Wywiad z Jolantą Marią Kaletą, autorką, która odnalazła „Złoto Wrocławia, nim usłyszeliśmy o legendarnym złotym pociągu.
Tajemniczy Dolnych Śląsk jest miejscem, do którego Jolanta Maria Kaleta zabrała nas już niejednokrotnie. Autorka wspomniała, że „zagadkowe zdarzenia, tajemnicze a jednocześnie piękne miejsca, zaginione przedmioty, fascynujący ludzie są wszędzie wokół nas i nigdy ich nie zabraknie”.
Legendarny złoty pociąg, który na moment przykuł naszą uwagę z czasem „odjedzie” w siną dal stając się jedynie wyblakłym wspomnieniem, na całe szczęście książki Jolanty Mari Kalety pozwolą nam odkryć jeszcze nie jedną tajemnice, którą skrywa ten fascynujący region.
1. Agata Jankowiak: Pani Jolanto ostatnie wiadomości odnośnie odkrytego, legendarnego niemieckiego pociągu, który w czasie wojny miał wywieźć z Wrocławia prawdziwe skarby, zdają się doskonałą okazją, aby na nowo porozmawiać o książce „Złoto Wrocławia”. Czy nie uważa Pani, że wydarzenia te powinny zachęcić do lektury? Przecież właśnie Pani pisząc o legendarnym już złocie Banku Breslau, była bliżej skarbu niż ktokolwiek.
Jolanta Maria Kaleta - Każda okazja, aby sięgnąć po książkę i ją przeczytać jest dobra. I nie ma znaczenia, czy jest to powieść beletrystyczna, jak w przypadku „Złota Wrocławia”, czy literatura faktu, a nawet popularno-naukowa, której z tego właśnie tematu mamy na rynku księgarskim dostatek. Niewątpliwie nadzieja na odnalezienie zaginionego przed laty skarbu – złota, dzieł sztuki, cennych ksiąg – musi budzić emocje. Jedni noszą jeszcze w pamięci fakt jego ukrycia, inni pamiętają, że przez lata ktoś czegoś poszukiwał, a jeszcze inni nie mają bladego pojęcia o tzw. poniemieckich skarbach, zaginionych na terenie Dolnego Śląska. Właśnie się dowiedzieli o złocie i chcieli by zrozumieć o co chodzi. Zadają wiele pytań, na które w skąpych, a czasami chaotycznych doniesieniach gazetowo-telewizyjnych nie znajdują odpowiedzi. Mogą je znaleźć w książkach. Nawet w „Złocie Wrocławia”, choć to beletrystyka, ale oparta na wielu faktach. Niektórzy bohaterowie mieli swoje pierwowzory w rzeczywistości –były esesman Bruno Ebert i major SB Tadeusz Niezgoda - czerpali pełnymi garściami z realnych życiorysów osób zamieszanych w ukrywanie i poszukiwanie złota. Czasami łatwiej nam przyswoić pewne informacje czy poznać okoliczności wydarzeń właśnie poprzez literaturę beletrystyczną, w której potoczny język, ubarwienia w postaci fikcyjnych zdarzeń, w atrakcyjny sposób opowiedziana akcja zachęcają do czytania. W myśl starej zasady – bawiąc, uczyć.
2. A.J: Oczywiście nie można nie zapytać, czy nie czuje Pani swego rodzaju satysfakcji, że pisarska intuicja, aby szukać „Złota Wrocławia”, okazała się „strzałem w dziesiątkę”?
J.M.K: - Na pewno kibicuję poszukiwaniom i będę się cieszyć, kiedy zostaną one uwieńczone sukcesem. Jednak czytając czy słuchając wielu wypowiedzi związanych z ukrytym w pociągu złotem, mam pewne wątpliwości, czy ono przyniesie komukolwiek szczęście. Już mówi się o groźbie aresztowania hipotetycznych odkrywców za bezprawne poszukiwania. Każda powieść, która podoba się czytelnikom, jest strzałem w dziesiątkę. A „Złoto Wrocławia” wielu bardzo sobie chwali. Mam również satysfakcję, że ta powieść poniosła w dalsze zakątki Polski wiedzę o tajemnicach Dolnego Śląska. Na spotkaniu z czytelnikami w Niedzicy, podczas promocji „Duchów Inków”, mogłam się przekonać, jak skąpa jest wiedza o najnowszej historii Dolnego Śląska choćby w Małopolsce. Bardzo bym chciała, aby z tym złotem z Banku Breslau było tak jak z Wrocławską Madonną – ledwo napisałam książkę, a obraz się odnalazł. Jednakże o tym złocie powstało wiele powieści, a o Madonnie napisałam tylko ja.
3. A.J: Jako pisarka, z urodzenia Wrocławianka potrafi Pani docenić urodę swej małej Ojczyzny, bo przecież to właśnie Dolny Śląsk staje się miejscem akcji Pani powieści. Czy uważa pani, że region ten kryje jeszcze wiele tajemnic?
J.M.K: - Cieszy mnie, kiedy dostaję od swoich czytelników maile, w których piszą, że dzięki moim powieściom zainteresowali się regionem, udali się tropem bohaterów powieści i są zachwyceni urodą Dolnego Śląska. Inni dziękują, że o ich miejscowości napisałam książkę. Czytając powieść mogli powrócić do krainy swego dzieciństwa czy młodości. Niektórzy podczas lektury wracają pamięcią do miejsc, które kiedyś odwiedzili i odkrywają je na nowo. Tak naprawdę te wszystkie zagadki i tajemnice są dla mnie jedynie pretekstem do przypomnienia ważnych wydarzeń, do pokazania ludzkich postaw, mniej lub bardziej tragicznych przeżyć, które stały się ich udziałem, do przypomnienia czasu nie tak dawno minionego, a jakże różnego od dzisiejszego. A zagadkowe zdarzenia, tajemnicze a jednocześnie piękne miejsca, zaginione przedmioty, fascynujący ludzie są wszędzie wokół nas i nigdy ich nie zabraknie. Bo przecież nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go.
4. A.J: „Złoty pociąg” znaleziony na terenie Wałbrzycha rozbudził ciekawość nas wszystkich, a jak Pani odebrała tę wiadomość. Może dla pisarki, która doskonale wie, że Dolny Śląsk to wyjątkowe miejsce, nie było to żadne zaskoczenie, a może wręcz przeciwnie doniesienie rozbudziło na nowo literacką wyobraźnie?
J.M.K: - Dla mnie, mieszkanki Wrocławia, dodatkowo interesującej się tajemnicami regionu, wiadomość o „złotym pociągu” nie była zaskoczeniem. Od wielu lat pojawiają się informacje pochodzące od prężnie działających na naszym terenie eksploratorów. To pasjonaci, którym bardziej zależy na rozwiązaniu zagadki, niż na znalezieniu skarbu. Nie szczędzą sił i środków, aby dokopać się do kolejnej sztolni, groty czy zasypanego przed laty starego wyrobiska. Szukają nie tylko złota wywiezionego z Wrocławia, bursztynowej komnaty, dzieł sztuki zrabowanych podczas wojny w dziesiątkach muzeów, ale nade wszystko usiłują rozwiązać tajemnicę kompleksu Riese. Newsy, że ktoś wpadł na kolejny trop, pojawiają się więc dość często. A obecne władze, te centralne i regionalne, nie są pierwszymi, które oślepił blask tego złota. Uległ jemu nawet generał Jaruzelski, na którego polecenie specjalna ekipa latała po górach z wysokospecjalistycznym sprzętem, ładunkami wybuchowymi, a nawet radiestetami z ich czarodziejskimi różdżkami. Udało się jedynie znaleźć w Lubiążu garniec złotych i srebrnych monet, nie mających jednak nic wspólnego ze złotem Breslau. Nie muszę chyba dodawać, że odnaleziony skarb w znacznej mierze został wówczas rozkradziony. Po zmianach ustrojowych w 1989 roku nowe ekipy także omamił złoty cielec. Szukał go premier Oleksy, minister finansów Grzegorz Kołodko i minister Żelichowski. UOP założył sprawę o kryptonimie „T”. Jednak wówczas sprawa nie przedostała się do mediów. A miejsc ukrycia skarbów, w tym złota Wrocławia jest tyle, ilu jest poszukiwaczy. Moim zdaniem te zagadki i tajemnice to nasz największy skarb, nie złoto czy bursztynowa komnata.
5. A.J: Wiedząc jak wiele pozycji zaoferowała Pani do tej pory czytelnikom nie można mieć wątpliwości, że z czasem pojawi się kolejna książka. Teraz gdy „złoty pociąg” na moment stanął w centrum zainteresowania wielu osobom Dolny Śląsk zda się jeszcze ciekawszym. Jeżeli istnieje jakikolwiek zamysł, czy moglibyśmy wiedzieć, czy właśnie tu odnajdziemy akcję kolejnej powieści?
J.M.K: - O złocie już napisałam, o bursztynowej komnacie także, w „Operacji Kustosz” przypomniałam okoliczności zrabowania Portretu Młodzieńca i jego legendę, przewidziałam, że odnajdzie się Wrocławska Madonna. Ale jeszcze jedna zagadka, ta największa, najbardziej frapująca, poruszana w literaturze setki, jeśli nie tysiące razy pozostała niewyjaśniona do dziś. Buszując po Dolnym Śląsku, myszkując po zakamarkach starych zamków i kościołów, szperając po archiwach, wertując zapomniane księgi natknęłam się na pewien, dawno temu zagubiony ślad. Wiedzie on do skrywającego bezcenną tajemnicę, a przy tym pełnego magii, starego opactwa cystersów w Henrykowie na Dolnym Śląsku. Będę o tym opowiadać w swojej najnowszej powieści, która ukaże się 15 października. Nosi tytuł „Testament templariusza”.