Historia Edyty Bartosiewicz śladem Janis Joplin

Marzena Krupa
Marzena Krupa
Kategoria muzyka · 6 lipca 2011

Już na początku swojej kariery wokalnej Edyta Bartosiewicz została nazwana przez krytyków muzycznych „Polską Janis Joplin”. Zwrócono uwagę na wielki potencjał młodziutkiej dziewczyny z warszawskiej Woli, niezwykłą ekspresję w głosie i zaangażowanie na scenie.

Patrząc z perspektywy czasu, mając przed oczami tragiczne losy bluesmanki z Teksasu, jak i niełatwe życie polskiej wokalistki można stwierdzić, że połączyło je coś więcej, coś o dużo większym wymiarze, niż możliwości głosowe. Obydwie odbyły podróż w głąb siebie, tylko Janis z tej podróży już nie wróciła, a Edyta upadła, aby wstać po dziewięciu latach walki ze swoimi wewnętrznymi demonami.

 

Janis Joplin – amerykańska piosenkarka rockowa, 

soulowa i bluesowa, autorka tekstów. Zdobyła popularność pod koniec lat 60-tych jako wokalistka zespołu Big Rother & the Holding Company. Choć kariera artystyczna piosenkarki trwała zaledwie kilka lat, przeszła ona do legendy gatunku i ciągle uznawana jest za jedną z najbardziej wpływowych postaci współczesnej kultury masowej.


Edyta Bartosiewicz – polska piosenkarka rockowa, gitarzystka, kompozytorka, autorka tekstów, producent większości swoich utworów. Zadebiutowała w zespole Holloee Poloy, jednak ich drogi szybko się rozeszły. Rozpoczęła karierę solową wydając w 1992 pierwszą płytę. W latach 90-tych była jedną z najjaśniej świecących gwiazd na polskiej scenie muzycznej. Jej płyty rozchodziły się w setkach tysięcy egzemplarzy, utwory królowały na listach przebojów w całej Polsce.

 

„Powiedz jak mam się dostać do wewnątrz…”


Edyta Bartosiewicz od młodzieńczych lat inspirowała się życiem i twórczością Janis Joplin, w osobie legendarnej buntowniczki odnajdywała cząstkę siebie. Wtedy jeszcze pewnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele je połączy w przyszłości, że odbędzie podobną podróż w głąb swojej duszy. Joplin, wychowana w najbardziej konserwatywnym i staroświeckim miasteczku Port Arthur w Teksasie wyrosła na rasową bluesmenkę, miłośniczkę czarnoskórych muzyków. Bartosiewicz wzrastała na pospolitym warszawskim osiedlu, wśród ludzi silnych, odważnych, niekiedy nawet agresywnych. Obydwie od dzieciństwa buntowały się przeciw wszystkim i wszystkiemu. Janis, choć była najstarsza z trójki rodzeństwa, to właśnie ona potrzebowała najwięcej uwagi rodziców. Edyta trenowała łyżwiarstwo szybkie, później siatkówkę, często wyjeżdżała na obozy sportowe, tam właśnie w wieku zaledwie 9 lat po raz pierwszy piła alkohol. Jednak zawsze wiedziała kiedy skończyć, sama mówiła, że „jedyne używki dane jej przez Boga to syn i muzyka”. Tak na tym wiecznym robieniu na opak całemu światu mijały lata, aż wreszcie obydwie uznały, że ich przeznaczeniem jest śpiewanie. Zaczynały jako wokalistki w męskich zespołach, jednak ich celem od zawsze było śpiewanie solo, na własny rachunek. W taki sposób zdobyły sławę, Joplin w Ameryce, a Bartosiewicz w Polsce. Osiągnęły praktycznie wszystko. Co spowodowało kryzys u tak wielkich artystek, powszechnie uważanych za silne, wręcz niezniszczalne? Muzyka pochłaniała je do tego stopnia, że nie miały czasu wejrzeć w głąb siebie.

 

Bartosiewicz w jednej ze swoich piosenek śpiewała : „Powiedz jak mam się dostać do wewnątrz, powiedz jak mam to wnętrze wypełnić…”, myślę, że Joplin też zadawała sobie tego typu pytania. Dziś polska wokalistka przyznaje, że w ogóle nie miała ze sobą kontaktu. Obydwie artystki wiecznie szukały zrozumienia i akceptacji. Bartosiewicz uważa, że miała wręcz obsesję na tym punkcie, w końcu jednak zrozumiała, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą mieli ją gdzieś, bo nie będzie odpowiadała ich

 oczekiwaniom. Joplin w dzieciństwie z powodu braku akceptacji izolowała się od innych, zamykała w swoim świecie, śpiewała, rysowała, potem robiła wszystko, żeby się podobać. Czasami trudno było odgadnąć, która z przybranych postaw jest tą prawdziwą. Joplin - niby co w sercu, to na języku - nie bała się ostro krytykować mieszkańców miasta, z którego pochodziła. Bartosiewicz, co w sercu, to na głowie - subtelna brunetka, zadziorna kobieta z włosami obciętymi „na zapałkę”, szalona, z fryzurą typu „fioletowy ananas”, buntownicza blondynka. Mimo to były zamknięte w sobie, tworzyły coraz to nowe utwory, w których mogły wyrazić swoje uczucia, zarówno w tekstach, jak i w interpretacji. Sama Bartosiewicz przyznała, że nikt jej nie zna, że „Są rzeczy, których nikomu nie zdradzi”. Wiecznie niespokojne, nieukorzenione, tęskniły za harmonią i ładem. Ciągle zagubione w swoich uczuciach, nie mogły zrozumieć samych siebie. Brakowało im dystansu do wielu spraw. Zależało im na tym, żeby podobać się innym, chciały być słuchane i doceniane. Odważne na scenie, miały wspaniały kontakt z publicznością. Oglądając nagrania z koncertów Janis Joplin, mogłoby się wydawać, że czuła się spełniona, szczęśliwa. Tak naprawdę doskwierała jej samotność. Sama kiedyś powiedziała, że „na scenie kocha się z tysiącami ludzi, ale do domu wraca sama”. Były jakby oderwane od rzeczywistości, wierzyły w miłość, pokój, a świat im tego nie dawał. Ukrywanie swoich uczuć za tekstami piosenek, przybieranie maski twardych wokalistek, wreszcie nieskuteczne rozładowywanie emocji doprowadziło je do załamania.

 

Joplin uciekała w uzależnienia, szukała rozwiązania swoich problemów w alkoholu, narkotykach, seksie. Bartosiewicz w muzykę - zapracowywała się, powoli, nieświadomie niszczyła swoje zdrowie. Lekceważenie sygnałów wysyłanych przez zmęczony organizm doprowadziło do kryzysu, który przychodził powoli, skradał się jak cichy wróg, aż wreszcie dopadł obydwie artystki. Janis straciła umiar, przedawkowała heroinę i morfinę w hotelowym pokoju w wieku 27 lat. Tym razem to organizm Edyty się zbuntował - stopniowo, z dnia na dzień traciła głos, po latach przyznała, że była to jedyna rzecz, która mogła ją wtedy zatrzymać. Muzyka była czymś, co dawało im siłę i satysfakcję. W ostateczności jednak tej siły zabrakło. Nie mogły przecież oszukać własnej sfery fizycznej, która w tym czasie była już wprost wyczerpana.

 

Straciłeś coś, co los kiedyś ci dał…


Po serii fenomenalnych płyt w 1999 roku Edyta Bartosiewicz robi sobie przerwę. Zapowiada premierę płyty na 2002 rok, jednak po wydaniu singla znika. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy z tego, że z jej głosem dzieje się coś niepokojącego. Kiedy zaczęła nagrywać wokale, poczuła, że nie brzmi on tak jak wcześniej, jest tępy, bez dawnej ekspresji. Z medycznego punktu widzenia z jej strunami głosowymi było wszystko w porządku, a artystka wciąż nie mogła śpiewać. Utrata głosu była sygnałem ostrzegawczym. Do tej pory forsowała gardło, nie doceniała tego, co zostało jej dane. Kumulowała w sobie stresy, niepokoje, nie potrafiła radzić sobie z emocjami i wszystko, co przychodziło z zewnątrz bezpośrednio ją dotykało, straciła do siebie dystans. Jednak każdy nowy dzień był dla niej nadzieją na odzyskanie tego, co los jej kiedyś dał. Nigdy nie zwątpiła w to, że jeszcze wróci na scenę.

 

Artystka próbowała ukryć prawdę przed światem. Nie chciała, by ludzie wiedzieli, że nie może śpiewać tak jak dawniej. Wstydziła się swojej niemocy, teraz przyznaje, że wręcz się jej bała. Ona, zawsze silna, bo tak chciała siebie postrzegać, mocno zawiadująca męskim zespołem, w końcu „polska Janis Joplin” nie może poradzić sobie z czymś, co zależy tylko i wyłącznie od niej samej. Przyczyny swej niemocy zaczęła szukać głębiej. Już wtedy wiedziała, że wszystko zależy od niej. W ciągłej pogoni za utraconym zdrowiem prowadziła jednak normalne życie, nie stała się eremitą, jej życie po prostu się przewartościowało. Zupełnie inne sprawy stały się dla niej priorytetem. Największy kryzys miała w 2006 roku kiedy po śmierci swojego przyjaciela i menadżera wylądowała w szpitalu z napadem lęku, jej przepona przestała działać. Była rozżalona, zadawała sobie pytanie dlaczego akurat ją to spotkało?

 

Siłę odnalazła w sobie, tę skrywaną przez lata siatkarkę, która nawet po przegranych dwóch setach wciąż wierzy w wygraną. Wreszcie zaczyna odkrywać siebie, uczy się żyć w zgodzie z samą sobą. Dojrzała do tego, aby przyznać się do swojej niemocy, wiele spraw ją po prostu przerosło. Goniąc za głosem, zdobyła znacznie więcej. Mogła skupić się na sobie, na relacjach z najbliższymi, szczególnie na synu Aleksym, który wreszcie miał mamę tylko dla siebie. Bartosiewicz mówi teraz o nim, że jest jej „Mistrzem”, to on dodawał jej sił w najtrudniejszych chwilach, dzięki niemu miała dla kogo żyć. Wyzbyła się przesadnej krytyki wewnętrznej, dzięki czemu stała się spokojniejsza. Najważniejsze, że wreszcie zobaczyła wartość w tym, jaką jest osobą, a nie jedynie w piosenkach, które tworzy. „Świadomość trudu i pracy przez ostatnie 9 lat pozwala mi dziś cenić siebie jako człowieka”, mówi z dumą. Dziś czuje się coraz silniejsza i pewniejsza, wierzy, że już w najbliższym czasie wyda tak długo wyczekiwaną płytę. Teraz podchodzi już do tego inaczej, spokojnie czeka na moment, kiedy powróci do pełni formy, nie robi nic na siłę, nie ma potrzeby udowadniać całemu światu jaka jest silna. Najlepszym dowodem na to, że Bartosiewicz wraca do zdrowia jest jej nowa piosenka „Witaj w moim świecie”, która zostanie wykorzystana do ścieżki dźwiękowej disnejowskiego filmu o Kubusiu Puchatku.

 

Choć wciąż brakuje ci sił, ty upadłeś, by wstać…


Dziś Edyta śpiewa: „Upaść, by wstać i choć nie przestajesz się chwiać…”. Piosenkarka podniosła się ze swojego upadku. Chyba z największej wysokości upadła jej duma, bo w końcu artystka zrozumiała, że nie jest niezniszczalna.