Pięćdziesiąt lat polscy czytelnicy musieli czekać na przetłumaczenie legendarnego już reportażu Huntera Thompsona z jego trwającej rok przygody z najniebezpieczniejszym gangiem motocyklowym na świecie – Hell’s Angels. Pół wieku temu świat wyglądał podobno inaczej. Podobno po amerykańskich autostradach pędziły tysiące harleyów, na których stukilowi goście ze swastyką na hełmie gwałcili i rabowali bez żadnych konsekwencji. Podobno terroryzowali miasteczka i rozprowadzali po całych Stanach Zjednoczonych dragi. Podobno sami zdecydowali zaangażować się w politykę. Podobno wszystko się zmieniło i teraz jest inaczej. Podobno.
To była jedna z pierwszych poważnych zabaw Thompsona w dziennikarstwo. Po dobrze przyjętym Dzienniku rumowym dostał robotę w The Nation, w którym publikował kolejne artykuły dotyczące Aniołów Piekieł. Już wtedy zaczął zauważać, że z dziennikarstwem dzieje się coś złego. Koniunkturalne czasopisma produkowały artykuły zrobione naprędce, tylko po to, żeby szybko opisać jakiś nośny temat, bez względu na fakty i możliwość wpłynięcia na politykę i społeczeństwo. Stworzył zatem coś nowego, co miało raz na zawsze uciąć łeb hydrze hipokryzji i kłamstwa, która terroryzowała umysły współczesnych mu ludzi. Stworzył gonzo – styl dziennikarski, polegający na wejściu reportera w środowisko, które opisuje i zrozumienie go, porzucając wszelkie prawidła dziennikarskie a’la Five Ws (ang. What, Who, Where, When, Why, czyli co, kto, gdzie, kiedy, jak), z jednoczesnym wypełnieniem treści niezliczoną ilością anegdot i dygresji. Dzięki zrzuceniu z siebie jarzma formalizmu napisał jedne z najciekawszych artykułów w historii dziennikarstwa, balansując zgrabnie na pograniczu bycia reporterem i pisarzem.
Rok spędzony z Aniołami pozwolił Thompsonowi na zrozumienie wielu kwestii związanych z amerykańskim społeczeństwem. Można stwierdzić nawet, że naznaczyło go to na resztę jego kariery. Zrozumiał podczas czytania nagłówków gazet, opisujących okropności, których dopuszczają się Aniołowie, że prawda właściwie nikogo nie obchodzi. Nie przestał jednak walczyć o nawet najmniejszą jej dozę przy każdej możliwej sposobności. Sportretował Aniołów Piekieł jako smutnych, biednych ludzi na pograniczu społeczeństwa, którzy nie mając żadnych perspektyw wsiedli na motocykle i po prostu zaczęli pędzić przed siebie po długich amerykańskich autostradach. Większość z nich to byli żołnierze, którzy po powrocie z frontu nie mogli sobie znaleźć miejsca w poukładanym społeczeństwie, a i to społeczeństwo niespecjalnie miało na nich pomysł. Zaczęli go zatem, najpierw po cichu, a później już z całą mocą, nienawidzić. Nie mieli właściwie żadnego programu ani celu. Po prostu, w przypływie instynktu, zaczęli igrać sobie z normami społecznymi, które jednocześnie ich przerażały i irytowały. By jeszcze mocniej rozjuszyć środowisko krawaciarzy zaczęli przybierać nazistowskie symbole. Wszystko tylko po to, żeby zburzyć harmonijną sielankę amerykańskiego życia, za którą gotowi byli zginąć, a która w zamian się na nich wypięła. Stwierdzili, że jeśli państwo i prawo ich nie szanuje – dlaczego mieliby nie odpłacić się tym samym?
Thompson podchodzi do tematu bardzo ostrożnie. Jednocześnie pokazuje, że wszelkie informacje na temat Aniołów Śmierci pojawiające się ówcześnie w gazetach to manipulowanie opinią publiczną i szukanie dla niej wspólnego wroga. Wroga rozpatrywanego przez pryzmat największych obaw tamtego świata, czy też inaczej – białego mężczyzny ze średniej klasy społecznej. Wroga, który gwałci NASZE kobiety, plądruje NASZE miasta, niszczy NASZ spokój, za który NASI żołnierze walczyli. Jednocześnie autor nie popada w zakłamanie, dokumentując wszystkie ekscesy Aniołów, których był świadkiem, od rozwiązłości seksualnej graniczącej z molestowaniem do różnorodnych bójek w barach i poza nimi. Dokumentuje to co widzi, jednocześnie wiedząc, że tak naprawdę to nie Aniołowie są problemem, ale skoro wyglądają tak, jak wyglądają, to łatwo można zrzucić na nich ciężar odpowiedzialności za całe zło tego świata. Celnie krytykuje współczesny mu establishment, zarówno medialny jak i polityczny. Pokazuje, że Aniołowie w pewnym momencie stali się marionetkami władzy, która spuszczała ich jak gończe psy w wygodnym dla siebie momencie. W przerażający sposób Thompson portretuje także wpływ sławy i telewizji na życie jednostek. Od momentu zyskania rozpoznawalności Aniołowie zaczynają węszyć w tym wszystkim interes i stają po jednej ze stron. Wcześniej brali piguły razem z Kenseyem i Ginsbergiem, śpiewając Mr. Tambourine Man Dylana, nie mając żadnych poglądów politycznych, by kilka miesięcy później grozić protestującym przeciwko wojnie w Wietnamie bitnikom i hipsterom. Stają się elementem propagandy, a nie symbolem indywidualności i wolności, za który ich niegdyś postrzegano.
Uważny czytelnik nie może też nie zauważyć analogii z dzisiejszymi czasami. Nic się nie zmieniło. Młodzi nadal wykorzystywani są do celów politycznych, siejąc popłoch wśród ludzi, o których dotychczas w ogóle nie myśleli, a dzieje się tak i w Polsce, i w Ameryce. Szczególnie dobitnie potwierdzający to fragment pojawia się na stronie 361, warto więc go zacytować:
A zatem, jeżeli chodzi o etykietki, trudno nazwać Aniołów Piekieł jakoś inaczej niż mutantami. To miejscy awanturnicy z prowincjonalną moralnością i dość odkrywczym, improwizowanym sposobem na przetrwanie. Ich mniemanie o sobie wywodzi się głównie z taśm filmowych, westernów i żywiołowych programów telewizyjnych, które nauczyły ich niemal wszystkiego, co wiedzą o społeczeństwie, w którym żyją. (…) Zalegające w ich głowach strzępy wiedzy o historii pochodzą z mass mediów, poczynając od komiksów – tak więc jeśli postrzegają się w kategoriach przeszłości, to tylko dlatego, że nie potrafią odnosić się do teraźniejszości, a tym bardziej do przyszłości. (…) Ich przeszłość cechuje niesamowita przeciętność. Z osobna przypominają miliony innych ludzi. Jednak swoją grupową tożsamością wzbudzają tak szczególną i widoczną fascynację, że nawet mediom, choć nie bez cynizmu, udało się ją rozpoznać.
Jedyne, co pozostawia wiele do życzenia to tłumaczenie. Panowie Jarosław Pypno i Radosław Pisula nie pozwalają sobie na zbytnie przekraczanie bezpiecznej granicy, jeżeli chodzi o przekleństwa i nieoczywiste sformułowania, co skutkuje kuriozalnymi w ustach Aniołów Piekieł sformułowaniami w stylu – „przechlapane” albo „pieprzenie”. Najgorzej jednak idzie panom tłumaczom przekładanie poetyckich tekstów piosenek, które pojawiają się gdzieniegdzie w książce. Zamieszczam poniżej jedno z nich w porównaniu z wersją angielską:
Nosił czarne spodnie jeansowe, He wore black denim trousers
Buty motocyklowe And motorcycle boots
I czarną kurtkę skórzaną, And a black leather jacket
Orłem na plecach wyszywaną with an eagle on the back
Motocykl podrasowany miał, He had a hooped-up ‘cycle
Szybki jak z pistoletu strzał That took off like a gune
Ten głupiec z mknącym cieniem That fool was the terror
Sto jedynki był zagrożeniem. of Highway 101
Hell’s Angeles to pozycja obowiązkowa dla kogoś, kto uwielbia pióro Huntera Thompsona, kto lubi czytać o „wyjętych spod prawa motocyklistach” i dla tego, kto po prostu lubi dobrą literaturę. Jest to jednak również pozycja obowiązkowa dla wszystkich chcących zrozumieć, jak naprawdę wygląda świat współczesny w odbiciu nie tak różnej od niego przeszłości. Polecam każdemu, kto znajdzie w księgarniach.
Hunter S. Thompson, Hell’s Angels. Anioły Piekieł
Tłumaczenie: Jarosław Pypno i Radosław Pisula
Wydawnictwo: niebieska studnia, 2016