„RATM – The Battle of Los Angeles” – perła z miasta aniołów.

Redakcja
Redakcja
Kategoria muzyka · 22 stycznia 2011

„Jak na porządny rapcore przystało, polityka, rewolucje i bunt idą w parze i dobrze – przez to RAGE od pierwszego utworu do ostatniego brzmi energicznie i porywająco, wciąż zaskakując wariacjami, o które gitar nawet byśmy nie podejrzewali.(...)”

   O Rage Against the Machine (w skrócie RATM lub RAGE) zrobiło się głośno w roku 1992, kiedy dwanaście miesięcy po założeniu bandu czterech śmiałków z miasta aniołów wydało zaskakującą płytę pełną innowacji i świeżego brzmienia; połączenie hip-hopu, heavy metalu i funku to znak rozpoznawszy RAGE’a, który zjednał zespołowi rzesze fanów. Wystarczy przypomnieć, że ich pierwszy album zatytułowany po prostu „Rage Against the Machine” otrzymał cztery platynowe płyty i dwie złote w czterech liczących się muzycznie państwach (USA, Kanada, Wielka Brytania i Australia). Sukces drugiego krążka, „Evil Empire”, otrzymał cztery platyny i jedno srebro. Produkcja, którą chcę przybliżyć przebiła wszystkie poprzednie – jako trzecia w kolejności otrzymała status platyny aż… Pięć razy!

 

   Mamy rok 1999 i od szaleństw lat osiemdziesiątych mija niemalże dwadzieścia wiosen. Hip-hop rośnie w siłę, a wszyscy znudzeni jednostajnym graniem słuchacze poszukują czegoś naprawdę mocarnego – połączenia względnie nowych trendów z nieco starszymi i wysłużonymi elektrykami. Trzy lata po „Evil Empire” na światło dzienne zostają wypuszczone najnowsze kompozycje RAGE’a, które okazują się być dosłownie strzałem w dziesiątkę – charakterystyczny wokal Zacka de la Rocha zapada w pamięci na długo po odsłuchaniu kultowego już „Guerrilla Radio”. Rapowe wstawki, progresywne do granic możliwości brzmienie i wciąż ciężkie gitary zbratane z genialnym biciem perkusji Brada Wilka są czymś, co wydało wyśmienity owoc – pięć platyn mówi samo za siebie.

 

   W zasadzie każdy z kolei utwór na płycie „The Battle of Los Angeles” można by potraktować jak mega hit, jednak jest jeden, który zaraz po „Guerrilla Radio” należy wymienić: „Mic Check”, zdecydowanie wolniejszy od reszty. Nieco mroczny, awanturniczy klimat przypomina o tym, o czym RAGE lubi tworzyć: o rewolucyjnej polityce. Lewicowe poglądy muzyków są szeroko znane i akceptowane przez fanów, więc – czemu nie? Jak na porządny  r apcore przystało, polityka, rewolucje i bunt idą w parze i dobrze – przez to RAGE od pierwszego utworu do ostatniego brzmi energicznie i porywająco, wciąż zaskakując wariacjami, o które gitar nawet byśmy nie podejrzewali. 

 

   A wszystko zostało nagrane za pomocą gitar, basu i perkusji. Na trzeciej płycie Rage Against the Machine nie ma absolutnie nic więcej – za co również zespołowi należy się szacunek. Zagranie tylu kombinacji na rockowej podstawie to klasa sama w sobie!

 

   Z dniem 10 stycznia 2011 roku Sony Music wydało reedycję „The Battle of Los Angeles”, perły z miasta aniołów w nowej oprawie; zwykły plastik zastąpiono technologią DBS (Discbox Slider), dzięki czemu dwanaście lat po premierze nowe pokolenie melomanów będzie mogło obcować z dobrą muzyką, która – pomimo wszelkich negatywnych opinii i komentarzy – okazała się ponadczasowa. Każdy tego rodzaju eksperyment musi przejść przez swoje własne piekło, aby go doceniono. W przypadku Rage Against the Machine fani tak hip-hopu jak i metalu wykrzykiwali hasła o profanacji, jednak całe szczęście historia pokazała, że właśnie tego było trzeba. Dzięki płytom śmiałków z Los Angeles zarówno jedni, jak i drudzy wiele się nauczyli, przede wszystkim o szacunku do siebie nawzajem oraz o tym, że istnieje ta druga strona, której czasem się nie docenia.

 

Łukasz Waleszczyński 

 

 

 

 

RAGE AGAINST THE MACHINE

The Battle of Los Angeles

Zack de la Rocha – wokal
Tom Morello – gitara
Brad Wilk – perkusja
Tim Commerford – gitara basowa

Sony Music
Format: CD