Koncepcja życia Stachury sprowadza się do najprostszej, niemal franciszkańskiej formuły: "Cudownie jest/ Powietrze jest/ Dwie ręce mam/ Dwie nogi mam/ W chlebaku chleb (.)" ("Piosenka dla zapowietrzonego")
Chwila narodzin to moment, w którym stajemy na początku krętej ścieżki. Drogi przez życie. Mamy przed sobą jedynie mgliste drogowskazy i kawałki map po przodkach. Wyruszamy niepewni, może zbyt naiwni, ale pełni zapału i nadziei. Czasami zdarza się tak, że odnajdujemy swój cel, swoje szczęście i spoczywamy zaspokoiwszy marzenia. Czasami krążymy do końca, szukając spełnienia głęboko ukrytego w kartach przeznaczenia.Właśnie takim wiecznie wędrującym był Edward Stachura, dzisiejszy symbol włóczęgi - trampa. Urodził się w Paryżu, jako jedenastoletni chłopiec przybył do Polski (1948 r). Nie potrafił jednakże pogodzić się z rodziną i panującymi w niej tradycjami. Już po kilku latach opuścił dom i skończył romanistykę na UW. W latach sześćdziesiątych opublikował pierwsze utwory i zdobył uznanie publiczne.
Jego prywatne życie było jednak nieuporządkowane i rozstrojone. Nie potrafił wytrwać w żadnej przyjaźni. Zmieniał znajomych, środowiska, wymagania. Zaczynały nim rządzić nowe reguły stylu trampa, clocharda, picaro; kogoś zbuntowanego i nieustabilizowanego. Odrzucił dorabianie się i zadomowienie. Wybrał wędrówkę i wolność, brak zobowiązań, kompromisów, kontakt z przyrodą. Mało jest chyba krajów na kuli ziemskiej, których nie widziały jego oczy i nie czuły dłonie. Wędrował przez świat z gitarą i pieśnią. Realizował zarówno w życiu jak i w twórczości ideał człowieka wolnego od żądzy posiadania, otwartego na wielką świątynię natury i na braterstwo z prostymi ludźmi.
Koncepcja życia Stachury sprowadza się do najprostszej, niemal franciszkańskiej formuły: "Cudownie jest/ Powietrze jest/ Dwie ręce mam/ Dwie nogi mam/ W chlebaku chleb (.)" ("Piosenka dla zapowietrzonego") Stachura potwierdza myśl o franciszkanizmie jako szansie nowej cyganerii (jeśliby w pojęciu cyganerii widzieć nie tyle konkret z zakresu socjologii grup, ile postawę społeczno - artystyczną) Stachura - franciszkanin nie wyczerpuje tego zjawiska. Jednak wśród plejady wywrotowców znalazł swoje miejsce. Ten szalony śpiewak uprzytomnia jak dramatyczna dla ludzi żyjących w Polsce staje się realizacja prostej legendy o człowieku, który szedł swoją ścieżką.
Stedowi (tak brzmiał jego pseudonim artystyczny) niewiele potrzeba było do życia. Każdego ranka odnajdywał nowe powody do radości i istnienia. Szukał nawet najmniejszych wartości mogących ocalić społeczeństwo; szukał ukojenia w naturze. Przemierzając nieznane szlaki szedł ku słońcu, a uciekał od cywilizacji (jak czynił to np. Rousseau). Dla niego natura była pierwotnością, także moralną. Ona wyznaczała status etyczny człowieka, a to już coś więcej niż błogi odpoczynek na łonie przyrody. Sakralizacja? Z pewnością. W utworach swych błogosławił i czcił najmniejsze ziarnka zboża i grudki ziemi. Radował się trawą kołyszącą się na wietrze i potężnym drzewem dającym schronienie. Swoje uwielbienie wyraził np. w takich utworach jak: MISSA PAGANA - Gloria, czy Sanctus. Pisze: "Święty, święty, święty/ Blask bijący oczy./ Święta, święta, święta/ Ziemia co nas nosi./ Święty kij przy nodze,/ Święty kurz na drodze/ Święte krople potu/. Święty kamień w polu/ Przysiądź na nim Panie/ / Święty płomyk rosy/ Świętych wędrowanie/ Święty chleb - chleba łamanie/ Święta sól - solą witanie/ Święta cisza i święty śpiew(.)" /"Sanctus"/.
Stachura uprawiał tzw." życiopisanie". Został samotnikiem z wyboru, przyjął tę decyzję jako zaszczytną i wyróżniającą. Manipulował przeszłością i wspomnieniami. Pisał to co przeżył i to co wymyślił do przeżycia. W jego brulionach znajdują się dopiski o tym, że pociąg, w którym pisze, bardzo trzęsie.
I każda litera była rozedrgana. Jakby chora na febrę. Pomimo ścisłego związku twórczości poety z jego życiem, doszukać się można - nie widocznej na pierwszy rzut oka - luki. Szczeliny między słowem a światem. Poeta niesamowicie się jej lękał, była dla niego otchłanią, od której musiał uciekać. Nieskończenie eksperymentował; poddawał własne życie biegowi literackich zamysłów, przemian, obserwacji i opisów. Jemu chodziło o życie podpatrzone, przeżyte o odsłonięte. "O sam ekstrakt egzystencji, wchłoniętej". Z poezji swojej i swoich bliskich układał misternie "klucz wędrownych ptaków", który miał go całkowicie oprowadzić po labiryncie świata. Ta cała wielka WOLNOŚĆ i dążenie do niej sprawiły, że Sted stał się guru młodzieży lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Młodzieży z okresu nasilonej kontestacji, czasu kontrkultur i buntu przeciw wszystkiemu co szare.
Mało kto zauważył jednak ogromne cierpienie poety. Ból, który był tą szczeliną, dziurą przerażającą i wszechogarniającą. Myślę, że jego podróże były nie tylko formą i chęcią poznania, ale też rodzajem terapii. Próbą pozbycia się lęków; zamiarem ucieczki od nich i od siebie. "Jedno i drugie zawiodło. Zawiodło poznanie, gdyż pisarz zawsze i wszędzie widział przede wszystkim tajemnicze ruiny swojej świadomości, udręczonej psychiki, nastawiony był wyłącznie na odbiór tego, co tkwiło w nim, co było jego bogactwem, ale i przekleństwem.". Był życiowym artystą.
Nie udało mu się też uciec przed samym sobą. Przed tym cierpieniem i męką, nadmierną wrażliwością. Nie udało mu się odnaleźć dowodów na sens istnienia, którego poszukiwał chyba od zawsze, jako odważny CZŁOWIEK - KTOŚ. (nie Słaby - NIKT). Symbolem wędrówki - ucieczki od problemów egzystencjalnych, było Edwardowskie JA - wyraz indywidualnego egoizmu. Takie JA stanowiło próbę przerzucenia ciężaru istnienia z jednostki na wszystkich, a z osobowości na bezosobowość. Czytamy w Tabula rasa: "A może ja jestem lękiem, całym lękiem, jego ofiarą, jego skutkiem i przyczyną? Bo czy lęk istnieje niezależnie ode mnie, oddzielnie?? Kiedy nie ma tego kogoś, kto boi się kto lęka się. Czy lęk jako taki istnieje? Kiedy nie ma skutku, czy istnieje przyczyna?. Lęk beze mnie nie istnieje, beze mnie lękającego się. Więc uwolnić się od lęku znaczyłoby uwolnić się od siebie. A może ja jestem tą straszliwą straszną dziurą?".
Stachurze nie udało się pozbyć myśli o absurdzie istnienia i własnej niepewności. Potrafił jednak doceniać to, na co inni nie zwracali uwagi. Dostrzegał maleńkie piękno, był twardy i zdecydowany i tego właśnie próbował nas nauczyć. Kazał nam iść i padać/ z padłych wstawać, trwać, podnosić się z życiowych niepowodzeń, bo wędrowanie staje się i celem i sensem życia: "Idź dalej/ Idź niezłomnie, a mnie zostaw sny;/ Nic nie jest stracone, skończone też nie/ Gdy droga przed tobą, a ty jesteś w tle". ("Idź dalej") Poeta stara się nam przekazać, że tylko zmiana miejsc, ruch, odkrywanie nowych przestrzeni pozwalają mu (i nam) poczuć się prawdziwie wolnym. Zarówno podmiot liryczny "Idź dalej", jak i cytowanego już "Wędrówką życie jest człowieka" prezentuje taki właśnie, kontestatorski stosunek do rzeczywistości. Każdy przecież pragnie nadążyć za swoim czasem, wypełnić się w nim, odnaleźć marzenia. Te pragnienia realizuje poprzez nieustanną wędrówkę.
Bohater utworów Stachury był i jest niesamowicie bliski młodemu czytelnikowi. Bliski sposobem reagowania na świat, świeżym buntem i myślą. Sugestywnie zaprezentowany, wyzwala chęć naśladowania, utożsamiania się i bawienia "na żywo". A literatura przepełniona uwzniośloną codziennością mogłaby być sprowadzona do roli życiowej ściągi. Wskazówki jak żyć i po co; czego szukać i gdzie znaleźć. Receptą na "niedanie się" złu, nudzie i stagnacji (np. "Człowiek człowiekowi"). I na świętą samotność pojmowaną, rzecz jasna, jako wartość dostępną wybrańcom. (Samotni są ci, którzy poszukują pełni życia, są oryginalni, niecodzienni. To uczucie cierpiących wędrowców.) Bohaterowie Stachury zachłystując się swobodą, naznaczeni są lękiem przed ową "czarną dziurą".
Egzystują na ostrej krawędzi między radością istnienia, a poczuciem zagrożenia przez śmierć. Rzucają się w życie zachłannie, chcąc przeżyć je intensywnie, doświadczając wszystkiego; tak, by nic nie zostawić śmierci, tej "zwyczajnej wariatce". Stachura był więc pisarzem metafizycznym, poszukiwał sposobu na dylematy egzystencjalne, odpowiadał na zagadki bytu. Jago utwory (np. "Się") są pamiętnikami duszy, zapisami bardzo osobistymi.
Surowcem literatury uczynił poeta własną biografię. Teksty stały się rejestrem wszystkiego, spostrzeżeń i myśli, cierpień i radości, wzlotów i upadków duszy. Według Stachury wszystko jest poezją i wszędzie jest to, co się ze sobą, to znaczy sobą przywiozło (.).
Stachura nie potrafił się do końca odnaleźć i wypełnić swej życiowej luki. Załamał się i... stanął. A może nie tyle stanął, ile nękany przez ból i demony zawrócił ze swej szaleńczej włóczęgi i zaakceptował porzuconych przyjaciół i siebie, w nowej roli. Umierał godząc się ze światem pełnym niejasnych, krzaczastych ścieżyn i niewytłumaczalnych jednak pytań. Światem pełnym zawiłych dróg, których przejść się nie da i nie da zrozumieć. Rzeczywistością całkowicie prawdziwą, stworzoną przez dobrego Boga.
"Życiopisanie Stachury ma trzy zakończenia. W jednym utworze umiera artysta. W kolejnym rodzi się mistyk. W dzienniku przedśmiertnym cierpi człowiek". Kona wędrowiec, któremu życie nie pomogło odnaleźć swego sensu i nie pomogło "SIĘ ROZTAJEMNICZYĆ". Stachura nie odszedł. Wędruje przecież w naszych myślach i książkach. Spaceruje w naszych zbuntowanych sercach, z naszym "jegoczytaniem" i "jegonaśladowaniem".
Po prostu trwa w wiecznej tajemnicy egzystencji...