Z Piotrem Banachem, założycielem zespołu Indios Bravos, którego debiutancka płyta po piętnastu latach doczekała się reedycji o przeszłości i planach - oraz kilku innych sprawach.
Michał: Mija 15 lat o wydania pierwszej płyty Indios Bravos. Sam zespół przeszedł od premiery Part One długą drogę. Jak dzisiaj patrzysz na ten album?
Piotr Banach: Z sentymentem i zadowoleniem. Uważam, że to bardzo dobra płyta, która, gdyby ukazała się kilka lat później, mogłaby sporo namieszać na polskim rynku, a tak dorobiła się „tylko” statusu fonograficznego białego kruka, osiągając wielokrotnie na serwisach aukcyjnych cenę powyżej 250 zł. za sztukę. Ostatnio widziałem ją nawet za 900 zł, ale nie sądzę, by ktoś tyle zapłacił.
Czy na Part One znajdują się kawałki, które obecnie uważacie za nieudane?
Odpowiem tak: Z całą pewnością znajdują się na niej kawałki bardzo udane, takie, z których jestem naprawdę dumny i na dodatek stanowią one w mojej ocenie większość. Jasne, że kilka rzeczy bym poprawił. Tak samo jak poprawiłbym siebie, tego sprzed piętnastu lat, ale po pierwsze to niemożliwe, a po drugie byłoby to fałszowanie historii. Taki byłem, tak tworzyłem, mogło być gorzej (śmiech).
Ponowne wydanie debiutanckiej płyty to tylko wznowienie, czy może coś więcej? Podsumowaniem, powrotem?...
Spełnieniem powtarzanych przez lata próśb tych, którym płyta ta przypadła do gustu i chcieli ją mieć w swojej kolekcji. Tak jak wspominałem, pierwsze wydanie rozeszło się i z rzadka tylko trafiało na rynek, w dodatku w bardzo wysokich cenach. Długo wahaliśmy się, bo chcieliśmy być uczciwi względem tych, którzy zapłacili za nią kilkaset złotych, ale wszyscy tłumaczyli nam, że pierwsze wydanie, to pierwsze wydanie i zawsze będzie cenne, więc nikt nie będzie się czuł pokrzywdzony faktem reedycji.
Czy na koncertach wolicie sięgać po te stare kawałki, czy może jednak sprawdzać nowe rzeczy?
Na koncertach, kiedy sprzedajemy bilety, spełniamy taką trochę rolę usługową względem publiczności. Podczas tworzenia nie zastanawiamy się, co ludzie chcieliby usłyszeć, a czego nie, tylko robimy tak, jak nam w duszy gra. Podczas koncertów jednak bierzemy pod uwagę, że gro ludzi przychodzi na koncerty, by posłuchać swoich ulubionych kawałków, im starszych, tym lepiej, bo z każdym przemijającym rokiem sentyment do nich wzrasta. Gramy więc te nasze starocie i robimy to z przyjemnością, choć jako twórcy jesteśmy już w zupełnie innym miejscu.
Przez ostatnie 15 lat zmienił się pojawiło się w Polsce pełno kapel wykorzystujących muzykę reggae i poruszających się na jej pograniczach. Jak wśród tej różnorodności odnajduje się Indios Bravos?
Z pewnością nie współtworzymy tak zwanego środowiska. Prawie od początku naszej działalności byliśmy przez nie odrzucani jako nie-reggae. Zarzucano nam, że jesteśmy zbyt rockowi, że mamy zbyt hippisowskie teksty, że nie czujemy tego, co robimy. Tak więc trzymaliśmy się z boku i nie śledziliśmy obowiązujących trendów. Nigdy nie byliśmy modni, ale też nigdy nie chcieliśmy tacy być. Mówimy o sobie, że gramy muzykę z reggae w tle, a co się na tym tle pojawia zależy od naszych fascynacji, tych najświeższych, ale też tych, które nas kształtowały i które, co jakiś czas o sobie nam przypominają.
Twoja muzyczna droga to nie tylko Indios Bravos. Wcześniej angażowałeś się w najróżniejsze projekty, w wielu z nich odgrywałeś ważną – ile nie najważniejszą – rolę. Czy teraz też zajmuje Cię coś więcej niż Indios Bravos?
Jestem w trakcie nagrywania swojej drugiej solowej płyty. Pierwsza zatytułowana „Wu-Wei” ukazała się w roku moich czterdziestych urodzin, a ponieważ w marcu 2015 skończę lat pięćdziesiąt, to postanowiłem uczcić ten fakt kolejną „solówką” (śmiech).
Ciekawi mnie, czego słuchasz na co dzień. Są to jakieś młode zespoły, czy może wiecznie puszczasz sobie te same płyty? A może wolisz – po koncertach, nagraniach etc. – zasiąść z książką w ciszy?
Fakt, po powrocie z trasy cisza jest przeze mnie pożądana najbardziej. Czasami włączę sobie jakąś płytę z tych, które stoją u mnie na półce, a czasami poszperam w necie i trafię na coś, czego wcześniej nie znałem. Choć przyznać muszę, że dawno już nic mnie nie zakręciło, nie spowodowało, że zostałem fanem.
Dzięki za wywiad. Do zobaczenia na koncertach.
Dziękuję, do zobaczenia, peace!