysłuchaniu, związanym z tym smutku czy radości, jest mi gdzieś tam lepiej. Jeśli taka jest nasza muzyka… to ekstra [„ekstra” powiedziane równocześnie z Paulą – przyp. red.]
Paula: I zdarza się tak, nawet jesteśmy trochę znani z tego, że gramy taki „terapeutyczny pop”.
Karol: A jeszcze à propos Stuarta, kiedy raz graliśmy przed nimi koncert, to do nich podbiliśmy. Paula jest jego wielką fanką i gdy on podpisywał jej winyl przed Stodołą, wtedy pierwszy raz widziałem ją zmieszaną! To było takie fajne, bo normalnie Paula jest pewną siebie osobą. Ja w pewnym momencie zacząłem sobie z nim gadać na luzie - nie to, że Stuart jest dla mnie nikim, lubię jego zespół. Oni wszyscy byli wtedy zmęczeni, grali chyba ostatni koncert i nigdzie już z nami nie wyszli, ale bardzo miło było z nimi porozmawiać.
Nagraliście piosenkę o Warszawie, a Karol śpiewał o niej także ze Stanem Miłości i Zaufania we wzruszającym utworze Dobranoc Warszawo oraz w Ja dalej stąd na płycie Lesława i Administratorra Piosenki o Warszawie. W wywiadach wspominacie, że jesteście przywiązani do tego miasta, ale też o tym, że denerwują was wszechobecna reklama i chaos architektoniczny. Czy Waszym zdaniem ten lokalny, warszawski patriotyzm opiera się więc na takiej trudnej miłości, połączonej ze świadomością i akceptacją wad?
Karol: Jasne, o tym jest też piosenka Muńka [Warszawa T-Love- red.], jeden z najbardziej znanych tekstów o Warszawie kiedykolwiek napisanych. W naszej wspólnej piosence akurat, Goodnight Warsaw, jest trochę inaczej. Ja ją lubię, bo ona jest o dość uniwersalnym przeżyciu ludzi mieszkających w dużym mieście. O tym, jak ktoś szuka siebie, przyjaciół i jakoś się w tym mieście odnajduje. Refren jest między innymi o niespełnionych marzeniach i o tym, że warto to miasto jakoś zmieniać i brać za siebie odpowiedzialność. Nie ma tu tego, o czym mówisz, więc chyba nie każda piosenka jest o tej trudnej miłości. Ale mój osobisty stosunek do Warszawy jest jak najbardziej taki. To znaczy, strasznie jest męczące czasami to miasto i trudne z wielu powodów, ale myślę, że osoby, które tam mieszkają czy się tam urodziły i spędziły życie, kochają je bardzo.
A zgodziłbyś się ze słowami Lesława, że aby pisać o Warszawie, trzeba ją kochać?
Karol: Nie! Możesz przecież pisać o różnych rzeczach, do których nie masz pozytywnego stosunku. Kubuś Kawalec z Happysad na przykład napisał kiedyś fajny tekst właśnie o tym, że nie poczuwa się do bycia warszawiakiem, bo to miasto cały czas nie jest jego. Może nie powinienem tak mówić, ale ja tak rozumiem ten tekst. Dlatego to na pewno nie jest warunek konieczny, ale myślę, że jedne z najładniejszych piosenek o mieście powstają właśnie wtedy, gdy ktoś je kocha. Oboje z Paulą, gdy zaczynaliśmy grać, bardzo kochaliśmy Warszawę, tam mieszkaliśmy i to było dla nas miejsce niezwykle ważne.
A jaki macie stosunek do Krakowa? Czy moglibyście tu mieszkać?
Paula: Ja uwielbiam to miasto, bo czuję tu jakąś przytulną aurę. Znam jednak tylko centrum Krakowa. Mieszka tu moja przyjaciółka z dzieciakami i syn chrzestny, więc bardzo lubię tu przyjeżdżać, ale chyba bym nie mogła tutaj mieszkać. Chociaż… to też dobre pytanie: czy w ogóle można gdzieś tam mieszkać?
Karol: Ja za mało znam Kraków, żeby na to pytanie odpowiedzieć. Bardzo go lubię, ale nigdy nie spędziłem tu więcej niż dzień, dwa. Na pewno nie mam jakichkolwiek antagonizmów, niechęci. Nigdy nic złego mi się nie przydarzyło w Krakowie, a ludzie są tu świetni.
Osiągnęliście już wiele, koncertujecie po świecie, z ostatniej płyty macie pełną satysfakcję. Nie boicie się, że może być trudno utrzymywać cały czas ten sam poziom albo ustawiać sobie coraz wyższe poprzeczki? Snujecie jakieś nowe marzenia, które chcielibyście zrealizować?
Paula: Pewnie.
Karol: Dobre pytanie, bo trudne. Ja nie wiem, tak daleko w przyszłość nie wybiegam. Staram się, żeby to, co robimy teraz, miało ręce i nogi, żeby ludzie, którzy biorą udział w tej naszej instytucji Paula i Karol, byli zadowoleni. To jest najważniejsze dla mnie w tej chwili. Chciałbym, żeby wszyscy się jakoś realizowali i żebyśmy byli szczęśliwi i tak dalej, ale nie jestem w stanie pomyśleć dalej, niż na najbliższy miesiąc czy dwa. To strasznie trudne, bo rynek też jest trudny.
Paula: Ja mam podobnie do Karola. Próbujemy dobrze się bawić i grać, ile możemy.
Czyli nie macie jakichś wielkich celów, które chcielibyście osiągnąć? Zagrać w jakimś miejscu albo z kimś wystąpić?
Paula: Tak naprawdę to naszym marzeniem było nagrać tę płytę i nie wiemy, co można jeszcze zrobić jako zespół indie czy niezależny. Jesteś w mieszance tysiąca innych zespołów, a to jest zawsze trudne. Tworzysz coś, wydajesz to w świat i naprawdę losowo ktoś podchodzi do ciebie i mówi „wow, możemy to wypasić na jakiś mega super zespół”. Niestety, tak to wygląda.
Karol: Ja jestem jeszcze dosyć ambitnym człowiekiem, więc cały czas jakoś myślę o tym na przykład, żeby nasza muzyka dotarła do większej liczby ludzi, ale jeśli chodzi o marzenia, to nie jest to. Moim marzeniem było mieć fajny zespół, z którym mógłbym grać, podróżować, wydać fajne płyty i żeby na koncert przyszło trochę osób. Jeśli chodzi o marzenia, to wydaje mi się, że właśnie je zrealizowaliśmy, a może nawet trochę więcej. Polecę i zagram koncert w Los Angeles albo na Islandii? To w ogóle było nie to pomyślenia! Więc to wszystko teraz jest takim trochę bonusem. A jeśli chodzi o takie ambicjonalne podejście, to oczywiście, chcemy cisnąć i chcemy, żeby było coraz lepiej, ale to są takie rzeczy związane bardziej z branżą muzyczną niż naszymi osobistymi życzeniami.