Laline Paull "Rój" (recenzja)

Jakub Wejkszner
Jakub Wejkszner
Kategoria literatura · 24 września 2016

Chwytając za Rój należy się spodziewać najgorszego. Z okładki krzyczą do nas porównania do Folwarku zwierzęcego i fascynująca opinia Margaret Atwood – Wciągająca. Na dołączonym do egzemplarzu recenzenckiego papierku dostałem jeszcze kilka propagandowych hasełek i opinii „ważnych gazet”, które rozpływają się w zachwytach nad tą „znakomitą lekturą pióra ze wszech miar oryginalnej autorki” (Sunday Times). Ze wszystkich tych opinii przenika jednak mdlący zapach wątpliwości. Bardziej niż zachwycenie daje się w nich odczuć imperatywną potrzebę zachwycania się. I, jak mi się zdaje, wiem dlaczego tak jest.

 

Rój opowiada historię Flory 717, pszczoły-robotnicy z najniższej warstwy społecznej. Wyróżnia się ona jednak spośród swojego stanu umiejętnością mówienia, rozmiarem, a także, gdyż nie da się tego inaczej określić, byciem protagonistką książki, opowiadającej o jej przygodach. Flora ex machina jest potężną siłą, która włada tym uniwersum. Niezależnie od zagrożeń, wyzwań, czy problemów – Flora pokonuje je wszystkie z łatwością. Pszczeli wybraniec walczy z osami, składa jaja, jako jedyny jest w stanie przetrwać poza ulem noc i ogólnie ujmując dostarcza nam, jako kibicom młodej pszczelej bohaterki, dużo uciechy. Problem w tym, że jej domniemana nieśmiertelność pozbawia te wydarzenia jakiegokolwiek suspensu. Skaza wielu powieści fantasy, których Rój jest reinterpretacją, zubaża lekturę o wartościowy element zagadki i tajemniczości. Paull silnie opiera się na synapsie upośledzającym współczesną kulturę –  klasycznym, amerykańskim sposobie tworzenia historii o młodych i ambitnych. Bohaterka z najniższej klasy społecznej pnie się do góry po szczeblach hierarchii ula, często poniżana, dzięki swojej wytrwałości jest w stanie pokonać swoje ograniczenia i stać się podziwiana, by – przez intrygi „tych złych” – znów spaść i łabędzim śpiewem doprowadzić wszystko do szczęśliwego zakończenia.

 

Kuleje również styl. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, ale przepisanie chrześcijańskich pieśni na „miłość do Królowej” i zwroty takie jak – „chwała Jej Jajkom”, „święć się Łono Twoje” czy „cześć Męskim Mościom” wywołują niekontrolowane wybuchy śmiechu, podczas gdy autorka zdaje się traktować to zupełnie poważnie. Styl powieści jest zresztą przesiąknięty infantylnościami. Laline Paull tworzy narrację w oparciu o wyobrażenie świata stereotypowej dziewczynki i nasyca go przymiotnikami o małej wadze znaczeniowej, takimi jak – piękny, radosny, wspaniały; a także usilnie trzyma się pustych emocjonalnie fraz związanych głównie z miłością i jej odmianami. Przypomina to raczej pamiętnik gimnazjalistki, a nie język literatury.

 

Co ciekawe, Rój czyta się, mimo wszystko, dobrze. Dzięki wiedzy specjalistów – biologów i pszczelarzy – autorka stworzyła sensualny i przekonujący świat życia spersonifikowanych pszczół. Wyjątkowo inteligentnie poradziła sobie z fizjonomią owadów, z której uczyniła funkcjonalny element fabuły. Mimo pewnej niekonsekwencji w tworzeniu postaci pszczół, nie da się nie zauważyć kunsztu z jakim autorka posługuje się zdobytą wiedzą. Również dzięki zapożyczeniom ze świata fantastyki, z motywem wybrańca na czele, akcja jest wartka i nie nudzi czytelnika. Efekt sztampowości historii jest nieco przysłoniony przez wykorzystanie narzędzi półświatka pisarzy fantasy, którzy do perfekcji opanowali tworzenie angażującej historii. Paull sprytnie operuje również motywami zakonu, sposobu bycia rodem z epoki wiktoriańskiej i walk rodowych z Gry o tron, których zaskakująca mieszanka tworzy coś zupełnie niespodziewanego.

 

Rój to jednak nie typowe fantasy. Rój to powieść z aspiracjami. W tej czułej historyjce o biednej pszczole, która pokonuje przeszkody na swojej drodze, znajduje się wyraźny komentarz społeczny na temat sytuacji współczesnej kobiety. Abstrahując już od sensowności takiego podejścia do pisania, Laline Paull robi to w sposób możliwie najgorszy. Pozbawione subtelności i inteligencji nici wiążące świat pszczół i ludzi są, w jakiś sposób, ohydne.

 

Większość postaci męskich to nieroby, które oczekują od kobiet ciągłej adoracji, jednocześnie niszcząc ich ciężką pracę i będąc kompletnie bezużytecznymi stworzeniami, zdolnymi jedynie do prokreacji. Jednocześnie wypluwają z siebie zdania takie jak: „Ja cały rozum mam w fiucie(…)” (str. 61). Szowinizm Paull nie kończy się jednak na mężczyznach. Wszystkie stwory, oprócz pszczół, to wyrodne istoty, którym na niczym nie zależy. Osy są głupie i wredne, pająki są intrygantami, muchy plujki są złe, bo są brzydkie i nie robią tego, co pszczoły. Nie wiem, w którym kierunku miał to być komentarz, ale w każdym wydaje się absurdalny. Oprócz tego Rój zawiera w sobie dużo odniesień do współczesnej definicji kobiecej urody. Mimo tego, że Flora jest za duża i brzydka, staje się jedną z najbardziej przydatnych i inteligentnych postaci w całym ulu, jednak nie zyskuje za to odpowiedniego szacunku. Sugeruje to kuriozalny los kobiety nieobdarzonej niesamowitą urodą czy nie mającej szczęścia urodzić się w bogatej rodzinie, jako kogoś, kto wiecznie jest najbardziej przydatny, ale nigdy niedoceniony, co jest wyjątkowo krzywdzące dla wszystkiego, co wywalczył sobie feminizm w ciągu ostatniego stulecia.

 

Tym jednak co najbardziej przebija się jako sens powieści jest samotne macierzyństwo i jego gloryfikacja. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jest to aluzja do zapłodnienia in vitro kobiety nieposiadającej partnera. Co w tym najgorsze to fakt, że autorka w niejasnych sugestiach pochwala taką postawę, wskazując że przede wszystkim w ten sposób kobieta może się spełnić jako osoba. Flora najszczęśliwsza jest, gdy trzyma swoje dziecko w ramionach. Autorka wielokrotnie wskazuje na fakt, że tylko Królowa może rodzić, co łączy się z tym, że tylko Królowa odbywa gody. W tym kontekście można mieć wrażenie, że kobiecy ród jako całość objął ideologicznym ostracyzmem samotne matki, które wybrały macierzyństwo bez udziału mężczyzny, co jest wnioskiem nie tylko nieprawdziwym, ale po prostu głupim.

 

Rój jest średniej jakości książką. Mimo swoich lepszych momentów i kilku dobrych pomysłów, zanieczyszczony jest niejasnymi i niezrozumiałymi poglądami autorki, która tworzy wokół swojej książki maskaradę powieści feministycznej i postępowej, będąc jednak wydmuszką pozbawioną głębszej refleksji. Osobiście polecam dla elementów komicznych, gdyż nie w każdej powieści współczesnej możemy przeczytać – „chwała Jej Jajkom”, a to już coś znaczy.

 

 

Laline Paull, Rój

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2016

Tłumaczenie: Tomasz Wilusz