Kiedy będę chciała
pomodlić się do Ciebie,
usiądę na skraju
wioski...
Zawsze tam przychodzisz siadasz na miedzy
i czekasz...
...................
Każesz ludziom przychodzić
do siebie, jak do znachora.
Ciągną rzesze z bolączkami, nowymi cielętami
dzećmi,
a Ty jak stary, wracający do gniazda
bocian, rozpościerasz skrzydła
nad wszystkim... i błogosławisz.
...................
Całe szczęście, że nie każesz
całować się po rękach
jak papieże,
wystarczy Ci szczera wiara
i pokora zgiętych kolan.
Prześliczny, ciepły, liryczny wiersz, a jednocześnie tak realistycznie opisujący sytuację, że niemal widzimy ten obraz. Ale nie tylko o obraz tu chodzi. Wiersze Renezji emocjonalnie angażują, pobudzają wyobraźnię, przywołują doznania kiedyś przeżyte. To nie tylko opis obrazu, ale i nastrój. Już samo drzewo ma swoją wymowę i symbolikę zarówno w polskiej literaturze, jak i obcojęzycznej. Stare wielkie drzewa stanowiły niegdyś symbol wspólnoty i mądrości zbiorowej; za czasów Chrobrego były to dęby, gdzieindziej jabłonie, w Kanadzie - to klony, także wśród Indian do dzisiaj. Symboliką drzewa posłużyła się poetka w następnym jeszcze wierszu, w którym pojawia się coś więcej – cecha bardzo charakterystyczna dla jej poezji:
Posadziłeś piołun w centrum naszego życia
ani go obejść
ani przeskoczyć
gorzki smak pocałunku świadczy
że nie posadzimy już drzewa.
To "coś więcej" zwróciło moją uwagę już poprzednio, podczas czytania pierwszego zbioru wierszy Renezji ("Może jutro..."), wydanego nieco wcześniej, zawierającego głównie wiersze rymowane. Ale nie o rymowaniu myślałam. Nie potrafiłam początkowo określić, o co mi właściwie chodzi, co mnie tak wtedy poruszyło. W codziennym życiu, gdy natrafiam na sytuację, która w jakiś sposób odbiega od przeciętności i nie mieści mi się w znanych standardach, to albo mówię sobie "prześpij ten problem, rano obudzisz się z rozwiązaniem" i tak często się dzieje, albo też - zwłaszcza jeśli to jeszcze dzień - zostawiam wszystko i idę się przejść. I właśnie wtedy był ten spacer. Po powrocie otworzyłam pierwszy tomik i znalazłam miejsce, przy którym jakiś "zegar" zaczął mi tykać w mózgu, że to tu, że tu jest to "coś", co czyni te wiersze wyjątkowymi. Werset, który zwrócił moją uwagę składał się zaledwie z dziesięciu słów, a mówił tak wiele! Pisząc prozą, zajęłoby to pewnie rozdział. A tu, w tych kilku słowach zmieścił się cały fizyczny obraz, sens sytuacji i cała gama uczuć. Jakby dwa lustra jednej sceny: to, co widać i to, co dzieje się w duszy:
Jeśli mnie kochasz, odejdź stąd
Do przemyślenia daj mi noc.
Czy można było krócej słowami opisać taką scenę? tak, aby czytający wyobraził sobie okoliczności i zrozumiał gmatwaninę uczuć dziewczyny? Zakończenie wiersza -
No proszę już idź
już zostaw mnie
- było już w zasadzie niepotrzebne. Zabrzmiało mi bolesnym zgrzytem, może o to właśnie chodziło, żeby samemu poczuć.
Niemal wszystkie wiersze drugiego zbioru, to właśnie takie krótki podwójnie lustrzane arcydzieła sceniczne. Tak chyba najtrafniej ich wyjątkowość określić. Miniaturowe scenki teatralne. Pozwolę sobie jeszcze niektóre z nich przytoczyć:
Wyszedł po papierosy za przysłowiowy róg (oni tak wychodzą)
Nie wiem, czy kupił, nie wiem, czy zapalił.
Zapałkami, które po nim zostały podpaliłam drogę powrotną.
Treść niby błaha, banalna, ktoś by powiedział "a co mnie obchodzą zapałki, a i nawet papierosy!?". No właśnie! A może to wiersz do zrozumienia tylko dla drugiej kobiety? Bo w tym wierszu odezwała się kobieta, której cierpliwość ma swoje granice i to właśnie odbiło się w tym drugim lustrze. To nie rodzaj kobiety o poddańczym poświęceniu afrykańskich kobiet przedstawionych przeze mnie w "Kobietach Afryki". Ta kobieta nie da sobie w kaszę dmuchać, chociaż bierze na siebie cały "pakiet" przyziemnych obowiązków:
w pakiecie podstawowym otrzymałam:
rodzinę wielodzietną, minimalne zarobki
i życie pod górkę
Nic to
Syzyf też ciężko pracował
na wiekuistą pamięć
A jednak w innym miejscu przyznaje:
kobieta -
matka. żona, kochanka
za dnia kuchta domowa
wybranka nocą
jedyna – do czasu aż jej mężczyzna
nie uzna inaczej.
Niezwykła oszczędność w słowach nadaje tym wierszom szczególny wyraz. Jakże przy tym jaskrawo odbija powszechne gadulstwo; jesteśmy stanowczo nazbyt przegadani w rozmowach i mowach! A jednocześnie wiersze Renezji zawsze trzymają się ziemi, są w każdym calu egzystencjalne, jakby żywcem wyjęte z codziennego życia. To, co jeszcze spostrzegamy, to umiejętność zachowania należytego dystansu w stosunku do sytuacji, jak i do samej siebie, a także spora doza humoru, czasami ironii, innym razem z przymrużeniem oka traktowanie samej siebie. Jednak zawsze dużo w nich (może chwilami zbyt dużo?) chęci pokazania, jak twardą potrafią być kobiety. Tylko czy warto, aby były aż tak twarde? Zwłaszcza, gdy w tym drugim lustrze - patrząc na całe bogactwo przykrych doznań tej "twardej kobiety" – widzimy, za jaką cenę. Duża część wierszy ma zabarwienie feministyczne. [I bardzo dobrze, kobieta też człowiek, szkoda, że nawet we współczesnej Polsce trzeba czasami o tym przypominać]. W tych właśnie wierszach, wyrazistością porównań i ostrością spostrzeżeń przypominała mi nieraz Renezja twórczość żyjącej w ubiegłym stuleciu znanej pisarki, Anny Świrszczyńskiej, ulubionej poetki Czesława Miłosza, o której z najwyższym uznaniem pisał w swoich recenzjach.
Gdybym na koniec miała napisać coś całkiem od siebie, to mimo że nie mam w zwyczaju narzucać się uszczęśliwiając innych radami, to jednak (mimo tychże skrupułów i braku odwagi w takowym działaniu) napisałabym całkiem po prostu: Reniu Kochanie, czekam na trzeci zbiór wierszy. To wielka sprawa mieć tak wyjątkowy dar. Te miniaturowe sceny opatrzone "podwójnym lustrem", w którym odbija się dusza człowieka, a wszystko w kilku słowach zawarte, są wyśmienite.
Nad wierszami Pani Renaty Grześkowiak pochyliła się i swoje cenne uwagi przedstawiła Jadwiga Wojtczak-Jarosz.