Rozmowa z Juliuszem Kamilem reprezentującym zespół Bliss
Jako zespół Bliss funkcjonujecie na polskiej scenie muzycznej od kilku lat, jednak jako muzycy współpracowaliście ze sobą już znacznie wcześniej. Czy ten wspólnie spędzony czas, nie tylko na próbach i koncertach, ale i w życiu prywatnym sprawił, że zespół Bliss funkcjonuje dziś wręcz idealnie?
Najcenniejszą wartością zespołu jest to, że jesteśmy przyjaciółmi, potrafimy się porozumieć i pokonywać konflikty. Można stworzyć zespół z najlepszych indywidualistów, najlepszych muzyków świata – ale jeśli nie będą potrafili się porozumieć – ich muzyka być może najwyższych lotów – ale nieprawdziwa. Ja tworząc zespół GandahaR – czyli późniejszy BLiSS – przede wszystkim chciałem go wykreować z przyjaciółmi – ludźmi, którzy mnie rozumieją, którzy myślą podobnie jak ja, których zdanie bardzo cenię i których wrażliwość muzyczna nas wspólnie inspiruje.
W Waszych kompozycjach wyczuwalna jest nieustanna ,,walka” pomiędzy typowo rockową ekspresją a poetycką liryką. Mocne gitary korespondują z nastrojowym fortepianem i czasem sam już nie wiem, do której krainy jest Wam bliżej.
A Michaelowi Jacksonowi dokąd było bliżej na płycie Thriller? Do rockowego zadzioru w rytmie „Beat It”, do soulowej dyskoteki w „Billie Jean”, do funkowego zacięcia w kompozycji tytułowej czy do rzewnych wyznań o miłości w „Lady In My Life”? Gdyby posłuchać płyt największych twórców muzyki naszych czasów – ostatni przykład – płyta „Making Mirrors” Gotye – doszlibyśmy do wniosku, że przede wszystkim – to nie walka stylów – tylko rozpiętość naszych zainteresowań, mnogość inspiracji. Eklektyzm. Muzykiem – jak każdym człowiekiem – targają sprzeczne emocje: w danej chwili chcę oczarować piękną kobietę uwodząc ją kantyleną przy fortepianie, w innej chwili burzy się krew, złość, że wszystko na nic, wtedy sięgam po ostre gitarowe riffy. Ja nie jestem muzykiem rockowym. Ja jestem muzykiem w całej rozciągłości tego znaczenia. Chłonę muzykę całym sobą i takie instrumenty jak gitara elektryczna, fortepian czy skrzypce nie są „szufladami”, do których chcą nas włożyć krytycy, ale przede wszystkim są źródłem różnych barw, którymi chcę „namalować” swoją muzykę. A odpowiadając na pytanie – do której krainy jest mi bliżej – odpowiem, że do krainy kobiet. Bo one są początkiem i końcem – alfą i omegą, sensem mojego istnienia i tworzenia.
Zespół Bliss brał udział w minionej edycji popularnego telewizyjnego show ,,Must Be The Music”. Wcześniej, jeszcze pod inną nazwą, mogliśmy słuchać pochlebnych opinii na Wasz temat w programie ,,MTV Rockuje”. Czy Waszym zdaniem dobrym pomysłem jest postawienie na jednej scenie i konkurowanie ze sobą zespołów wykonującą często zupełnie inne rodzaje muzyki, których właściwie nie da się porównać?
Nie, nigdy więcej nie zamierzam zrobić takiego kroku. Nie ma nic bardziej niesprawiedliwego na świecie, niż konkurowanie w zakresie muzyki. W sporcie jest to klarowne: biegasz szybciej – jesteś pierwszy na mecie – wygrywasz. Muzyka nie ma ze sportem nic wspólnego – jak można obrażać muzyka oceniając go, nawet nie wiem wg jakich kryteriów – szybkości grania na gitarze? wyśpiewania jak najgłośniejszych dźwięków? Największą krzywdę, jaką się uczyniło muzykom, to zmuszenie ich do konkurowania ze sobą w różnych programach, konkursach itp. Wiadomo, że rankingi sprzedaży płyt i frekwencji na koncertach to oczywiście zupełnie coś innego. Ale programy muzyczne o charakterze konkursowym są znakiem naszych czasów i nic na to nie można poradzić. Ja nie zamierzam więcej się w to bawić.
Na Waszej oficjalnej stronie znalazłem informację, że inspiracje stanowią dla Was najwięksi wirtuozi muzyki rockowej. Mieliście także okazję coverować jeden z najbardziej znanych utworów grupy U2 ,,Sunday Bloody Sunday”. Przedstawcie nam wobec tego panteon Waszych artystycznych mistrzów? (Link do coveru: kliknij tutaj)
Dziś podczas generalnych porządków zerknąłem na swój regał z książkami. Dość dużo uzbierało mi się pozycji na temat Pink Floyd. Z kolei na CD uzbierałem pełne dyskografie Prince’a, Petera Gabriela, Michaela Jacksona i Stinga (wraz z nagraniami sprzed czasów The Police). Stingowi zresztą poświęciłem swoją pracę magisterską. W mojej płytotece znaleźć można także Franka Sinatrę, Sepulturę, Depeche Mode, AC/DC i Jean-Michel’a Jarre’a. Uczę się poezji Serge’a Gainsbourga. W samochodzie delektuję się Bryanem Ferry i Roxy Music, a także starymi nagraniami zespołu Kombi. Mój panteon mistrzów jest tak wielki, że dla nikogo nie zabrakłoby miejsca, znajdą go też tacy artyści jak Led Zeppelin, Marillion, Paul Simon, King Crimson., Vangelis, Ministry, Snoop Dogg czy Stanisław Sojka.
Zespół Bliss zasłynął ostatnio dzięki niezwykle popularnemu coverowi, w którym słyszymy miks utworów Gotye ,,Somebody That I Used to Know” i ,,Koko Koko Euro Spoko” osławionej już grupy Jarzębinki. Ten cover świadczy o waszym dużym poczuciu humoru i dystansie do tego co robicie. Czy właśnie w formie muzycznego żartu należało odbierać ten projekt?
Dokładnie tak. Pewnej nocy przeglądając Facebook i obserwując jak dużo szumu robi się wokół jakiegoś tam nagrania na YouTube, które nie powalało ani wykonaniem ani poziomem żartu – pomyślałem sobie jak prawdziwy Polak: „Co! Ja nie potrafię?!” i sięgnąłem wtedy po gitarę i komputer – i w ramach „dowartościowania się” dokonałem specyficznej syntezy wspomnianych dwóch hitów internetu. Ku mojemu zdziwieniu – żart muzyczny okazał się na tyle popularny, że zyskał ponad milion obejrzeń. Klasyfikuje się on jako żart, ale ja nie czuję się dobrym kabareciarzem. Tą produkcją zrealizowałem kilka swoich marzeń – jako lalkarz (animując Ciasteczkowego Potwora – jestem fanem Muppet Show), jako „cichy wielbiciel” urody modelki Viktorii Driuk, oraz jako twórca teledysków.
Blisko dwa lata temu miałem okazje wysłuchać Waszego koncertu w jednym z wrocławskich klubów. Zaimponowaliście mi wówczas nie tylko solidnym rzemiosłem, ale przede wszystkim olbrzymim zaangażowaniem w wykonywaną muzykę. Wówczas pomyślałem, że niewiele jest zespołów, które na scenie oprócz muzyki zostawiają samych siebie.
Bo w naszej muzyce jest nas 200%! Dziękuję za tak przemiłą recenzję. Nie jesteśmy zespołem, który przybywa i „odbębnia” swoją robotę. Dla nas muzyka jest pasją, sensem naszego istnienia. Utożsamiamy się z tym co gramy i przede wszystkim czerpiemy z tego ogromną radość. Jeśli publiczność ją z nami podziela – nic więcej do szczęścia nie potrzeba.
Nazwa waszego zespołu w języku angielskim oznacza błogość, rozkosz i szczęście. Czy właśnie tak się czujecie stojąc na scenie i grając swoją autorską muzykę?
Nie, nie utożsamiałbym nazwy zespołu z naszymi odczuciami na scenie – to co czujemy podczas koncertu określiłbym jako energetyczną euforię. Natomiast sama nazwa „BLiSS” – to wynik moich fascynacji erotyką. Stan po orgazmie określany jako „odprężenie” – jest użyty w jednym z najpiękniejszych utworów Petera Gabriela „Blood Of The Eden” – stąd mój pomysł na nową nazwę.
W utworze ,,It's Got Nothin' 2 Do With New York” brzmicie jak klasyczne zespoły rock&rollowe z przełomu lat 60 i 70. Czy panująca obecnie moda na retro udzieliła się także Wam?
Riff na gitarze akustycznej podszedł mi pod palce nie wiem skąd, ale spodobał mi się jego naturalny, „twistowy” rytm i charakter. Czy brzmi on retro? Być może. Moda na retro trwa w pewnym sensie zawsze – czyli, że wszyscy Ci, którzy czują się zarzygani nową, agresywną modą czy tępą, elektroniczną muzyką, z nostalgią sięgają w przeszłość. Jak można zauważyć, wśród moich mistrzów muzycznych wymieniłem samych „weteranów”, wykonawców lub zespoły działające bardzo dawno temu. Cieszę się, że w naszej twórczości słuchacze odnajdują inspirację artystami sprzed kilkudziesięciu lat.
W internecie nietrudno znaleźć pozytywne opinie na temat Waszej muzyki. Czy przychylny odbiór i pochlebne komentarze są dla Was źródłem, z którego czerpiecie energię do dalszych, jeszcze bardziej wytężonych działań?
Oczywiście, że tak. Choć ostatnie krytyczne komentarze na temat naszego ostatniego występu w Must Be The Music doprowadziły do tego, że chwilowo wycofuję się z rynku muzycznego. Chcę przeczekać zły okres, w spokoju stworzyć nagrania, które przede wszystkim będą wynikiem moich poszukiwań i dążeń. Jeśli kogoś oprócz mnie usatysfakcjonują, będę przeszczęśliwy.
Wasz debiutancki album ,,One”, traktuje o kobietach i skomplikowanych relacjach damsko-męskich. Wsłuchując się w teksty można odnieść wrażenie, że płyta ta jest pewnego rodzaju pamiętnikiem, w którym zapisane są rozmaite historie nie zawsze zakończone happy endem.
Jak życie. Tak, to jest pewien rodzaj pamiętnika. Zapis emocji, uczuć, pragnień i tęsknot.
,,Czas na ładne, melodyjne kompozycje, które dotrą do słuchacza”, czytamy w opisie Waszego albumu. Czy właśnie niebanalne melodie są Waszym największym atutem?
Nie. Naszym atutem jest nasz muzyczny eklektyzm, o którym wspominałem wcześniej. Także niespożyta energia na koncertach. Wrażliwość. I prowokujący przekaz. Tematyka związku mężczyzny z dwiema kobietami. Np. kompozycja „Dłonie” jest o tym. Niech czytelnicy zapamiętają nas z motywu prowokacji, miłości do kobiet i muzyki. Sex, drugs & rock’n’roll. In a new, XXI century’s way.
Dziękuje za rozmowę
Ja również dziękuję za rozmowę i bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich czytelników.
Zespół BLiSS Juliusz Kamil
Rozmawiał Bartosz Domagała
Artykuł ukazał się na portalu Katalog Artystyczny.