Nie tylko dla miłośników muzyki elektronicznej
Moje związki z muzyką elektroniczną trwają prawie od 30 lat. Głównie jestem słuchaczem, często recenzentem, a czasami i popularyzatorem. Mimo to na koncerty wybierałem się dość rzadko. Przeszkodą bywał brak czasu, praca, odległość czy też ograniczone finanse. Kiedy jednak w mieście gdzie mieszkam odbywała się impreza związana z muzyką elektroniczną, to „wymówki” nie szukałem. Nie tylko nazwa Electroday (21.06.2014) była dla mnie magnesem.
Przy okazji wspomnianej imprezy miałem przyjemność zagościć (po raz pierwszy od momentu otwarcia w maju 2013) w sali koncertowo-kinowej Wejherowskiego Centrum Kultury zwanego również Filharmonią Kaszubską. Nie ukrywam, że organizacja przestrzeni wymienionego pomieszczenia mile mnie zaskoczyła. Dość głęboka scena w połączeniu z mocno wybudowaną w górę widownią okazała się idealnym miejscem do słuchania muzyki, a muzyki elektronicznej w szczególności. Sala została wypełniona przez publiczność niemal w połowie, a przed publicznością wystąpili czterej kompozytorzy: Łukasz 'Soundwalker' Sobczak, Przemysław Rudź, Robert Kanaan i Marek Biliński.
Ucztę dla uszu rozpoczął Soundwalker. Dokonania tego kompozytora poznałem w drobnych fragmentach wyszperanych w internecie. Miałem więc pewne obawy czy twórca spełni moje oczekiwania. Zostałem mile zaskoczony. Muzyka tworzona przez Soundwalkera nie należy wprawdzie do szczególnie oryginalnych moim zdaniem, ale jest miła dla ucha. Trochę dynamiki, trochę liryki okraszonych mniej lub bardziej typowymi elektronicznymi efektami z pewnością zadowoliły sporą część publiczności. Bywały momenty kiedy można było wyczuć klimaty otrzymane w duchu twórczości Bilińskiego i Jarre'a. Jednak z naśladownictwem nie miało to nic wspólnego tylko raczej z luźną inspiracją. Niejednemu miłośnikowi przypadnie do gustu. Takie el środka z nieco ambitniejszą nutą.
Po Soundwalkerze przyszła pora
na coś w prawdziwie klasycznym stylu, czyli na klimaty nawiązujące do szkoły berlińskiej. Charakterystyczne sekwencje zostały jednak dość mocno przekształcone przez Przemysława Rudzia poprzez wzbogacenie o elementy rocka progresywnego i szeroko pojętego ambientu (muzyki eksperymentalnej). Mimo sygnalizowanych przez kompozytora drobnych przeszkód (związanych z odbytą tuz przed Electroday wyprawą artysty do Kirgizji - różnice czasowe mogą powodować senność) i nieobecności Józefa Skrzeka, współautora prezentowanej suity, całość wypadła nienagannie. Szkoda tylko, że materiał został zaprezentowany w obszernym fragmencie, a nie całości. Jak dla mnie zdecydowanie za krótko trwało to „danie dźwiękowe”. W tej muzyce można by się zatopić do niepamięci, choć być może to tylko takie moje „skrzywienie”.Trzeci występ to kolejna zmiana nastrojów. Robert Kanaan umiejętnie łączy muzykę elektroniczną z muzyką world i ethno wykorzystując w swej twórczości także instrumenty nieelektroniczne i naturalne głosy. Piosenka (w zasadzie pieśń) zaprezentowana w trakcie występu była na to dowodem, a jej klimat mógł przywoływać skojarzenia z twórczością zespołu Clannad czy też Enyi. Publiczność miała przyjemność wysłuchania kilku znanych dokonań artysty jak i nowych kompozycji, które niedługo ukażą się na nowej płycie. Nie ukrywam, że największe obawy wiązałem właśnie z tą częścią Electroday. Twórczość Roberta Kanaana jest mi mało znana, a te dokonania z którymi zaznajomiłem się lata temu, jakoś szczególnie mnie nie przekonały. Na szczęście moje obawy okazały się płonne. Muzyka pana Roberta wzbudziła we mnie nawet pewne, nieco liryczne, emocje.
No i przyszła pora na ostatniego artystę występującego w ramach Electroday. Marek Biliński to wspomnienia. Od wielu lat artysta nie prezentuje w zasadzie nic nowego. Jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio. Miło było przypomnieć sobie klimaty generowane przez takie kompozycje jak Ucieczka z tropiku, Porachunki z bliźniakami. Dom w dolinie mgieł czy też Po drugiej stronie świata. Jedynym mankamentem występu było zbyt mocno podkręcone nagłośnienie (w stosunku do występów artystów poprzedzających), co powodowało, że momentami niektóre kompozycje zmieniały się w mało przyjemny jazgot. Nie była to jednak żadna wina artysty
Czterej artyści, cztery indywidualne spojrzenia na muzykę elektroniczną. Spojrzenia różne, znane, lubiane, ale też dopiero odkrywane. Każde z nich jednak w jakiś sposób poruszające i niosące niecodzienne doznania. Doznania potęgowane odpowiednio dobranymi wizualizacjami (trzeba przyznać, że operator oświetlenia scenicznego nie próżnował). Publiczność mogła więc czerpać przyjemność nie tylko ze słuchania muzyki ale też widowiska świetlnego. Po koncercie można było porozmawiać z artystami nabyć płyty i otrzymać autografy.
W Polsce nie znajdziemy zbyt wielu cyklicznych imprez poświęconych muzyce elektronicznej (szczególnie w jej klasycznym wydaniu). Poza odbywającymi się od wielu lat MPM 'Ambient' w Gorlicach i CEMF w Cekcynie nie uświadczymy nic godnego uwagi. Festiwal w Płocku z klasyczną muzyką elektroniczną ma niewiele wspólnego, więc trudno zaliczyć go do tego grona. Zeszłoroczne letnio-wakacyjne przedsięwzięcie we Władysławowie pod nazwą Ocean Electronic Festiwal wypadło ciekawie, ale przypuszczam, że edycja 2014 nie odbędzie się (do momentu pisania niniejszej relacji nie odnalazłem żadnych informacji na temat kolejnego wydania OEF). Pojawiają się oczywiście od czasu do czasu tu i ówdzie pojedyncze koncerty. Takie jednorazowe przedsięwzięcia nie zmieniają jednak ogólnego obrazu. Obrazu, który można nazwać posuchą. Dlatego dobrze by się stało gdyby idea Electroday była kontynuowana w następnych latach. Szczególnie, że miejsce idealnie się nadaje do tego typu koncertów. Marek Biliński na zakończenie swojego występu powiedział, że sala jest wspaniała, że nie ma takiej drugiej w Polsce, a i w Europie jest niewiele. Nie sadzę aby było to „przymilanie się” do mieszkańców. Pan Marek jest zbyt cenionym i długoletnim artystą aby zniżać się to takich tanich pochwał. Zresztą pozostali muzycy również chwalili miejsce i to nie tylko za akustykę.
Na zakończenie mała refleksja. Wbrew pozorom nie jest łatwo zorganizować koncert muzyki elektronicznej. Kiedyś sam próbowałem. Efektem były dwa kameralne występy w ramach Nocy Muzeów w Muzeum Miasta Gdyni (w 2010 Polaris/Horn, w 2011 Jarosław Degórski) gdzie swego czasu pracowałem. Jednak ze względu na specyfikę imprezy (związana z nią późna pora występów, od 0:00 do 1:00 w nocy) koncerty gromadziły mało słuchaczy i w kolejnych latach nie były kontynuowane. Tym bardziej należą się słowa uznania dla organizatora/ów Electroday za wytrwałość i determinację. Oby trwały jak najdłużej i przyczyniały się dalej do popularyzowania muzyki elektronicznej w klasycznym wydaniu.
słuchał, fotografował i relację spisał
Grzegorz Cezary Skwarliński ©
P.S.
Na Youtube można obejrzeć fragmenty koncertu