Powieści niezakazane: Jeffrey Eugenides "Middlesex"

Jakub Wejkszner
Jakub Wejkszner
Kategoria literatura · 24 sierpnia 2016

Middlesex Jeffreya Eugenidesa to książka, w której wszystko wykonane jest perfekcyjnie,

 zgodnie ze znanym już z innych powieści amerykańskich schematem. Poruszenie problemu społecznego – odznaczone, bo nie dość, że rasizm to jeszcze popularny problem nieoczywistej seksualności. Próba stworzenia przekroju społeczeństwa amerykańskiego na przykładzie imigranckiej rodziny – odznaczone. Problematyczność amerykańskiej historii – odznaczone. Wielopokoleniowa rodzina, która, choć ma wiele problemów, trzyma się razem – odznaczone. Podwójność narracji, jedna prowadzona w czasie rzeczywistym, druga w mnogich retrospekcjach – odznaczone. Specyficzny styl amerykańskiego pisarza, wyróżniający się wielością porównań, metafor – odznaczone. Inkrustowanie wypowiedzi głównego bohatera, z którym pisarz się utożsamia, elementami sztuki wysokiej – odznaczone. Użycie nauk ścisłych jako metafory i motoru napędowego powieści oraz posługiwanie się badaniami naukowymi, bo na tym przecież polega „praca pisarza” – odznaczone. Pasja i nowatorskość – niewiele.

 

Kim jednak jest Eugenides, który popełnia takie perfekcyjne książki? Jeffrey Eugenides jest otóż zawodowym pisarzem. Tytuł magistra języka angielskiego zdobył na Uniwersytecie Browna. Ukończył także najbardziej enigmatyczny kierunek jaki istnieje, czyli Creative Writing (ang. Kreatywne Pisanie) Uniwersytetu Stanforda. Grek i Irlandczyk w jednym, ojciec córki, mąż żony, laureat nagrody Pulitzera. W Polsce kojarzony głównie z powieści Samobójczynie, zekranizowanej przez Sofię Coppolę pod tytułem Przekleństwa niewinności. Znany, lubiany, wielokrotnie nagradzany. Czym zatem zasłużył sobie na ten pierwszy paragraf?

 

Nudą. Nudą, która wieje z perfekcyjnie dopasowanych do siebie elementów klasycznej powieści o wielkopokoleniowej rodzinie Stephanides, dziejów amerykańskiego snu i jego równie amerykańskiego upadku. Klan składa się ze stereotypowych postaci, których istnienia w owym klanie można się spodziewać. Od babci, której zabobonność i bojaźliwość wynika z tragicznych doświadczeń wojny grecko-tureckiej, przez ojca, który odrzucił swoją grecką, imigrancką tożsamość na rzecz nowej, amerykańskiej, aż do Calliope. Odmienność Calliope polega na tym, że (jak sam zaznacza autor, jest to – błyskotliwy i retoryczny wstęp; str. 482) urodziła się dwukrotnie. Przez czternaście lat była wychowywana jako dziewczyna, by następnie stać się chłopcem. Callie i odkrywanie przez nią swojej seksualności jest dla Eugenidesa głównym motorem tej historii. Wykorzystuje dojrzałego już i pracującego jako attaché kulturalny Cala, by w licznych retrospekcjach opowiedzieć historię Calliope i jej rodziny. Nie można jednak nie odnieść wrażenia, że służy to jedynie urozmaiceniu narracji powieści. Nie da się również nie zauważyć, że kolejne wątki traktowane są coraz bardziej po macoszemu, urywają się bez rozwinięcia, a wiele ważnych dla fabuły kwestii dzieje się na trzecim planie i co jakiś czas zaskakiwani jesteśmy nowymi faktami z życia rodziny Stephanides.

 

Brakuje tu również tego elementu dodanego w porównaniu do anglojęzycznych przedmówców Eugenidesa. Nie ma tu ciepła i pozytywizmu Dickensa, ostateczności i okrucieństwa Faulknera, czy inteligencji i zaangażowania Steinbecka. Nie tworzy epickiej opowieści pełnej nieoczywistości, szaleństwa i brutalności jak w Na wschód od Edenu, ani dziejów smutnych i nudnych połączonych nowatorskim stylem jak w Absalomie, Absalomie. Tworzy poprawną historię z poprawnymi bohaterami, którzy w dość oczywisty sposób robią dość oczywiste rzeczy.

 

Byłoby jednak wielką niesprawiedliwością, gdyby pozostawić do wglądu tylko wykaz grzechów Middlesex, gdyż koniec końców jest to nadal dobra powieść. Skonstruowana w sposób przerażająco prawidłowy, jej wątki łączą się w jednorodną całość, a historia babci i dziadka Calliope jest jej zdecydowanie najlepszym elementem. Opowieść o rodzeństwie, które po śmierci rodziców przejęło hodowlę jedwabników, by następnie uciec z kraju ogarniętego wojną do Stanów Zjednoczonych, jest poprowadzona w sposób statyczny, ale angażujący. Eugenidesowi udaje się uniknąć oczywistości charakterologicznej bohaterów i tworzy przejmujący portret pozostawionych samych sobie dzieci, sierot, wychowujących się w małej wiosce, które lgną do siebie w naturalny sposób, sięgając po intymność i namiętność. Pchnięci ostatecznie ku sobie z powodu dramatu wojny stworzyli kazirodczy związek, który naznaczył ich rodowód „klątwą”, umiejscowioną na piątym chromosomie. Co ciekawe, Eugenides bardzo sprytnie zestawia greckie fatum z nauką. Jednocześnie wskazuje na to, że hermafrodytyzm Calliope wynika bezpośrednio z kazirodczego związku jej dziadków i otacza to mgiełką mistycyzmu, ale jednocześnie nie porzuca narracji naukowej. Także opowieść o dorastaniu Callie to demitologizacja dzieciństwa bez popadania w przesadę z jednoczesnym podkreśleniem problemu hermafrodytyzmu, który sprawia, że trudne dzieciństwo staje się jeszcze trudniejsze.

 

Mimo wszystko, po całej powieści przechadza się dostojnym krokiem miałkość, czasem tylko odganiana przez co bardziej pikantne wstawki o wojnie, kazirodztwie, czy hermafrodytyzmie. Eugenides nie dba o realizm w budowaniu swoich postaci wkładając do ust nastolatków wręcz karykaturalne mądrości życiowe. Docenić należy kunszt i wysiłek Eugenidesa w stworzeniu tego wielkiego świata małych ludzi, jednakże owa epopeja pozbawiona jest kontrowersyjności i brutalności, jakim naznaczona jest ta rzeczywistość. W Middlesex wszystko jest wyłagodzone. Wszyscy, nawet najgorsi, nakreśleni są opływowymi kształtami wyrozumiałości autora, a nie kanciastymi postaciami, jakimi mogliby być w rzeczywistości. Dla wielbicieli epopei rodzinnej poleciłbym Na wschód od Edenu, dla fanów intelektualnej prozy – radzę przeczytać Roth’a, a dla wielbicieli dobrej literatury – może coś innego.

 

Jeffrey Eugenides,Middlesex

Tłumaczenie: Witold Kurylak

Wydawnictwo: Sonia Draga, 2004