F3

s314ryt
s314ryt
Kategoria muzyka · 15 lutego 2003

Nareszcie! Solidny odświeżacz powietrza na rodzimym gruncie. Kunszt i głębia, na którą warto było poczekać.

We wrześniu ubiegłego roku doczekaliśmy się drugiego albumu Paktofoniki, hołdu złożonego Magikowi przez kolegów z tegoż hip-hopowego składu. ”Z Archiwum Kinematografii” zrobiło na mnie duże wrażenie. „To, póki co, najlepsza hip-hopowa płyta tego roku. Poczekamy jeszcze na Fisza” – powiedziałem. Tak też zostało. Doszło bowiem do pewnej niespodzianki. Fisz nie zaprezentował już tak jednoznacznego materiału. Tym razem nie dałby sobie wręczyć Fryderyka w kategorii „hip-hop”. Myślę, że z tym pojęciem, w przypadku tej osobistości należy się pożegnać.

Moje nerwowe oczekiwanie i związane z nim podniecenie było zrozumiałe, gdyż to, co dane było mi przeczytać na stronie www.asfalt.pl, osobiste komentarze Fisza wydawały się dość obiecujące, bardzo bogate, aczkolwiek nieco górnolotne. Niektórzy rzekliby snobistyczne.

Ale kto to jest Fisz? To przede wszystkim człowiek. Podobno po części właśnie dzięki temu dostał Fryderyka za debiut z 2000 roku, album ”Polepione Dźwięki”. Koncertową interpretację tegoż materiału dane było mi poznać na koncercie w Łomży, po którym wciąż nuciłem utwór ”Polepiony”. Ale nie było to nic specjalnego. Niewątpliwie polubiłem gościa, gdyż przebąkiwał coś o tym, że polscy hip-hopowcy to zwykle prości blokersi, którzy urządzili sobie z tandetnej lufki i podwórkowych znajomości sferę sacrum, a oprócz narzekania nie władają zbyt wieloma umiejętnościami. Z drugiej strony, był dla mnie kolejnym MC, co więcej, wkurzała mnie jego nieregularność słowna i dziwne rymy, a często po prostu ich brak. Później stało się to jego atutem. Fisz pojawił się i zaprezentował materiał nowatorski, powalający od razu, po pewnym czasie, albo całkowicie nie wzruszający. Na początku nie mogłem się przebić. W tle bit, a tu nagle totalny brak równowagi. Zrobiłem sobie krótką przerwę, a rok 2000 nieubłaganie zbliżał się do końca. Po pewnym czasie znów włożyłem CD do czytnika i okazało się, że nie jest tak źle. Jakby tego było mało, z moją „pobudką” na muzykę Fisza zbiegła się premiera ”Na Wylot”, drugiej dużej produkcji warszawskiego rewolucjonisty.

Pamiętam pierwszą noc z tą pięknością. Położyłem się spać. Miałem słuchawki na uszach. ”Znużony” rozpoczął płytę. Gdy usłyszałem czarodziejskie bębenki, ożyłem. Na chwilę otworzyłem oczy. Jednak, jak się później okazało, tylko na chwilę. Byłem bardzo zmęczony...

Następnego dnia zaczęło się na nowo. Fisz zaczął od skarg. Skoczył na mnie, powiedział, że patrzę na niego krzywo, mówił, że traktuję o niczym, że to chyba on zaraz zaśnie. Na szczęście się odczepił. Potem był trochę samolubny, przypominał kogoś, kogo już znałem, ale w 70% pokazał się z nowej strony.

Dj M.A.D., brat Fisza wydawał mi się zwykłym, podrzędnym, dość zwyczajnie samplującym kolesiem. To wrażenie wyniesione przede wszystkim z wycieczki, na jaką wybrałem się z albumem ”Polepione Dźwięki”. Prawdziwą podróż zapewniła jednak druga produkcja Fisza.

Na płycie słychać jazz. Ta kąpiel w specyficznym klimacie robi bardzo pozytywne wrażenie. Trochę tajemnicza otoczka, choć nie tak zadymiona, jak w przypadku ”Księgi Tajemniczej” Kalibru 44. Nie czyni to bynajmniej żadnej ujmy temu wspaniałemu albumowi. Znajdziemy na nim szereg porywających utworów. Jako pierwsza zaprezentowana została singlowa ”Tajemnica”, która „bezlitośnie” zbombardowała mnie swoim nastrojem. Żeński głos, wspaniałe skrzypce, delikatna gitara, seksowny klimat. Wreszcie to, na co czekałem! Kiedyś na koncercie Feel-X’a i Bart’a pod szyldem Mad Crew pierwszy z nich napompował moją głowę mixem ”Tajemnicy”, po którym ponownie sięgnąłem głębiej w muzykę Fisza. ”Na Wylot” to wspaniała produkcja, w której zabrzmiały takie instrumenty jak: kontrabas, trąbka, gitara, skrzypce. Hip-hopowe bity nadal są tu obecne, aczkolwiek nie jest to hip-hop, który poznaliśmy przy okazji szumu, jaki wywołał Fisz za pierwszym razem. Nie wiem jak to się stało, ale ta odmienna atmosfera szybko mnie chwyciła. Bywało, że ”Amnesiac” Radioheada nie pociągał, odstawiałem na bok Weezera, System Of A Down, Toola, PFK Kompany, dziesiątki innych kapel, innych płyt, których w roku 2001 było naprawdę sporo.

Nadszedł rok 2002. O tym, że Fisz szykuje kolejny album nie miałem najmniejszego pojęcia. Dowiedziałem się raczej późno i choć na początku nie dowierzałem zapowiedziom, teraz jestem bardzo zadowolony. Wiem, że polska scena odżyła, nie tylko za sprawą Andrzeja Smolika, Anny Marii-Jopek i kilku innych wspaniałych artystów, a Paktofonika nie przegrała pojedynku z Fiszem, gdyż po prostu nigdy takiego nie było. Przynajmniej dla mnie.

Bartka uwielbiam za jego potencjał, który dał się wyczuć na jego drugim albumie. Wspaniale było usłyszeć kogoś, kto nie zamknął się w utartych schematach i nie poprzestał na tym, co osiągnął. Rozwój tegoż osobnika był oczywisty. Zainteresowała mnie również jego wypowiedź, o której z resztą wspomniałem. W swoim odzewie do publiczności to, co obiecywał było raczej trudne do uwierzenia. Stało się to jednak faktem.

Do ”F3” podszedłem z pewnym doświadczeniem. Byłem przygotowany na to, że produkcja może nie zrobić na mnie natychmiastowego wrażenia. Czytając opisy kolejnych utworów na stronie www.asfalt.pl, próbowałem zatonąć w trzeciej odsłonie projektu Fisza.

Projekt przyjął tym razem nieco inną nazwę. To już nie jest Fisz. Teraz mamy do czynienia z Fiszem Emade jako Tworzywo Sztuczne. Emade, zapisane trochę inaczej niż poprzednio znakomicie ujmuje muzyczną metamorfozę brata Fisza. Emade okazał się ambitnym muzykiem, który wie, jak stworzyć wymarzony efekt, jak zbudować nastrój. Nie stoi bezczynnie za stołem Dj’a. Gra również na perkusji, przez co tworzy o wiele ciekawsze fundamenty, wspaniale zapowiada przyszłość. Umie sprawić, że słuchacz rozpłynie się przy mydlanych, melancholijnych dźwiękach piano rhodes. Emade obsługuje również syntezator i przede wszystkim produkuje. Pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie ostatnia płyta Sweet Noise. Na ”Czas Ludzi Cienia” usłyszałem serię bardzo przyzwoicie wyprodukowanych rockowych utworów. Osobiście cenię przede wszystkim „miód” płynący z samej muzyki, pomysł, pasję w to włożoną i szczerość. Ale nie zaprzeczę, iż produkcja jest bardzo ważnym elementem całości. Szczególnie dla ludzi głodnych ładnie „opakowanych” brzmień i zadbanych, wypielęgnowanych melodii.

Materiał pochodzący z trzeciego albumu Fisza posiada niesamowity ładunek. Jednakże trzeba do niego dotrzeć. Może nawet dojrzeć. ”F3” jest dość wymagającą pozycją. Niewątpliwie odrzuca od siebie zwolenników bardziej hip-hopowej natury Fisza. Produkcja ta może wydać się nazbyt sucha, ociężała, nawet monotonna. Nic bardziej błędnego. Zarzuty te trochę w innej formie stają się komplementami.

To wspaniałe, że istnieje ktoś, kto dba o to, abyśmy nie zatonęli w potopie plastikowej tandety, która przyjmuje dzisiaj przeróżne formy. Spotkamy ją w hip-hopie, w rocku, w muzyce tanecznej. Jest po prostu wszędzie. Undergroundowy charakter, niezależność wykorzystywane są do celów marketingowych, do kreowania kreatur nieszczerych, pozbawionych uczuć. ”F3” jest tworem niesamowicie uczuciowym. Z wielu tekstów można by wywnioskować, że traktują o miłości. Ale sam ten fakt o niczym nie świadczy. To, co nie jest powiedziane wprost, często staje się abstrakcyjne, Fisz tworzy jakąś symbolikę, a przede wszystkim podstawę do wolnej interpretacji. Nie są to problemy, rozterki, czy płytkie wrażenia człowieka, który w każdej swej piosence owija się wokół tematu, który da się opowiedzieć w trzech zdaniach. Ktoś, kto nie znał wcześniej Fisza, wie jak brzmi hip-hop, a słyszał ten album zapyta: „Ok. Niezłe... A jaki to rodzaj muzyki?” Sam autor nie chce szufladkowania, a więc pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

Muzykę tę można opisywać, przeżywać, interpretować. ”F3” nie serwuje dziesiątek rymów, nie imponuje ilością gości, co więcej, nie imponuje ilością słów. Partie tekstu są często powtarzane, muzyka pulsując, masuje treścią skronie słuchacza. Kolejny raz powtórzę: to wspaniałe uczucie. Materiał prezentuje się bowiem z klasą. Fiszowi pomaga Nuno, której głos wygładza, rozmiękcza i bardziej stylizuje atmosferę. Bywa ona dzięki temu seksowna, głęboka, niemal romantyczna. Wokale, wśród których znalazł się również Pablo Hudini (kiedyś jako Max) lgną w nastrojowej muzyce Emade i kilku innych muzyków. Syntetyczne bity nie stanowią zawsze podkładu, czasem zastępuje je perkusja, sample to rzadkość, a jeżeli takowe są, to wycięte, pocięte i wklejone są po prostu wspaniale. Trąbka Dominika Trębskiego obecna jest niemal wszędzie. Oprócz tego jest jeszcze gitara Jurka Zagórskiego i flet Joanny Kalińskiej. Emade mydli wszystko piano rhodes. Wymarzona, niebiańska atmosfera. Chciałbym się do czegoś przyczepić, ale jest to raczej trudne. Fisz czasem ginie w tle, kiedy instrumenty rozpoczynają frywolny masaż, ale nie jest to zła cecha albumu.

Odejście od jednoznacznej stylistyki okazało się znakomitym przedsięwzięciem. W świecie ”F3” odnajduję ciepło, wspaniałe wibracje, które łączą pozytywne kąpiele w aranżacji rhythm and blues z trip-hop’ową tajemnicą mroku.

Fisz zastanawia się nad tym, czy można go nazwać artystą. Myślę, że można się o to pokusić. Nie analizuję przy tym jego niezobowiązujących prac malarskich, skupiam się jedynie na muzyce. Tworzywo Sztuczne daje możliwość rozbudowywania świata stworzonego na ”F3”. Podpisywać się można dosłownie wszędzie. Można rozwijać teksty, poszerzać prawdę o świecie w nich zawartą, przeżywać je, potwierdzać, zaprzeczać. Dużo jest tu bowiem swobody. Jednocześnie przestrzeń wydaje się plastyczna, momentami staje się bardzo przytulna, intymna.

”F3” i cały sztab pracujący nad jego wydaniem dokonał czegoś w rodzaju cudu. Kreatywność przedsięwzięcia z pogranicza różnych styli muzycznych zasiała wokół czarodziejski pył. Całość znakomicie zapowiada przyszłość projektu, który ma przed sobą jeszcze sporo pięter. Na taką drogę wpadło niewielu, szczególnie w naszych skromnych progach. Dziwne, ale w tym przypadku gwarancja jest zupełnie zbyteczna. Dziękuję za tą sztukę i umiejętność.