Spiral Architect nagrał coś całkowicie oderwanego od schematu, a jednocześnie będącego wciąż w głównym nurcie zwanym death metal.
Po zapoznaniu się z twórczością takich zespołów jak Cynic , Atheist , Opeth czy późny Death łatwo można stwierdzić, że nic le pszego technicznie nagrać się nie da. Ba, nie tylko zresztą technicznie! Złudzenie wyczerpania wszystkich możliwych sekwencji i kombinacji dopada nas już po kilkukrotnym przesłuchaniu dyskografii samego Atheista. Od czasu do czasu słyszałem opinie, że oni sami zapewne nie zagraliby już tak genialnie swoich własnych piosenek jak kilka płyt temu, ale właściwie do czego zmierzają te rozważania?
Zmierzają one do prostego spostrzeżenia i dobrze udokumentowanego historycznie faktu: jeśli jakiejś kapeli uda się choćby zbliżyć poziomem do wyżej wymienionych, wydarzenie to jest bardzo szeroko komentowane przez fanów ciężkiej muzyki oraz jej recenzentów. Nasuwa się zatem pytanie: co dzieje się, kiedy któraś z kapel nie tyle dosięgnie kunsztu klasyków, ale nawet przebije go i to o kilka dobrych poziomów? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w Norwegii, a dokładniej w Oslo, skąd wywodzi się kwartet deathmetalowych wirtuozów.
Pierwsze wrażenie
Zanim przejdziemy do tego, co najważniejsze, czyli muzycznej reprezentacji rzeczonych Norwegów, sam przedsmak zawiera się już w nazwie zespołu, brzmiącej górnolotnie i patetycznie: Spiral Architect. Jak więc na architektów przystało, w 9 utworach składających się na jedyny jak do tej pory album – A Sceptic’s Universe – będziemy doświadczać procesu tworzenia i projektowania całej gamy szalenie progresywnych, połamanych i tworzących misterną sieć brzmień.
Okłada płyty współgra doskonale i z nazwą zespołu, i nazwą albumu: oto mamy niebiesko-czarną postać (tytułowego architekta lub sceptyka, a może obu na raz?) wychodzącą lub wciąganą do niebieskich okręgów, symbolizujących zapewne wszechświat – dokładnie tak, jak w tytule płyty. Obraz ten można interpretować na wiele różnych sposobów (wszak w centrum wspomnianych okręgów znajduje się głowa postaci, zatem mogą one oznaczać jej myśli lub własny świat, a nie coś zupełnie od niej oderwanego), dlatego zamiast bawić się w nieskończone interpretacje w stylu: „co autor miał na myśli”, zalecam zapoznanie się z okładką we własnym zakresie. Jakkolwiek jej nie zinterpretujemy, na pewno można powiedzieć tyle: jest to kawał doskonałego artu, tak wieloznaczny i dopasowany do całości, że nie można przejść obok niego obojętnie, nie próbując nawet dopatrzyć się głębszego sensu. Co jednak najważniejsze, ten mistyczny nastrój, tajemnica i swojego rodzaju perfekcja rodząca się z chaosu różnych znaczeń towarzyszyć nam będzie także podczas obcowania z samą muzyką, a to już doznanie na kolejny rozdział.
Zakręcony konstruktor
Inner sense lost in a stream
Another day faking control
Alone, still living an introspective lie
Cut adrift, in constant motion
Roaming never ending oceans
Utwór otwierający płytę zatytułowany Spinning rzuca światło na resztę kompozycji, dlatego postanowiłem omówić go szerzej, włączając w to również tekst pierwszej zwrotki. Rozpoczynając bardzo nieregularnym, szarpanym riffem i niemal oderwaną od całości ścieżką drum/bass, Spiral Architect podnosi poprzeczkę i rzuca wyzwanie: jeśli chcesz coś zrozumieć i wynieść z naszej muzyki, musisz poświęcić jej całą uwagę. Osiągnęli ten cel ze stuprocentową skutecznością: nie da się słuchać Spinninga zupełnie się na nim nie skupiając, ponieważ ucieka, rozprasza się i rozdziera na wiele odrębnych ścieżek i schematów z bez przerwy zmieniającym się rytmem. Bas wychodzi na przód, aby zaraz schować się za ostrym jak brzytwa riffem, który ustępuje w końcu brutalnemu biciu perkusji i aksamitnemu głosowi Øyvinda Hægelanda. Szalenie podoba mi się ta zabawa dźwiękami, ta sprawiająca wrażenie chaotycznej gra i zmienność prowadzenia. Jest tu bardzo wiele antytez (aksamitny głos i brutalna perkusja, ponury bas i wesoła gitara akustyczna), kontrastów (bardzo szybkie wejście w wolny refren, wolna partia basu wprowadzająca szybki riff) i zaskoczenia, co dodatkowo podkreśla niepowtarzalny charakter i styl kwartetu z Oslo. Każdy dźwięk jest doprowadzony do takiej perfekcji, że dopuściłbym się świętokradztwa próbując to w jakikolwiek sposób opisać. Proporcje są następujące: jeden dźwięk – tysiąc słów. Dźwięk także elektroniczny, bo przez cały „Wszechświat Sceptyka” przewija się i taki, stanowiąc ciekawe złamanie schematu purytańskich, w żadnym wypadku nie używających elektroniki kapel.
Jeśli chodzi o teksty, ciężko byłoby w tej materii czymś szczerze zaskoczyć. Są one oczywiście na tym samym poziomie, co muzyka – bardzo wysokim, będącym wyżyną lirycznych wariacji – jednak nic więcej nie można o nich powiedzieć. Nieco filozofii, autorefleksji i po raz kolejny mnogość znaczeń dająca charakter stricte osobisty każdemu utworowi z osobna jest czymś, co dekadę temu zaprezentował Death i nieco później Opeth. W każdym razie, Spiral Architect nie jest zespołem do nucenia pod nosem podczas stania w kolejce po cztery pęta Suchej Krakowskiej, dlatego tekst na dobrą sprawę mógłby być jakikolwiek. Dlatego też ukłon w stronę Norwegów za to, że nie poszli na łatwiznę i śpiewają tak samo patetycznie i wzniośle, co sugeruje okładka i cała kompozycja muzyczna!
Rzecz dla wytrwałych
Aby „wgryźć” się w utwory made by Spiral Architect trzeba przesłuchać je kilkakrotnie, podobnie jak u mistrzów progresji – Atheista. Kiedy już tego dokonamy, co nie jest łatwe – na skraju techniki, trudnej nawet do wyobrażenia mogą stanąć tylko nieliczni. Ze względu na specyfikę gry, undergroundowi fani death metalu hołdujący takim zespołom, jak
Deicide, Cannibal Corpse czy Kataklysm, mogą odczuć niechęć, a nawet wstręt do zapoznania się z Norwegami. Łagodny, heavymetalowy głos zamiast growlu z piekła rodem, strojenie o wiele wyższe niż u wymienionych i brak ciągłego blast-beatu znużyły i mni e, ale jako wytrwały i cierpliwy z natury człowiek nie dałem się zwieść i teraz wiem, że odstawienie na półkę tej płyty bez przestudiowania jej byłoby olbrzymim błędem! Być może właśnie z tego powodu produkcja już nie tak nowa, bo datowana na 2000 rok (w Japonii wydana w 1999) nie odniosła sukcesu takiego, jaki powinna odnieść. Czasem jest tak, że jeśli robisz coś na zupełnie innym biegunie niż reszta, ciężko jest przekonać do siebie wystarczającą liczbę ludzi i nawet, jeśli to, co robisz jest genialne – pozostaje bez odzewu. Oczywiście, jest to bardzo niesprawiedliwe, ale tak jest. Dlatego też perła chłopaków z Oslo – „A Sceptic’s Universe” – jest perłą samotną, jedynym albumem wydanym przez formację Spiral Architect, co oczywiście jest olbrzymim ciosem dla wszystkich, którzy zamiast nieustającej rzezi poszukują także ambitnych brzmień w ulubionych klimatach Metalu Śmierci.
Cóż jednak poradzić?
Owszem, można dużo. Można szukać właśnie takich zespołów i zamiast posługiwania się utartymi stereotypami otworzyć się na nowości, które jak widać, mogą być bardzo ciekawe.
Architekci nowej jakości
Zaprezentowana progresja i technika powalają na kolana, pomysł na utwory, art oraz teksty tak samo. Moim zdaniem i mam nadzieję, że nie tylko moim, kapela wyznaczyła zupełnie nową jakość, którą powinny podążyć inne zespoły.
Kiedy podwójny central, nieustający blast-beat i gitara na zasadzie karabinu maszynowego zaczynają się nie tyle nudzić, co narzucać, w „A Sceptic’s Universe” czegoś takiego zupełnie nie ma. Jest natomiast mnóstwo nowatorskich i zaskakujących rozwiązań, które są odważne i dają wielkie nadzieje na kolejnych muzyków pokroju Norwegów. Trzymam kciuki i czekam na równie spektakularną eksplozję nowych brzmień.
SPIRAL ARCHITECT:
A SCEPTIC’S UNIVERSE
SKŁAD ZESPOŁU:
Øyvind Hægeland – śpiew, klawisze
Steinar Gundersen - prowadząca/rytmiczna/akustyczna gitara
Kaj Gornitzka – rytmiczna gitara
Lars K. Norberg – bass, programowanie
Asgeir Mickelson - perkusja
ZAPROSZENI MUZYCY:
Sean Malone - pałka (w utworze "Occam's Razor")
Andreas Moxnes – sekcja MIDI, dodatkowe programowanie (w utworze "Occam's Razor")
DATA WYDANIA:
Japonia – 16 grudnia, 1999
Międzynarodowo – 18 stycznia, 2000
JAPOŃSKI UTWÓR BONUSOWY:
"Prelude To Ruin" (Fates Warning Cover) (07:34)