Z najnowszą, długo wyczekiwaną powieścią Szczepana Twardocha wiązano głębokie nadzieje i wygląda na to, że pisarz nie zawiódł swoich miłośników. Król nie tylko doskonale realizuje się pod względem swojego gatunku, ale nadaje mu także zupełnie nowy, mocno zakorzeniony w stylistyce swojego autora wymiar.
Król kreuje obraz Warszawy lat trzydziestych – wraz z całą burzliwą sytuacją społeczno-polityczną tamtejszych czasów. W stolicy „odrodzonej Polski” wyraźnie widoczne są bieda oraz podziały klasowe. Siły polityczne w ogólnej perspektywie dzielą się na dwa, równie radykalne obozy: lewica, czyli socjaliści związani głównie ze społecznością żydowską oraz prawicowe organizacje nacjonalistyczne. Porachunki pomiędzy wrogimi obozami rozgrywają się nierzadko w iście gangsterski sposób, co opisuje fabuła książki.
Wspomniany podział jest ujęty w symboliczny sposób przez walkę bokserską, która rozpoczyna akcję. Jakub Szapiro, czyli „wysoki, przystojny Żyd o szerokich ramionach” jest jedną z centralnych postaci i walczy z Andrzejem Ziembińskim, reprezentantem chrześcijańskiej prawicy o jednoznacznej, aryjskiej aparycji.
Szapiro wygrywa walkę; co ma szczególny wydźwięk, jako że na początku fabuły dowiadujemy się, że jest on zabójcą ojca siedemnastoletniego Mojżesza Bernsztajna. Szapiro „adoptuje” młodzieńca i wraz ze swoją szajką wprowadza go w świat gangsterskich porachunków.
Solidny research jest widoczny w szczegółowości wykreowanego świata. Od najbardziej ogólnego obrazu społeczeństwa, po detale typu nazwy ulic etc., wszystko znakomicie oddaje charakter międzywojennej stolicy. Przejawiają się postacie z historii, takie jak marszałek Śmigły-Rydz, a niektóre z tych bliższych głównemu nurtowi fabuły są inspirowane prawdziwymi sylwetkami (n.p.. Tata Tasiemka, gangster, w powieści przedstawiony jako Jan Kaplica). Od ulicznych porachunków po konspiracje na najwyższym szczeblu władzy, wszystko jest utrzymane w tonie najlepszych powieści sensacyjnych.
Twardoch dał tutaj fenomenalny popis swoich umiejętności w kreowaniu narracji. Na początku czytamy: „Nazywam się Mojżesz Bernsztajn, mam siedemnaście lat i nie jestem człowiekiem, jestem nikim, nie ma mnie, nie istnieję, jestem chudym, ubogim synem nikogo i patrzę na tego, który zabił mojego ojca, patrzę, jak stoi w ringu, piękny i silny.
Nazywam się Mojżesz Inbar, mam sześćdziesiąt siedem lat. Zmieniłem nazwisko. Siedzę przy maszynie do pisania i piszę. Nie jestem człowiekiem. Nie mam nazwiska.” Czytelnik jest prowadzony przez fabułę w atmosferze niepewności i narastających pytań o poszczególne postacie i wątki, co w określonym momencie powieści rozwiązuje się w mistrzowsko zaskakujący sposób. Podobnie jak w poprzednich książkach autora, pojawia się tutaj istota, metafizyczny byt obserwujący wszystko z oddalenia i wydający ciche sądy – „Litani”, kaszalot płynący w przestrzeni nad Warszawą, ukazujący się narratorowi. Biorąc pod uwagę cytat z Moby Dicka otwierający fabułę, podłoże interpretacyjne nabiera jeszcze głębszego wymiaru.
Opinie na temat Króla są różne: te, sprowadzające książkę do jedynie bardzo dobrej powieści gatunkowej oraz wychwalające ją jako najlepsze dotychczasowe dzieło Twardocha. Mi jest zdecydowanie bliżej do drugiej grupy. Choć raczej trudno byłoby ocenić, czy to jest najlepsza powieść tego autora (jako że pod wieloma względami wyróżnia się na tle pozostałych), niezaprzeczalnym faktem jest, że widać w niej znaczny rozwój, nie tylko techniczny, ale też w perspektywie traktowania konwencji literackich i filozoficznego podłoża. Co więcej, Król to powieść która zdecydowanie umacnia pozycję Twardocha jako jednego z najlepszych współczesnych pisarzy polskich.
Szczepan Twardoch, Król
Wydawnictwo Literackie, 2016
liczba stron: 432