... migające i kolorowe światła reflektorów, ściskająca skronie muzyka, od której nie dało się nigdzie uciec oraz płynące rzeki i falujące morza amatorów muzyki ...
Za oknem wrzesień, liście i kasztany spadają z drzew. Żar wakacyjnych dni pomału przygasa, matowieje i zmienia się w galerię statycznych obrazów z których jedne przywołują jeszcze jakieś wspomnienia, inne zaś stają się coraz bardziej obce.
Ciężko mi się wraca do wspomnień z połowy lipca tego roku. Wspomnienia o festiwalu EXIT to przede wszystkim migające i kolorowe światła reflektorów, ściskająca skronie muzyka, od której nie dało się nigdzie uciec oraz płynące rzeki i falujące morza amatorów muzyki spowitych tumanami kurzu, pachnących alkoholem, śmiejących się i krzyczących we wszystkich językach świata. Najwięcej było jednak angoli - może z racji tego, że cały festiwal został w tym roku wykupiony przez brytyjską spółkę. Anglicy też zachowywali się najgorzej ze wszystkich - to przeważnie oni leżeli pijani na poboczach, darli się do siebie, bełkotali, budząc ogólne obrzydzenie - cóż, to jednak oni mieli pieniądze. Jak to powiedział jeden z Serbów których poznałem - "dobrze, że przyjeżdżają tu jako turyści, nie jako żołnieże".
EXIT to dobrze zorganizowana i potężna maszyneria do wyciągania z ludzi pieniędzy. Gdy decydujesz się na nocleg na polu namiotowym nie licz na sen - muzyka gra tam przez 24 godziny. Wszystkie koncerty i wydarzenia rozpoczynały się późnym wieczorem i trwały do rana, lecz wchodząc do twierdzy musiałeś bawić się tak długo, na ile starczyło Ci sił, bo gdy wychodziłeś na zewnątrz nie miałeś już możliwości powrotu. Nie można było wnosić własnego jedzenia i napojów, a tym bardziej alkoholu, więc byłeś zdany na zbójeckie ceny organizatorów.
Od strony muzycznej festiwal też nie był żadną rewelacją, było jednak kilka dobrych koncertów. Najlepiej wspominam Manu Chao, który rozbawił całą publiczność. Na scenie Fusion grało też trochę dobrych bałkańskich zespołów, których nazw niestety nie zanotowałem. Była to głównie serbska muzyka niezależna, psychodeliczny rock, cygański punk - zupełnie nowe dla mnie odkrycia. Dużo czasu spędziłem też przy scenie Possitive Vibrations, skąd cały czas płynęło przyjemne dla ucha raegge lub ska. Tam też poznałem najciekawszych ludzi.
Warto wspomnieć też o jednym z pierwszych serbskich zespołów punkowych reaktywowanych na czas festiwalu - Pekinška Patka (Pekińska Kaczka) który dał prawdziwego czadu grając przed Sex Pistols. Koncert Pistolsów skolei okazał się zupełnym nieporozumieniem - ich stare hity grane monotonnie, jakby 20% wolniej, śpiewane chrypiącym głosem Johna Lydona tylko irytowały słuchaczy i wszyscy, z którymi rozmawiałem byli strasznie zawiedzeni.
Na pewno są ludzie, którym festiwal się podobał, jednak ja nie zamierzam wybrać się tam za rok. Nie wydaje mi się, że chodzi tylko o to, że się starzeję, że nie bawi mnie upijani się i zawieranie znajomości na parę godzin. Jest przecież tyle innych możliwości, tyle innych miejsc...