Koncert emocji. Występ Marka Whitfielda i AMC Trio w krakowskiej Rotundzie

Patrycja Badysiak
Patrycja Badysiak
Kategoria muzyka · 1 maja 2014

29 kwietnia w Centrum Kultury Rotunda odbył się koncert, który z pewnością zostanie na długo w pamięci odbiorców. Światowej sławy muzyk, amerykański gitarzysta jazzowy, Mark Whitfield, wystąpił ze słowackim zespołem AMC Trio, dając popis nie tylko wirtuozerii, lecz także manifestując prawdziwą, pełną radości miłość do muzyki. Oscylując między wzruszeniem i zadumą a humorem, muzycy stworzyli na sali niesamowity klimat.

 

Mark Withifield, znany ze współpracy z wieloma wybitnymi muzykami, tym razem połączył swoje siły (i pasję!) z pianistą Peterem Adamkovicem, kontrabasistą Martinem Martincakiem i perkusistą Stano Cvancigerem. Dzięki temu niepowtarzalnemu składowi krakowska publiczność miała okazję uczestniczyć w wydarzeniu wyjątkowym, gdyż owo połączenie okazało się nadzwyczaj udane.

 

Muzycy rozumieli się bez słów. Zanurzając się bowiem  w czysto instrumentalnej muzyce, niekiedy wymieniali się spojrzeniami i uśmiechami, jednak nie było to im niezbędne – porozumienie między nimi dało się wyczuć niemal natychmiast. I choć to Mark był główną atrakcją wieczoru, każdy z członków jazzowego trio miał okazję zaprezentować się indywidualnie, w krótkich solówkach.

 

Dodatkowym elementem urozmaicającym występ były zapowiedzi niektórych utworów w gawędziarskim stylu, w formie niedługich, często odnoszących się do życia historyjek  opowiadanych przez Martina Martincaka, który znając nieco język polski, starał się przedstawić swoje myśli jak najbardziej precyzyjnie, co stwarzało okazję do żartów i nawiązywania dialogu z publicznością. Stojąc nonszalancko oparty o swój kontrabas, muzyk jeszcze bardziej rozluźniał atmosferę, każdą niemal zapowiedź uwieńczając jakąś zabawną puentą.

 

Dowcipny okazał się również amerykański gitarzysta, któremu w trakcie wykonywania utworu solowo przeszkodził niespodziewany dźwięk telefonu z sali. Mark przerwał granie, powiedział „hello?”, przykładając dłoń do ucha i z uśmiechem powrócił do gitary. To niesłychanie pozytywne nastawienie muzyka udzielało się wszystkim. Ujmująca była także jego skromność i bezpretensjonalność.

 

To, co działo się na scenie, nazwałabym prawdziwym koncertem emocji, ponieważ nie tylko muzyka budowała szczególny rodzaj napięcia i wzbudzała rozmaite uczucia. Na widownię spływała także energia wprost od muzyków, przede wszystkim za sprawą niezwykle silnej ekspresji Marka. Zamknięte oczy i błogi uśmiech to częste, lecz nie jedyne środki wyrazu jego przeżywania. Muzyk tak bardzo wczuwał się w to, co grał on sam lub jego słowaccy towarzysze, że co jakiś czas musiał sięgać po leżący nieopodal biały ręcznik, by wycierać nim sobie czoło – i to również robił ze swobodą i spokojem. Choć koncert był kameralny i elegancki, a publiczność siedziała przy stolikach z zapalonymi świeczkami, na sali aż kipiało od emocji.

 

Gdy więc po dwóch godzinach muzycy ogłosili, że grają już ostatnie dwa utwory – najnowszy, interesujący „Beaty of the summer sun” oraz „Chakankę”, piękny, melancholijny utwór oparty na słowackiej piosence ludowej, wiadomo było, że nie obejdzie się bez bisu. Słuchacze, wszyscy uśmiechnięci, nagrodzili ich brawami, za które Martincak nazwał ich „niesamowitą publicznością”, po czym został odegrany jeszcze jeden utwór. Sądzę zatem, że tego wieczoru usatysfakcjonowani byli nie tylko odbiorcy.