Wrocławscy FAMAous – Rozmowa z uczestnikami

Dżastin
Dżastin
Kategoria muzyka · 17 sierpnia 2011

W związku z rozpoczęciem artystycznej części Międzynarodowego Kampusu Artystycznego FAMA 2011, przedstawiamy Wam wywiad z uczestnikami Przeglądu Regionalnego we Wrocławiu. O organizacji FAMY, muzyce, emocjach i o sobie samych opowiadają Clock Machine i Funky Carnivale.

 

 

 

 

 

 

Wrocławskie eliminacje do kampusu FAMA 2011, poza przyznawaniem nagród i wyróżnień, okazały się świetną zabawą nie tylko dla publiczności, ale również dla samych uczestników. Śledząc majowe występy, zaobserwowałam mozaikę artystów o zróżnicowanych doświadczeniach muzycznych i aspiracjach. Już w najbliższych dniach zaprezentują się na Międzynarodowym Kampusie Artystycznym w Świnoujściu, co wywalczyli zwyciężając we Wrocławiu. Redakcja portalu Wywrota.pl życzy powodzenia i trzyma kciuki za Clock Machine i Funky Carnivale, jak i pozostałych wrocławskich laureatów: Paulinę Mankiewicz i Grupę ’90 (kategoria teatr) oraz Blueberry Band (muzyka: blues/jazz/piosenka aktorska)

 

 

 

 

 

 

„…95% to jest nasza ciężka praca, 5% to jest talent, a gdzieś tam ponad tym są 

możliwości takie, jak ta”

 

 

 

 

 

Zespół Funky Carnivale zajął pierwsze miejsce w kategorii hip-hop/reggae/ska. W skład grupy wchodzą: Adam „Longer” Kulikowski – wokal, Krzysztof Błach – inst. klawiszowe, Paweł Musiałkowski – gitara, Piotr Tokarczyk – bas, Dawid Pawlukanis – perkusja. Muzycy nazywają siebie hip-hopową orkiestrą i niewątpliwie charakteryzuje to ich oryginalny styl. Eksperymentują z dźwiękiem i słowem, czerpią ze znanych motywów, ale też tworzą nowe kierunki. Za zadanie stawiają sobie pokazanie dodatnich wartości w muzyce hip-hopowej i odkrywanie jej coraz to nowych twarzy. Z szacunku dla tych właśnie wartości, często wkładają na scenę białe koszule. Adam „Longer” Kulikowski, pierwsze usta składu, opowiada Wywrocie o swoich wrażeniach i kondycji polskiego Hip-hopu.

 

Justyna: Szczęśliwi?
Adam „Longer” Kulikowski
: To bardzo miłe być wyróżnionym i docenionym za swoją pracę. To tak, jak dostać piątkę ze sprawdzianu z geografii, gdy się uczyłeś. To tak samo motywuje.

 

Justyna: To jest dla Was duża szansa.
Longer:
Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Chociaż tak naprawdę 95% to jest nasza ciężka praca, 5% to jest talent, a gdzieś tam ponad tym są możliwości takie, jak ta. Cieszymy się i chcemy ją wykorzystać, ale czy wygralibyśmy to, czy nie, to nadal pracowalibyśmy tak ciężko, jak teraz, żeby tworzyć swoją muzykę.

 

Justyna: Spodziewaliście się pierwszej nagrody?

Longer: Wystąpiło kilka naprawdę fajnych kapel. Kultura Upadła, czy ekipa reggae z Opola (Bongostan) prezentowali bardzo wysoki poziom. Mocno wierzyliśmy jednak w swoją wygraną.

 

Justyna: Jakie są obecnie plany zespołu?
Longer:
Najbliższe plany to obrona pracy magisterskiej, znalezienie dobrej pracy... Tak, to są najbliższe plany. (śmiech) Poza tym teraz rozkręcamy Styl Wolny. To jest duża impreza cykliczna we wrocławskim klubie. Możecie się o tym dowiedzieć więcej wchodząc na naszą stronę internetową www.funkycarnivale.pl, lub profil na Facebooku. Przede wszystkim jednak chcemy, aby jeszcze więcej osób dowiedziało się o nas.

 

Justyna: Co to za impreza?
Longer:
To jest impreza, gdzie chcielibyśmy pokazać trochę inną stronę hip-hopu, niż ta, do której przyzwyczaiły nas media. Chcemy pokazać, że hip-hop to też treść, przekaz. Styl Wolny polega na tym, że gramy klasyki hip-hopowe, oczywiście wszystkie instrumentalnie, a publika, z którą współtworzymy tę imprezę, inspiruje nas swoimi tematami. Na nie freestylują zaproszeni raperzy i wszyscy tworzymy hip-hop. Pełny spontan, pełna zabawa. Zapraszam serdecznie. Jest dużo nagród, jest dużo bitów, dużo krzyku i znanych refrenów: od Big L po Notoriusa B.I.G., The Fugees, Gang Starr. Gramy wszystko. Taka historia rapu w pigułce. Z nową edycją ruszamy już w październiku.

 

Justyna: W Polsce wizerunek hip-hopu nie jest najlepszy. Ludzie często stereotypują, zamykają wszystkich w jednym worku. Czy jesteś w stanie obronić kulturalny wymiar hip-hopu?
Longer:
Wiesz, jeżeli na jakiś temat nie wie się dużo i nie siedzi się w nim, to tworzy się stereotypy. Na przykład jest stereotyp muzeum. To jest miejsce, gdzie zakłada się papcie i ogląda się obrazy. A przecież muzeum to jest też design, projekty. Tam dzisiaj kultura jest aktywna. Tak samo hip-hop. Jeżeli ktoś nie słucha podobnej muzyki, oceni ją stereotypowo, czyli tak, jak oceniają go jego bliscy albo po prostu powtórzy rzeczy, które słyszał wcześniej. A jeżeli ktoś interesuje się tym, choć trochę, jest w stanie wyrobić sobie własne zdanie. Najbardziej nas cieszy, kiedy na nasze imprezy przychodzą ludzie, którzy całe życie słuchali punk rocka, albo siedzą mocno w reggae, albo nawet nie za bardzo interesują się muzyką i mimo tego świetnie się bawią. Są uśmiechnięci. Widzimy wtedy, że nie tylko nasz „twardy elektorat”: czyli nasi przyjaciele, którzy na co dzień słuchają tego, co my gramy, ale też ludzie którzy nie jarają się taką muzyką, czują naszą energię. To oni najbardziej inspirują do dalszej pracy.

 

Justyna: Czy zależy Wam na tym, żeby polski hip-hop rozwijał się w dobrym kierunku? Żeby ludzie nie kojarzyli tej muzyki tylko z przekleństwami, ale zauważali w niej jakieś wartości?
Longer:
Ludzie będą to tak traktować, dopóki taki będzie hip-hop. Nie jesteśmy w stanie zmienić całej muzyki.

 

Justyna: Czy mało jest w takim razie ludzi takich, jak Wy?
Longer:
Nie, nie jest ich mało. Po prostu nie są widoczni. Jest bardzo dużo zespołów, które są naprawdę warte uwagi i każdy z nich przekazuje inne wartości. Jeśli jednak nie będzie takich okazji, jak np. FAMA, żeby mogli się pokazać publicznie, to ten wizerunek hip-hopu nie będzie ulegał zmianie. Myślę, że jesteśmy po to i po to tworzymy, żeby przyczyniać się do zmiany i cieszymy się, że możemy to robić. Jesteśmy szczerzy w tym, co robimy. Muzyka, którą prezentujemy jest tą, której sami chcielibyśmy słuchać. Szukamy w korzeniach hip-hopu, bo to muzyka, którą całe życie się inspirujemy i fajnie, że to może docierać do szerszej publiki.

 

 

     

     

 

 

 

 

*

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„…bo my jesteśmy wirusem, który wchodzi pod skórę i tam zostaje na całe życie.”

 

 

 

 

 

Clock Machine to laureaci kategorii rock/funk. W skład zespołu wchodzi pięciu muzyków: Piotrek (21 lat) – perkusja, Igor (19 lat) – wokal, Michał (19 lat) – gitara, Michał (22lat) – klawisze oraz Kuba (18lat) – bas. Pomimo młodego wieku w ich muzyce można dostrzec dużą dojrzałość i zdecydowany kierunek rozwoju. Grają melodyjny i energetyzujący rock, czerpiący z wielu gatunków muzycznych. Linie melodyczne przywodzą na myśl zupełnie nowatorską interpretację znanych historii muzycznych, której niepowtarzalnego klimatu nadaje głęboki głos Igora Walaszka. Ich oryginalne brzmienie i pasję na scenie doceniło jury FAMY. Po ogłoszeniu wyników, udzielili Wywrocie.pl wywiadu, w którym opowiadają o swojej muzyce i wrażeniach z FAMY 2011.

 

Justyna: Co powiecie o konkurencji na FAMIE i organizacji samego festiwalu? Jak wrażenia?
Piotrek: Skoro wygraliśmy, to byliśmy najlepsi (śmiech). Bardzo podobała nam się organizacja imprezy. Spotkaliśmy się z niesamowicie pozytywną aurą. Cały czas mieliśmy wsparcie techniczne i wszelką pomoc. Naszym faworytem z pewnością był Echoe. Świetny zespół, świetne kawałki. Podobał nam się szczególnie jeden utwór, który w latach osiemdziesiątych byłby pewnym hitem.

 

Justyna: Czy styl muzyczny, który zaprezentowaliście na FAMIE to wasz znak rozpoznawczy? Rozwijacie się, dążycie do jakiegoś muzycznego celu, czy może już go osiągnęliście?
Piotrek: To cały czas rośnie w siłę. Z pewnością będzie to częścią tego, co kiedyś wyewoluuje. Każdy z nas ma inne inspiracje, każdy lubi inne zespoły. Z tego powstaje fajna mieszanka, która ciągle się jeszcze zmienia. Taka zmiksowana energetyczna mieszanka. Jest w nas dużo energii.

 

Justyna: Czym, według Was, kierowało się jury FAMY? Czy etap kariery muzycznej i profesjonalizacji grania miał znaczenie?
Piotrek: Nie uważam, żeby jury dawało szansę głównie tym zespołom, które nie są wypromowane. Po prostu jednym idzie lepiej, innym na odwrót. Nie ma różnicy, kto ile gra. Raz wygraliśmy na festiwalu z zespołem, który gra dziesięć lat, tak samo możemy wygrać z zespołem, który gra rok. Nie chodzi o to ile, tylko jak dobrze się gra.

 

Justyna: Co Clock Machine robi obecnie?
Igor: Pracujemy nad płytą – pięcioutworowym „promo”, które mamy nadzieję dostanie się do radia. W zasadzie już kończymy ją nagrywać, a obecnie jeździmy sobie po festiwalach.
Piotrek: W najbliższym czasie chcemy wydać płytę, znaleźć jakiegoś sensownego producenta i grać. Grać dużo koncertów.

 

Justyna: Jak długo gracie razem?
Igor: Michał (gitara) i ja znamy się już od bardzo dawna – jakieś 14 lat. W obecnym składzie gramy jednak dopiero 5 miesięcy. Wcześniej każdy z nas osobno realizował się muzycznie. Piotrek i Michał (klawisze) grali w innych zespołach. My z Michałem (gitara) graliśmy cały czas razem. Bardzo wiele osób przewinęło się przez nasz zespół. W końcu mamy dobry i solidny skład. Mamy nadzieję, że tak zostanie.

 

Justyna: Zrezygnowaliście ze szkoły…
Michał: Jeśli coś się robi – to trzeba to robić na sto procent. Marzenia trzeba realizować. Trzeba poświęcić się im w całości, bo nie ma sensu skupiać się na dwóch rzeczach jednocześnie. Wtedy nie można dać z siebie wszystkiego, zrobić czegoś idealnie. Trzeba zrezygnować z czegoś, co jest mniej ważne. Jesteśmy gotowi na wyrzeczenia.

 

Justyna: W jaki sposób tworzycie? Kto z Was pisze teksty, kto robi muzykę?
Piotrek: Generalnie wszystko robimy razem. Decyzje podejmujemy wspólnie, nie ma jednej osoby, która byłaby liderem. My tak właśnie postrzegamy zespół. Piszemy razem. Gdy ktoś wpadnie na jakiś fajny pomysł, to rozwijamy go wspólnie. Spotykamy się na próbach i każdy przynosi coś od siebie, pracujemy nad tym i następnie wychodzi z tego hit. Pracujemy bardzo intensywnie i póki co, przynosi to efekty – wygraliśmy FAMĘ. Czyli się podoba.

 

Justyna: Czy FAMA sprawdza się jako inicjatywa pozwalająca młodym zespołom zaistnieć na polskiej scenie? Czy daje im szansę?

Michał: Ja uważam, że festiwale nie są do końca OK, bo muzyka to nie sport. Artysta w muzyce oferuje siebie. Jeśli jednak ktoś zaczyna to oceniać, zdarzają się problemy interpretacyjne. Często jest tak, że po festiwalach zespoły się rozpadają. FAMA jest o tyle fajna, że jest o co grać. Mamy możliwość wzięcia udziału w międzynarodowym festiwalu. Nie spodziewaliśmy się, że wygramy, ale tak się stało. Cieszymy się, że jedziemy do Świnoujścia. Mamy przed sobą dwa tygodnie naprawdę świetnej zabawy, ale też dużo pracy – to są jednak warsztaty.

 

Justyna: Skoro muzyka nie jest sportem i nie można jej oceniać, to na jakiej zasadzie jury ma wyłaniać młode talenty?
Michał: Jury to tylko pięć osób, a publiczność i fani to znacznie większa grupa. Fajnie, że jest to pięć osób, które związane są z muzyką – dziennikarze, wokaliści – mogą oni zadecydować czy muzyka może się sprzedać, jako produkt.
Piotrek: Po werdykcie jury powiedziało, że docenili naszą szczerość na scenie. My nie zastanawiamy się jak gramy – robimy to szczerze.

 

Justyna: Wygracie FAMĘ w Świnoujściu?
Michał: Jesteśmy na tyle zdeterminowani i pewni muzyki, którą tworzymy, że wiemy, na co nas stać. Tacy jesteśmy. Tylko raz na festiwalu zajęliśmy drugie miejsce, ale on był sprzedany. (śmiech)

 

Justyna: Takie nastawienie pomaga? Nastawienie wyłącznie na wygraną?

Piotr: Myślę, że jeśli ktoś ma nastawienie inne niż „na wygraną”, to nie ma szans na sukces.
Michał: Bez względu na wynik, będziemy tworzyć muzykę dalej. Konkretnie tę muzykę.
Piotr: Najfajniejsze jest to, że nasza muzyka się sama broni. My nie potrzebujemy wciskać w nią jakiejś ściemy. Po prostu gramy i ludzie szaleją. I to jest niesamowite.

 

Justyna: Czyli chcecie grać, chcecie sprzedawać płyty, chcecie się promować, być znani?
Michał:
Tak.

 

Justyna: To gdzie jest limit?
Michał: Nie ma limitu, nie ma granic…


    

    

 

 

 Z Clock Machine i Longerem rozmawiała ©Justyna Białogłowicz