Heineken Open'er 2008 największe wakacyjne święto muzyki.Goldfrapp, Massive Attack, Chemical Brothers, zobacz co działo się finałowego dnia.
Dłuższe przedstawianie takiego wydarzenia jakim jest festiwal Heineken Open'er 2008 nie ma większego sensu. Na pewno każda, choćby najmniej zainteresowana muzyką osoba, słyszała o nich co najmniej kilka słów. Może tylko, dla przypomnienia dodam, że jest to jeden z największych polskich festiwali. Od 4 do 6 lipca do Gdyni przyjeżdżają takie światowe gwiazdy jak Editors The Raconteurs, Róisín Murphy, Erykah Badu, Interpol, Jay-Z, Goldfrapp, Massive Attack, The Chemical Brothers, a to tylko line up z głównej sceny, na pozostałych pojawiły się CocoRosie, Sex Pistols, Martina Topley-Bird i tak dalej, nie ma sensu wymieniać. Zainteresowanych kompletną listą odsyłam do strony festiwalu. Niestety z tego trzydniowego tortu muzyki udało mi się zakosztować tylko trzeciego - finałowego dnia.
Zgodnie z wszelkimi prognozami dzień ten miał minąć pod znakiem wesołego taplania się w błocie po gigantycznych ulewach mających nawiedzić lotnisko w Babich Dołach. Oczywiście nie przestraszyło to nikogo pośród tysięcy festiwalowiczów. Nauczeni doświadczeniami z zeszłego roku ( prawdziwy potop, błoto po kolana, wszelki ruch po nie utwardzonych drogach nie możliwy ) większość uczestniczek prezentowała gustowne, kolorowe kalosze natomiast męska część publiczność, odważnie zakładała, że "przejdzie bokiem". I przeszło.
Pierwszy, rozgrzewająco-piknikowy koncert Lao Che opisuje właśnie ten dziwny przymiotnik. Po prostu był rozgrzewająco-piknikowy. Publiczność nie rezydująca na polu namiotowym dopiero z zaczynała się schodzić. Po całym terenie festiwalu rozsiane były wylegujące się na kocykach grupki zbierające energię przed długą nocą. Mimo całego klimatu, albo jego braku, zespołowi należą się wyrazy uznania. Pomimo, że grali dla grupki ( w porównaniu do późniejszej frekwencji pod sceną ) fanów to i tak dali z siebie 100%. Nie ważne czy grali dla 100 tysięcy czy 100 osób naprawdę dobrze wykonywali swoją robotę. Takie nastawienie bez wątpienia zaprocentuje to na kolejnych wakacyjnych festiwalach.
Pomału zaczynało zmierzchać kiedy chwilę po 21 ( bez zauważalnej obsuwy - świetna praca organizatorów ) na scenę wkroczyła Alison Goldfrapp. Pierwsza gwiazda wieczoru. Pojawiła się w krótkiej różowej sukience w otoczeniu biało-ludowego zespołu i sztucznych ptaków w kilku miejscach sceny. Z instrumentów w oczy rzuciła się harfa i mnóstwo klawiszy. Koncert rozgrzewał się bardzo powoli, w pewnym momencie publiczność zaczęła czuć się jak na afterku. Ludzie rozchodzili się po stoiskach z jedzeniem, piciem i alkoholem (wiadomo jakim:) ). Wybrana przez wokalistkę set lista brzmiała bardziej klubowo niż powinna. Niezmiernie trudno zbudować przytulny nastrój na takiej wielkiej przestrzeni. Niestety, nawet Goldfrapp się nie udało. Skłamał bym pisząc, że nie było silnych momentów. Przecież nie sposób stać spokojnie przy "Strict Machine", ale to były jedynie momenty. Plus jest taki, że wszyscy zachowali energię na kolejne koncerty.
Massive Attack, było gwiazdą tego dnia. Miejsca gdzie na Goldfrapp można było spokojnie siedzieć wypełniły się tłumem. Za zespołem pojawiły się pasy diod zwiastujące wymyślne wizualizacje. Tricky był monumentalny, pojawił się jak postać z innej przestrzeni. Chyba już wtedy wiedział, że to będzie wyśmienity koncert. Większość czasu spędził przy elektronice, niż śpiewając, ale to przecież nie był jego solowy koncert. Na scenie pojawiła się cała mieszanka składająca się na Massive Attack. 3D w elegancko mrocznym garniturze, zapowiadał kolejne postacie, sam od czasu do czasu wykonując jakiś utwór. Pierwszy wybuch euforii poczułem przy "Teardrop" zaśpiewanym przez Stephanie Dosen w niepokojąco dziewczęcej kreacji, z nieproporcjonalnie dużą, śnieżnobiałą gitarą. Kawałek wykonany był doskonale, wrażenia nie do opisania. Od tego momenty wszystko zaczęło wibrować. Atmosferę podkręcał jeszcze bardziej 3D skwapliwie wykorzystując ustawiony zaraz przy jego mikrofonie sampler. Idealnie wyczuwał kiedy publiczność potrzebuje jednego mikrodźwięku, by przekroczyć kolejną granicę.
Tutaj szybko przeskoczę to płaszczyzny wizualnej koncertu, bo należy jej się
oddzielny akapit. To co działo się za zespołem zasługuje na miano najwyższej wizualnej wirtuozerii. Spośród wszystkich widzianych koncertów, jedynie występ Bjork może konkurować, z tym co dokonali Massive Attack. Niepokojące, obrazowe szumy, bezpańskie znaki ASCII, rozpadające się słowa zdobywające nowe znaczenie aż w końcu gigantyczne, sunące napisy PO POLSKU. Totalne przetrawienie i wyplucie popkultury. Atakowali nas czołówkami najgorszych brukowców "Robert Gonera kolejnym uczestnikiem Tańca z Gwiazdami" i "Edyta Herbuś podrywa na mieszkanie". Niesamowite.
Trochę zaskakująca była lista zespołów które zdecydowali się zaprezentować. Pomiędzy klasykami jak "Mezzanine", "Risingson", "Inertia Creeps"," Safe From Harm" zagrali aż siedem nowych kompozycji, które pojawią się na zapowiadanej na początek przyszłego roku płycie. Niestety, nie pojawiła się tak oczekiwana przeze mnie "Karmacoma", ale rozpoczynający bisy "Angel" zagrali tak wybornie, że nie można czuć najmniejszej urazy. Jednym słowem genialny koncert.
Ostatni zagrali Chemical Brothers. Rozstawienie wielkich szaf naszpikowanych elektroniką zajęło trochę czasu ekipie technicznej, dzięki temu publiczność miała trochę więcej czasu by zebrać siłę przed tym ostatnim koncertem. Po próbie dźwięku na tle gigantycznego ekranu pojawiły się dwie postacie i zajęły należne im miejsca pośród plątaniny kabli i diod. Pierwsze poleciało "Galvanize", potem serią "Burst Generator", "Do It Again" i "Hey Boy, Hey Girl". W tym momencie udało mi się znaleźć pod samą sceną. Tłum szalał, wszyscy tańczyli, skakali, wyginali się we wszystkich stronach. Muzyka porwała tłum. Na dodatek, nawet przy tak wykręconych dźwiękach głośniki radziły sobie ciągle bez najmniejszych problemów. Nagłośnienie takiego wydarzenia to nie lada sztuka. Zespołowi akustyków i techników naprawdę należą się gratulacje. Bez ich umiejętności, żaden z artystów nie brzmiał by perfekcyjnie. Zespołowi z Open'er udało się stworzenie wyśmienitego systemu dźwiękowego bez którego festiwal nie mógłby istnieć. Przy muzyce "Chemiacal Brothers" każdy, nawet laik mógł docenić ich pracę. Ani razu z głośników nie doszedł dźwięk przesterowania ani żaden inny odgłos świadczący o braku profesjonalizmu ekipy.
Wykonywanie muzyki elektronicznej nie jest tak interesujące jak żywi artyści dlatego bracia skupili się na przygotowaniu wizualizacji. Były one doskonale zgrane z wykonywanym utworem na monstrualnym ekranie LEDowym pojawiały się zwierzęta, roboty, eksplodujące kule i demoniczny klaun znany z teledysku "Galvanize". I jeszcze laserowe wiązki wystrzeliwane nas publicznością zabarwiające z coraz bardziej poranne niebo na kosmiczne kolory. Ostatnimi dźwiękami były bisowe "Block Rockin' Beats". Jeszcze chwilę euforyczna publiczność skandowała "Chemicals! Chemicals!". Wstawał świt, nikt nie chciał otrząsać się z tego weekendowego szaleństwa. Jeszcze tylko 363 dni do kolejnego festiwalu.
Za zdjęcia dziękuję: